W co gracie w weekend?#472: FFXIV, Atelier Yumia, Ever17, Monster Hunter Wilds, Steins;Gate 0 PL, Sakura no Uta, Steins;Gate PL, Toradora P!, Donkey Kong Country, Super Mario Bros. 2 PL, Popeye i Antarctic Adventure

Witam wszystkich graczy. Weekend to okres kiedy mamy trochę więcej czasu na granie, więc nie zapomnijcie odpalić swoich ulubionych tytułów. Jeśli ciekawi was to w co akurat gram, to zapraszam do dalszej części tekstu. Taczka z grami jest chyba jeszcze bardziej dopakowana niż podczas poprzedniego weekendu.

Final Fantasy XIV: Dawntrail - Seekers of Eternity (PS5, 2025)


No i to jest gra, której nie odpalałem od wieków. Zaliczanie kolejnych dniówek, tygodniówek i zabawa w botanika na pełen etat tak bardzo mi spowszedniały, że musiałem sobie zrobić przerwę od tego kolosa na tysiące godzin.

MMORPG Square Enix doczekał się aktualizacji, w tym też dalszej części fabuły, która ostatnio skończyła się cliffhangerem, więc postaram się sprawdzić co tam w Eorzei piszczy.

Nie wypowiadam się jeszcze na temat nowej zawartości, bo muszę ją najpierw ogarnąć. Zrobiły mi jednak się przy tej pozycji straszne zaległości, więc chyba wypada powoli przysiąść na poważnie do FFXIV, za którą przecież płacę abonament.

Atelier Yumia: The Alchemist of Memories and the Envisioned Land (PS5, 2025)

W dalszym ciągu relaksuję się z Yumią i jej towarzyszami. Zbieranie tych wszystkich odczynników alchemicznych, poszukiwania zaginionych psów, misje kurierskie czy inne fetchquesty trochę czasu zajmują. Mi to jednak zupełnie nie przeszkadza, bo to dobra okazja, żeby lepiej zżyć się z paczką głównych bohaterów, poznać potrzeby członków ekspedycji badawczej, której jesteśmy częścią oraz jeszcze lepiej poznać tajniki alchemii, której zgłębianie jest przecież sednem najnowszej produkcji japońskiego studia Gust.

Na liczniku mam już niemal dwadzieścia godzin. Widziałem już sporo. Nie wszystko da się zobaczyć oczywiście od razu. Tak właśnie wygląda jrpg z dobrze zaimplementowanym systemem rozwoju postaci. Chcesz go lepiej poznać? Proszę bardzo. Popchnij wątek główny do przodu i ciesz się nowymi rzeczami.

Yumię ogrywam na spokojnie, bo z miejsca polubiłem jej niezwykle uspokajającą ścieżkę dźwiękową. To się oczywiście niedługo zmieni, bo kiedyś planuję przejść tą produkcję. Jak będę już w absolutnym trybie Atelier, to inne gry, którymi się obecnie zajmuję zejdą na drugi plan. 

Ever 17: The Out of Infinity (PS4, 2025)


Bawiłem się w podwodnego berka z Sorą i resztą. Nie wygrałem ani razu. Zaspałem. Mieliśmy grać w karty. Nie udało się. Byliśmy zbyt zajęci określeniem nazwy karcianki. Zjedliśmy hotdogi. Tsugumi traktuje mnie jak kupę mięśni. Drwi z tego, że nie znam zasady Archmiedesa. Udaje, że się bawi razem z nami tylko po to, by się zdrzemnąć. Wciąż nie wiemy jak uciec z LeMU. Czas tyka. 

Monster Hunter Wilds (PS5, 2025)


Muszę odłożyć na później plany związane ze zdobywaniem koron za potwory w MHW. Najpierw skupię się na łatwiejszych sprawach. Po wykonaniu stu misji kooperacyjnych z innymi graczami tym razem łażę na spacery z koleżkotem. Żeby zdobyć trofeum z tym związane należy wykonać sto takich wypadów w teren. Nie lubię grać w Monster Huntery solo, ale jak trzeba, to trzeba. Połączę to z łapaniem pięćdziesięciu potworów.

Chciałem się też pochwalić, że testuję ostatnio nową broń. Lanca robi z łowcy prawdziwą fortecę, która jest w stanie wytrzymać nawet najpotężniejsze ataki przerośniętych maszkar, z którymi walczymy w rpgu Capcomu. Nie jest to oczywiście oręż nastawiony na zadawanie dużych obrażeń, ale satysfakcja jaką daje odbicie ataku wroga z nawiązką jest przeogromna. Uwielbiam też zdolność gardy ofensywnej, która na krótki czas zwiększa siłę naszego ataku po udanych blokadach ataku. Jest to zdecydowanie jeden ze znaków rozpoznawczych tego przerośniętego szpikulca do dźgania, którym się ostatnio bawię.

Zabawę z Wilds traktuję dosyć lekko, ale lepiej utrzymać formę do następnego miesiąca, gdy Japończycy wypuszczą pierwszą większą aktualizację do swojego najnowszego dzieła, w której czeka na nas nowy obóz, koci kucharze i jeden stary znajomy, z którym nie raz walczyłem już byłem w Rise. Nie mogę się doczekać. Capcom powoli zaczyna dodawać do Wilds elementy znane z poprzednich odsłon serii o polowaniach na potwory. Jeszcze będą z tej gry ludzie. 

Steins;Gate 0 PL (PC, 2018)


Co prawda splatynowałem już jakiś czas temu ten prequel/sequel Steins;Gate na PS4, nie mogłem sobie jednak odmówić przyjemności sprawdzenia go jeszcze raz, tym razem w polskiej wersji językowej. Nie jest to oczywiście oficjalne tłumaczenie, ale fanowskie, co i tak samo w sobie jest dobre, bo fanowskie tłumaczenie jest zawsze lepsze niż żadne.

Wciągająca historia członków laboratorium gadżetów przyszłości z Akihabary była dla mnie świetnym wstępem do gatunku visual novel, z którym jestem od lat.

Steins;Gate 0 to nie jest to już opowieść o podróżach w czasie i powiązanych z tym implikacjach natury etycznej tak jak to było w pierwowzorze. Skupia się bardziej na zagadnieniach związanych ze sztuczną inteligencją. 

Początkowo bardzo mi się to nie podobało. Z czasem jednak polubiłem nowy setting Steins;Gate i nowych bohaterów. Dziś, mając w pamięci wszystkie dostępne w grze zakończenia, podchodzę doń zupełnie inaczej. 

Nie ukrywam, że zawsze marzyłem o tym by poznawać losy Okarina i jego przyjaciół w naszej ojczystej mowie, więc jest to niejako spełnienie moich marzeń. Niebawem pojawi się także fanowskie spolszczenie pierwszego Steins;Gate, więc możecie być pewni tego, że pierwsza Brama Steina trafi prędzej czy później na łamy W co gracie w weekend?, tym bardziej że kupiłem ją zawczasu na jednej z wyprzedaży na Steamie w tym właśnie celu.

Obecnie odblokowałem 25% grafik w SG0 i powoli zbliżam się do zobaczenia tego najgorszego zakończenia. Na całe szczęście na nim moja przygody z tym tytułem na pewno się nie skończą.

Sakura no Uta (PC, 2015)


O Sakurze postanowiłem napisać z kilku powodów. Jest to jedna z najlepiej ocenianych gier z gatunku 
visual novel w historii. Nigdy nie opuściła granic Japonii. Docenią ją w zasadzie tylko Japończycy i tych kilku szczęśliwców, którzy znają mowę samurajów. Tytuł został wydany dekadę temu. Do dziś nie doczekał się nawet fanowskiego tłumaczenia. Sprawa jest beznadziejna dla ludzi, którzy nie są utalentowani lingwistycznie.

Sam również znajduję się w tej grupie, a pomimo tego poznaję tą opowieść w naszej mowie ojczystej. Jak to jest w ogóle możliwe? Wszystko na sprawą narzędzia translatorskiego o nazwie Luna Translator. Zapora Windowsa traktuje ten program jako trojana. Żeby go uruchomić trzeba wyłączyć wszystkie zabezpieczenia w komputerze. Jest to spowodowane funkcjami tego programu, który pobiera tekst ze wskazanego pliku i tłumaczy go na bieżąco dzięki wgranym wcześniej programom translacyjnym. Wiadomo, że nie ma to takiej jakości jak oficjalna translacja. Nie ma to nawet takiej jakości jak fanowskie tłumaczenie czy tłumaczenie maszynowe, a jednak pomimo licznych błędów da się mniej więcej zrozumieć o czym jest ten tytuł. 

Opowiada on o młodym chłopaku, który po śmierci ojca rezygnuje z ogromnego spadku. Robi to ze szlachetnych pobudek. Jego koleżanka ma inne zdanie na ten temat, podobnie jak ja, bo ktoś kto wyrzuca do kosza półtora miliarda jenów leżące na ulicy jest zwykłym idiotą i nie jest ważne z jakich powodów to robi.

Piszę o Sakurze przede wszystkim jednak dlatego, że ta opowieść jest niczym balsam na duszę kogoś kto właśnie stracił bliską osobę. 

Nie wiem czy uda mi się kiedykolwiek ukończyć Sakura no Uta. Nie zmienia to faktu, że te japońskie płatki kwiatów wiśni są pełne ciepła i potrafią skruszyć najzimniejszy nawet lód tkwiący w ludzkim sercu sercu.

Steins;Gate PL (PC, 2014)


Raczej nie skończy się na jednej grze z uniwersum Steins;Gate, tym bardziej że dosłownie wczoraj na Steamie wylądowało spolszczenie do jedynki.

Co mogę dodać? Nigdy bym się nie spodziewał, że dożyję czasów, gdy będzie można ograć ten klasyk w polskiej wersji językowej. Stało się to możliwe dzięki pasji fanów członków słynnego laboratorium gadżetów przyszłości z Akihabary.

Dziesięć lat temu Brama Steina otworzyła przede mną swoje podwoje na gatunek visual novel, który sukcesywnie staram się zgłębiać od tamtej pory. W dalszym ciągu ma ona specjalne miejsce w moim sercu. Seiyuu pracujący przy tym tytule to absolutna czołówka branży zajmującej się podkładaniem głosów w grach wideo/anime. Są nie podrobienia, tak samo jak klimat sf tej produkcji, scenariusz, muzyka i gagi, z których otaku i inni miłośnicy japońskiej popkultury śmieją się od lat.

Steins;Gate jest też japońskim hołdem dla Powrotu do przyszłości. Polecam ją każdemu kto lubi wciągające historie z pogranicza fikcji naukowej, a już w szczególności tym, którzy uwielbiają YUNO (oryginał), Ever 17, Muv-Luv Alternative czy Baldr Sky.

Historia Okarina i grupki jego znajomych dalej ma to coś. Wystarczyło posłuchać przez chwilę bredni Okarina, zobaczyć jak się droczy z Kurisu, albo Mayuri robi sobie z niego jaja i sypie czerstwymi grypsami, z których śmieje się tylko ona sama, żeby poczuć się tak bardzo niezwykle przy niby zwykłej grze wideo. Chcę zdecydowanie więcej.

Toradora P! (PSP, 2009)


Przenośna Tora coraz bardziej mi się podoba. Po rozczarowaniu związanym z zobaczeniem najgorszego zakończenia w tej historii, zacząłem ją od nowa, zmieniłem kilka wyborów i już czuję różnicę.

Wystarczyło odkryć prawdziwą naturę Ami i reszta poszła jak z płatka. Wrócili starzy znajomi, główni bohaterowie powoli się rozkręcili i od razu poczułem się jak za dobrych starych lat. Chemia pomiędzy poszczególnymi postaciami to był zawsze mocny punkt tej historii miłosnej. Nie inaczej jest tutaj, gdzie cała ta otoczka związana z amnezją głównego bohatera to tak naprawdę pretekst dla gracza, aby wymazać błędy lub nie popełnić gaf, przez które nieraz wszystko się komplikowało w anime.

W tej japońskiej powieści wizualnej to w zasadzie my jako gracze decydujemy o tym co zrobimy dobrze, a co skończy się bałaganem w życiu naszych przyjaciół.

Zawszę chciałem rozegrać historię Toradory! na swoich warunkach. Choć uwielbiam jej wersję animowaną, to jednak gra wideo z nieliniową fabułą zawsze będzie miała przewagę nad historią, którą możemy co najwyżej zobaczyć, biernie w niej uczestnicząc. 

Donkey Kong Country (SNES, 1994)


Nie będę się rozpisywał o tym, że poczyniłem jakieś szczególnie wielkie postępy w DKC, bo byłaby to zwyczajnie nieprawda. Ot, zaliczyłem parę poziomów. Tam gdzie był jakiś zauważalny sekret, to go odnalazłem. Tam gdzie był jakiś bonus, to go zaliczyłem, a tam gdzie był jakiś banan, to go zżarłem. 

Nie śpieszy mi się specjalnie z zaliczeniem tego legendarnego platformera Rare. I tak będę go przechodził więcej niż raz i na pewno spróbuję swoich sił w czasówce. Każdy, nawet najmniejszy krok, który przybliża mnie do liter końcowych jest wart odnotowania. Obecnie i tak bardziej skupiam się na grach z pierwszej konsoli Nintendo. Na tytuły ze SNESa przyjdzie jeszcze pora.  

Super Mario Bros. 2 PL (NES, 1988)


Kontynuacja Super Mario Bros. nie należy do moich ulubionych gier z Mario. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Pewnie to, że to tak naprawdę nie jest wcale gra z Mario. Po wielkim sukcesie poprzednika Nintendo chciało wydać kolejny wielki hit. Amerykański oddział stwierdził jednak, że kolejna platformówka z wąsatym hydraulikiem w roli głównej za bardzo przypomina oryginał i należy stworzyć coś zupełnie innego. W ten sposób powstał jeden z największych przekrętów na NESie. Super Mario Bros. 2 jest bowiem reskinem wydanej tylko w Japonii produkcji Doki Doki Panic, w której jako jeden z czwórki bohaterów do wyboru trafiamy do świata snu, z którego wydostaniemy się tylko po pokonaniu wszelkich znajdujących się w nim przeciwności.

Zachodnie wydanie tego klasycznego platformera dostało po prostu postacie i fabułę z Mario w grze, która z Mario nie miała nic wspólnego.

Sama zaś gra cechuje się zupełnie innym charakterem rozgrywki niż pozostałe platformówki z flagową postacią firmy z Kioto. Wyobraźcie sobie, że w tej grze nie da się naskoczyć przeciwnikom na głowę, żeby ich pokonać. Robimy to zazwyczaj wyrywając rzodkiewki z ziemi, którymi w nich rzucamy. Podobnie da się zrobić z częścią oponentów. Nie pokonamy też bossów w grze, jeśli nie złapiemy szybko jakiegoś przedmiotu, którym w nas rzucają i nie odrzucimy go do nadawcy. To może być jajo. To może być bomba z podpalonym lontem. To może być też coś innego. Więcej, nie ukończymy niektórych plansz w tym klasyku, jeśli nie znajdziemy najpierw odpowiednich kluczy.

Wszystko to sprawia, że mam problemy w tej grze. W Super Mario Bros. w zasadzie nie da się zgubić, z wyjątkiem kilku plansz końcowych danego świata, w których czeka na nas Bowser. Tutaj gubię się nagminnie. Sama mechanika chwytania i rzucania przedmiotami wymaga od gracza perfekcji co do piksela. Samych przedmiotów do rzucania w bossów też nie da się podnieść, gdy stoimy obok. Można to zrobić tylko wtedy jeśli na nie naskoczymy. W niektórych momentach jest to dosyć problematyczne.

Do Super Mario Bros. 2 od lat podchodzę jak do jeża. Tym razem gram w ten tytuł z polską łatką, więc może w końcu się przełamię i wreszcie go ukończę?  

Popeye (NES, 1986)


Popeye to postać wzorowana na marynarzu polskiego pochodzenia, który zasłynął z tego, że zawsze wdawał się w bójki. Jego znakiem rozpoznawczym była fajka, którą nonstop trzymał w ustach. Za dzieciaka uwielbiałem oglądać jak niepozorny na pierwszy rzut oka bohater dostawał łomot od przerośniętego osiłka, który kradł mu sprzed nosa wybrankę serca, a później ten pierwszy wcinał szpinak dający mu nadludzką moc i dawał w pysk swojemu rywalowi.

Dokładnie na tym polega gra wideo z tym samym bohaterem. Składa się ona z raptem trzech ekranów, które później zapętlają się w nieskończoność. Naszym celem jest zbieranie serc, nutek i literek, które rozrzuca nasza ukochana. Musimy jednak uważać, bo goniący nas bez ustanku Brutus i inne przeszkadzajki na pewno nie będą nam ułatwiać zadania.

O ile jeszcze pierwsza pętla rozgrywki jest przystępna niemal dla każdego gracza, tak w kolejnych zaczynają się schody.

Bardzo przyjemne są też osiągnięcia na RetroAchievements, gdzie musimy przykładowo zlać Brutusa w każdej planszy po zjedzeniu puszki ze szpinakiem, zrzucić mu wiadro na głowę czy przywalić piętnaście razy z piąchy sępowi, który porywa naszą lubą w planszy na statku. Nie dotyczy to oczywiście osiągnięć za 200 000 i 300 000 punktów, które musimy zdobyć w dwóch trybach gry. Wymyślił je jakiś psychol, który wpadł na świetny pomysł, żeby gracz musiał zapętlić Popeye'a przynajmniej po kilkanaście razy.  

Antarctic Adventure (NES, 1985)


Antarctic Adventure to jedna z gier mojego dzieciństwa, którą koniecznie musiałem znowu ograć. Wcielamy się tu w pociesznego pingwina, którego celem jest dotarcie do kolejnych baz w odpowiednim czasie. O ile z początku jest to dosyć łatwe, to w kolejnych z dziesięciu dostępnych plansz w tym ośmiobitowym klasyku spod autorstwa Konami każde nasze wpadnięcie na foki lub do dołów czyni to niemal niemożliwym. Na całe szczęście na mapie można od czasu do czasu natrafić na zmiennobarwne flagi, które pozwalają nam używać śmigła, co nieco ułatwia nam kolejny wyścig z czasem do wyznaczonego celu.

Podczas naszych poczynań w tle przygrywa nam radosna muzyczka, która w zasadzie już wiele, wiele lat temu zrobiła robotę i sprawiła, że z miejsca polubiłem antarktyczne przygody małego pingwinka. Nic w tej sprawie nie zmieniło się przez te wszystkie lata aż do dzisiaj.

To tyle na dzisiaj. Do następnego razu. 

Komentarze

  1. Pięknie wyjaśniłeś zramolałych byłych graczy, co przechodzą jedną grę rocznie, ale mają najwięcej do powiedzenia o gamingu. Aż memy robią, tak ich dupsko rozbolało. Szacuneczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaorał gawędziarzy podręcznikowo.

      Usuń
    2. Za to go kiedyś lubiłem na PPE, orał ich tam merytorycznie, aż się miotali i wyśmiewali, bo inaczej nie potrafili z nim walczyć.

      Usuń
  2. Ale stare zgredy mają ból dupy na Strefie. Kabaret. Widać trafiłeś w czuły punkt. Beka z nich. Niech się graniem zajmą, a nie siedzą tam 24h/7 na shoucie.

    OdpowiedzUsuń
  3. https://www.youtube.com/watch?v=JICjP9bMw70 :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NES, czyli jak przeżyć dwukrotnie własne dzieciństwo

W co graliście w 2024 roku?

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin