W co gracie w weekend? #412: Resident Evil i Dies Irae

Witam wszystkich graczy. W zeszłym tygodniu nie wyrobiłem się z wpisem, więc tym razem postanowiłem zająć się tym tematem odpowiednio wcześniej. Obecnie skupiam się na następujących tytułach. Są to: Resident Evil: Director's Cut (PS4) oraz Dies Irae (PC). Po więcej na ten temat zapraszam do dalszej części tekstu.

Resident Evil: Director's Cut (PS4)

Nie wiem, który już raz ogrywam oryginalnego Residenta, ale czy to takie ważne? Nawet jeśli to tytuł, który dzisiejszy gracz uzna za archaiczny, wciąż jest to kamień milowy dla gatunku survival horror. Opustoszała posiadłość, w której rozpanoszyły się żywe trupy i inne okropieństwa to coś, do czego zawsze będę wracał z wielkim sentymentem.

W tamtym roku ogrywałem Jedynkę Jill. Teraz robię to Chrisem, który może ma mniej miejsc na przedmioty w stosunku do koleżanki, nie umie używać wytrycha oraz grać na fortepianie i nie ma bladego pojęcia o łączeniu różnego rodzaju środków chemicznych, ale za to jest bardziej wytrzymały na obrażenia. 

Strzelcowi wyborowemu oddziału Alpha S.T.A.R.S. pomaga młodziutka sanitariuszka z oddziału Bravo, Rebecca Chambers. 

Chris to twardziel jakich mało, ale bez pomocy młodej policjantki nie masz szans na przeżycie z tymi wszystkimi zmutowanymi psami, pająkami, rekinami i innymi, o wiele bardziej groźnymi stworami, które czyhają nań w niezbadanych pomieszczeniach upiornej posiadłości i jej okolicach.

Tak jak koszmarny dubbing i przestarzała oprawa graficzna trącą już myszką mogą zniechęcić, tak sama posępna muzyka tworząca klimat odosobnienia wciąż nie ma sobie równych nawet w zestawieniu z najnowszymi wymuskanymi horrorami.

Początkowo miałem trochę problemów, gdy skończyła mi się amunicja do pistoletu, ale po zdobyciu strzelby wszystko ruszyło z kopyta. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to powinienem ukończyć survival horror Capcomu w ten weekend. 

Dies Irae: Acta est Fabula (PC)

Dies Irae to gra bezczelna, pełna okropieństw, brutalności, bezkompromisowa, łamiąca schematy, zmuszająca do myślenia, zaskakująca, smutna, straszna, a zarazem taka, która sprawi, że czytelnikowi zrobi się cieplej na sercu, stwardnieje mu członek, i zostanie bez tchu po jakiejś zajebistej scenie.

Jeśli kiedykolwiek myśleliście, że Medal of Honor to najlepsza gra o zabijaniu hitlerowców, to możecie już o tym zapomnieć. Byliście w błędzie całe swoje życie. W Dies Irae antagonistami są hitlerowscy esesmani, ci zmyśleni i prawdziwi, którzy zostali tutaj podniesieni do rangi bóstw, dla których nic nie znaczące ludzkie życie to jeno pokarm, który ma im zapewnić niewyobrażalną siłę i nieśmiertelność.

To zwykli psychopaci, którzy wywrócą życie Rena i Kasumi, zwykłych japońskich licealistów do góry nogami. Ich celem jest kolejny holokaust, co niekoniecznie jest po drodze głównemu bohaterowi tej opowieści. 

Jednak nawet w tak ohydnej i odrażającej rzeczywistości wyzutej z wszelkich etycznych norm główni bohaterowie zrobią wszystko, aby zachować resztki człowieczeństwa.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po odpaleniu Gniewu Bożego to świetne projekty postaci oraz kapitalna wręcz metalowa muzyka. Z początku nie podobało mi się, że do historii o wojnie między absolutami zakradło się typowe dla Japończyków szkolne życie, ale jest to niezbędny element, aby pokazać czytelnikowi, co będzie motywowało działania protagonisty.

W tej japońskiej powieści graficznej poza walkami na śmierć i życie, filozoficznych rozważań o boskości i miałkości ludzkiej egzystencji znajdziemy też sporo humoru i wzruszających momentów, co stanowi doskonałą mieszankę dla każdego miłośnika wciągających opowieści. Mnie Dies Irae wciągnęło już do takiego stopnia, że ciężko mi się odeń oderwać. Inne gry powoli schodzą na drugi plan i mam ogromne problemy, żeby je odpalić.

Gdy niedawno kończyłem najlepsze połączenie horroru i gry erotycznej jakie widziałem w życiu zupełnie nie spodziewałem się, że tak szybko znajdę tytuł, który pochłonie mnie bez reszty i tak zadziwi, zadziwi chociażby tym, że bohaterowie od czasu do czasu rzucają łaciną lub niemieckim, co ma podkreślić wagę przedstawianych wydarzeń, a gdy dochodzi do jakiegoś momentu, w którym napięcie niemal rozsadza ekran monitora, to rzucają jakiś głupi tekst, a ty po prostu zwijasz boki ze śmiechu.

Trochę kłopotliwe jest, że każdy z bohaterów ma w Dies Irae przynajmniej kilka imion, przydomki, tytuły itd. które z początku ciężko zapamiętać, ale nie ma to żadnego znaczenia przy tym, że jest to zdecydowanie jedna z najlepiej ukazanych krytyk hitleryzmu, holokaustu oraz mitu o nadczłowieku. W grze padają również sformułowania, których bez zajrzenia do Wikipedii nie zrozumiemy na pewno.

Dies Irae porusza wiele tematów tabu, jest pełne scen przemocy i okrucieństwa, dlatego też cenzorzy na Steamie zgodzili się na publikację jedynie jej ugrzecznionej wersji pt. Amantes Amentes. Podziękowałem więc ludziom z Valve i kupiłem dwupak Dies Irae w sklepie MangaGamer, który w cenie niższej niż na Steamie zawiera dwie wersje gry, pierwszą, nieocenzurowaną i drugą, ocenzurowaną, w której najbardziej pikantne sceny zostały zastąpione kilkoma godzinami dodatkowej zawartości dotyczącej bohaterów.

W produkcji, za które odpowiada studio Light najmocniejszą stroną są jednak fantastyczni bohaterowie, z własnymi ambicjami, bardzo różnymi charakterami oraz mocnymi i słabymi stronami. Uwielbiam chemię w relacjach między nimi. Właśnie to sprawia, że z Dies Irae będę się dobrze bawił jeszcze przez długi czas. Wszystkich ścieżek fabularnych pewnie nie zaliczę, ale wątek główny na pewno postaram się ukończyć.

To by było na tyle. Do następnego razu. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty