W co gracie w weekend? #471: Ever 17, Monster Hunter Wilds, Akaiito HD Remaster, Toradora P!, Donkey Kong Country i Castlevania PL

Witam wszystkich graczy. Przywiozłem ze sobą kolejną taczkę z grami wideo. Ręce mam pełne roboty i nie wiem za co się tak naprawdę zabrać. Mam nadzieję, że przynajmniej wy wiecie w co zagracie w ten weekend?

Ciekawskich tego w co gram tym razem zapraszam do dalszej części tekstu.

Ever 17: The Out of Infinity (PS4) - Podwodny klasyk sf wreszcie na konsolach 


Nie spodziewałem się, że Ever 17 trafi w tym roku na konsole i to jeszcze w zrozumiałym dla zachodniego gracza języku. To odpicowana wersja remastera visual novelki z Xboxa 360 utrzymanej w klimatach science-fiction. Niestety tytuł nigdy nie opuścił granic Japonii.

Oryginał, który powstał na PC ponad dwadzieścia lat temu ma co prawda angielską wersję językową, ale życzę szczęścia temu, kto spróbuje się zaopatrzyć dzisiaj w oryginał. 

Musiałem kupić tą wersję, bo wątpię że dożyję kolejnego wydania tej japońskiej historii, której akcja rozgrywa się w podwodnym wesołym miasteczku przyszłości o nazwie LeMU, a raczej rozgrywała się w oryginale, bo 2017 rok już był. Nic podobnego do wyobrażeń autorów jeszcze nie powstało.

Musimy sobie uzmysłowić, że zanim pozycje takie jak Steins;Gate spopularyzowały na Zachodzie setting sf w gatunku visual novel, to właśnie takie klasyki jak YUNO i Ever 17 przecierały te szlaki, a nie są znane wśród zachodnich konsumentów popkultury japońskiej tylko dlatego, że nie doczekały się prześwietnych anime na ich podstawie.


Z początku byłem bardzo negatywnie nastawiony do tego wydania gry. Chciałem nawet zmieszać je z błotem. Jak to? Czemu Spike Chunsoft wydaje u nas wersję z X360 zamiast oryginału? Opening w remasterze jest dosyć mizerny w stosunku do tego oryginalnego. Przeniesienie grafik z formatu 4:3 do formatu 16:9 oczywiście ucina je na dole i na górze. Przy remasterze rzekomo nie pracowali też oryginalni twórcy. Spotkałem się nawet z opiniami, że sam scenariusz został przepisany na nowo, skrócony a same tłumaczenie tego podwodnego klasyka pozostawia wiele do życzenia.

Szkopuł w tym, że mamy 2025 rok a nie 2002 rok. Warto wspomnieć o tym, że autorzy najnowszego wydania Ever 17 narysowali w zasadzie od nowa wszystkie tła. Postacie i sama gra prezentuje się wyśmienicie w 4K. Jednak największe wrażenie robi na mnie odrestaurowany dźwięk w tej pozycji. Tak krystalicznie czystej muzyki nie słyszałem w Ever 17 nigdy. Mówię to jako ktoś kto spędził z oryginałem niemal siedemdziesiąt godzin. 

Sama zaś historia dotyczy różnych zagadnień naukowych i porusza wiele niewygodnych tematów natury etycznej, zupełnie tak jak inne opowieści stworzone przez Kotaro Uchikoshiego jak chociażby Nonary Games czy AI The Somnium Files. 

W Ever 17 nie należy grać tylko raz, gdyż scenariusz obserwujemy tutaj z przynajmniej dwóch różnych perspektyw i nie uda nam się poznać wszystkich głównych bohaterów śledząc go tylko po jednej ze stron.

Monster Hunter Wilds (PS5) - Polowanie na korony


Po zaliczeniu całego dostępnego wątku głównego  w Monster Hunter Wilds skupiam się na pozostałych aktywnościach pobocznych wymaganych do platyny. Są to oczywiście misje opcjonalne, łowienie ryb, poszukiwania rzadkich przedstawicieli okolicznej fauny oraz tłuczenie ze znajomymi coraz silniejszych potworów w celu uzyskania najrzadszych materiałów do wytwarzania rzadkiej broni, no i oczywiście polowania na najmniejsze i największe stwory z danego gatunku, aby dostać za ich upolowanie małe i duże złote korony.

Jeszcze mi zejdzie trochę czasu na to, aby się z tym wszystkim uporać. Po World, Iceborne i Rise jest to chyba najłatwiejsza platyna w tej serii, więc na pewno nie zajmie mi to też pięćset godzin.

Niby ten Monster Hunter jest łatwy, ale nawet chwila nieuwagi sprawi, że Gore Magala lub inny mocarz szybko wyprawi nas na drugi świat, więc tak czy siak trzeba uważać na te silniejsze ciosy potworów, z którymi walczymy. 

Wciąż bawi mnie mechanika zadawania ran tym przerośniętym kreaturom i naprawdę cieszę się, że nawet łowca używający broni do walki wręcz może zadawać poważne obrażenia potworom, celując w ich słabe lub osłabione punkty, a nie jak było to w serii do tej pory, tylko ktoś kto używa broni dalekiego zasięgu.

Wilds w obecnej formie i tak traktuję tylko jak wstępniak do rangi mistrzowskiej i najtrudniejszych starć, które pojawią się w tym tytule dopiero przy okazji późniejszego wielkiego rozszerzenia do najnowszego dzieła Capcomu.

Akaiito HD Remaster (PC) - Motyla noga


Akai Ito to w swobodnym tłumaczeniu czerwona nić przeznaczenia. Jest to bardzo popularny motyw w kulturze chińskiej, opowiadający o tym, że między dwoma osobami istnieje nierozerwalna, niewidzialna więź, która pomimo wszelkich przeciwności losu zawsze połączy przeznaczonych sobie ludzi. Podobnie jak legenda o małpim królu Wukongu, legenda ta trafiła na bardzo podatny grunt wśród Japończyków.

Fani japońskiej animacji mogą kojarzyć motyw z czerwoną nicią ze świetnej kinówki zatytułowanej Your Name. 

Wiele lat wcześniej temat ten poruszała także jedna z najlepszych gier wideo dostępnych na PS2, Akai Ito właśnie, tytuł który na Zachodzie przeszedł zupełnie bez echa, gdyż odpowiadające zań japońskie studio Success nie wierzyło nomen omen w sukces swojego dzieła poza Japonią. Był to ponury okres w grach wideo, gdy najlepsze gry z gatunku visual novel nie były w ogóle wydawane w naszej części świata. Gdyby nie takie pozycje jak Steins;Gate czy Clannad ten stan rzeczy trwałby pewnie do dnia dzisiejszego. Na szczęście podejście japońskich developerów zajmujących się tym najbardziej statycznym gatunkiem gier wideo zmienił się przez ostatnie dwie dekady.

Akai Ito najpierw doczekało się fanowskiego tłumaczenia na PS2, które zostało ukończone w osiemdziesięciu ośmiu procentach. Pominięto w nim tłumaczenie jednej ze ścieżek fabularnych, menusów i słownika pojęć.

Możemy przyjąć za założenie, że gdyby nie wysiłek i pasja jednego człowieka, nigdy nie otrzymalibyśmy oficjalnego zachodniego wydania tej historii, która trafiła na Zachód niemal dwadzieścia lat po oficjalnej premierze w postaci remastera HD.

Ogrywając ten tytuł w wersji na PS2 wiedziałem, że kupię tą grę na Steamie. Kosztuje on śmieszne pieniądze w stosunku do konkurencyjnych visual novelek wydanych w naszych rejonach świata z dwudziestoletnim opóźnieniem.

Jego największą zaletą jest jednak niesamowity klimat, przepiękna muzyka i bardzo dobre projekty postaci. Obok kwadrologii Flowers, jest to chyba najlepsza historia utrzymana w konwencji yuri, z masą różnych wyborów, kilkoma ścieżkami fabularnymi i z ponad trzydziestoma zakończeniami, jeśli liczymy ślepe uliczki, kończące się końcem gry po dokonaniu przez nas złego wyboru. 

Sama historia koncentruje się wokół losów młodej dziewczyny imieniem Kei, która po śmierci ojca wraca w rodzinne strony, aby sprawdzić czy warto wziąć w spadku jego opuszczone domostwo. W ten sposób zaczyna się historia z pogranicza snu i jawy, która powinna spodobać się w szczególności miłośnikom kultury japońskiej i gadających bab, które rozmawiają ze sobą godzinami o przeróżnych pierdołach, tak jak na gry z tego gatunku przystało.

Toradora P! (PSP) - Przenośne smoki i tygrysy


Toradora! to jedno z moich ulubionych miłosnych anime. Kilkanaście lat temu perypetie sercowe Taigi i Ryuujiego zaprzątały głowę niejednego fana i fanki japońskiej animacji. Zawsze chciałem zobaczyć ich kontynuację. Z tego co kojarzę, to light novel pod tym samym tytułem częściowo zajmuje się tym tematem, ale dla mnie Toradora! bez piosenek śpiewanych przez Yui Horie i wiecznie naburmuszonej Rie Kugimiyi to nie to samo.

Wiele lat temu znajomy powiedział mi, że na PSP wyszła nawet gra w tym uniwersum. Mój początkowy zachwyt szybko jednak zgasł, gdy dowiedziałem się, że visual novelka na podstawie historii dwójki głównych bohaterów Tory nigdy nie opuściła granic Japonii. 

Temat gry upadł szybciej niż się pojawił. Do czasu. Do czasu, aż nie zrozumiałem, że na pewne gry wideo możemy czekać pół życia i nigdy się ich nie doczekamy. Wystarczy, że jakiś wydawca stwierdzi, że nie opłaca się wydawać danej gry na Zachodzie i po sprawie. Dla większości graczy, którzy są za głupi, żeby nauczyć się japońskiego to w zasadzie wyrok. 

Jedyną nadzieją są tu fanowskie tłumaczenia. Tak też się stało z Toradorą P! Jakaś dobra dusza rozwiązała problem braku wersji angielskiej z czystej dobroci serca. Dzięki temu mogłem wrócić do tego świata i znów poczuć się jak okropny pedant, którego wiecznie głodna sąsiadka traktuje go jak zwykłego kundla. 


Podstawowym zarzutem w stosunku do Toradory było to, że nie każdy kupił związek Taigi i Ryuujiego. Fani Minorin i Amy byli zdruzgotani zakończeniem tej serii, bo chcieli, aby kto inny skończył u boku protagonisty. 

Toradora P! niejako zajmuje się tą kwestią, bo tak jak typowa powieść wizualna ma kilka ścieżek fabularnych i tak naprawdę tylko od nas zależy jak potoczą się losy głównych bohaterów. Musimy jednak uważać, gdyż ten tytuł ma wiele wspólnego z klasycznym przedstawicielami gier przygodowych i jeśli przykładowo chodząc po mieście nie zagadamy z odpowiednimi osobami lub jeśli czyszcząc konkretne miejscówki nie znajdziemy stosownych przedmiotów kluczowych, to możemy zapomnieć o odblokowaniu wymaganej ścieżki. Wtedy na końcu czeka nas tylko i wyłącznie to najgorsze zakończenie.

Oprócz głównej fabuły Toradora P! pozwala nam sprawdzić się w kilku przygotowanych przez autorów minigrach. Pierwsza z nich polega wcieleniu się w Taigę i na szybkim dostaniu się do szkoły przed pierwszym szkolnym dzwonkiem. Gdy ktoś nam w tym będzie przeszkadzał, to trzeba mu po prostu dać w ryja. Jest jeszcze Arkanoid, gdzie za tło robią grafiki z głównymi bohaterkami i karciana pamięciówka, gdzie naszym celem jest dobranie kart w pary.   

Donkey Kong Country (SNES) - Małpy rządzą


Nie tak dawno wspominałem o Donkey Kongu z NESa, a więc pierwszej grze wideo, w której debiut zaliczyły legendarni bohaterowie Nintendo, czyli Mario i tytułowy Donkey Kong. Nie były to oczywiście najlepszy tytuł z ich udziałem. Mario wystąpił później w dziesiątkach, jeśli nie w setkach gier wideo ze swoim udziałem. 

Donkey Kong nigdy nie zdobył tak wielkiej popularności wśród graczy na całym świecie. Wpisał się jednak w annały gier wideo m.in. za sprawą trylogii ze sobą w roli głównej, która wystartowała na SNESie trzydzieści lat temu.

Kong z wściekłego goryla-porywacza cudzych dziewczyn przeistoczył się w supergościa pod krawatem, który za skradzionymi bananami swojej ekipy pójdzie i poleci dosłownie wszędzie.

Donkey Kong Country powstało w czasach kiedy na rynku Nintendo i Sega toczyły jeden z najbardziej ekscytujących pojedynków w historii konsol. W moim odczuciu Mega Drive był ciekawszym wyborem, bo oferował coś więcej niż te same marki z NESa tylko z lepszą grafiką. Sonic z miejsca stał się ulubieńcem graczy. Sega dwoiła się i troiła, aby dostarczyć coraz to nowe rpgi, i najlepsze w tym, że nie były to kolejne gry z Mario, a całkiem nowe marki. 

Ten stan rzeczy uległ zmianie wraz z pojawieniem się na SNESie rodziny Kongów. Rare naprawdę pokazało swój wielki kunszt przy tej pozycji. David Wise stworzył podwaliny pod najlepsze ambientowe kawałki w historii gamingu. Zatrudnienie go przez Anglików jako kompozytora do pracy przy małpiej trylogii było absolutnym strzałem w dziesiątkę. 

Donkey Kong Country to rasowy platformer, pełen dobrze poukrywanych bonusów, z bossami dającymi nam się we znaki, no i z planszami, gdzie nasz jeden, najmniejszy nawet błąd kończy się szybkim zgonem. 


Klasyk Nintendo cechuje też typowo angielski humor. Nieraz śmiałem się z marudzenia Cranky'ego Konga, który nonstop nawija o tym, że kiedyś to było. Postacie w grach nie miały tylu pikseli. Nie były tak dobrze animowane, składały się z mniejszej ilości tekstur i na całą grę mieliśmy tylko trzy życia i trzy kontynuacje.

SNES naprawdę pozwalał na wiele więcej niż NES. O ile na pierwszym sprzęcie Nintendo bohaterowiew grach wideo wyglądali jak nieokreślone zbitki tekstur i trzeba się było naprawdę posilić wielką wyobraźnią, by dostrzec wąs Mario, pośladki Samus itp. tak na Kongach łatwo już dostrzec ich wyraz twarzy lub wybałuszone gały, jak spadniemy niechcący na jakiegoś krokodyla czy inną żmiję.

Wiele się mówi o tym, że przeskok gier wideo z 2D do 3D był gigantyczny, ale również i przeskok z ośmiu bitów do szesnastu też był niczego sobie. Widać to właśnie po takich produkcjach jak Donkey Kong Country.

Na razie bawię się znakomicie z tą pozycją i myślę, że nawet ewentualne przejście tego platformera nie sprawi, że zostawię go w spokoju. Mam zamiar poszukać w nim tych wszystkich sekretnych pomieszczeń i balonów, które są bardzo dobrze poukrywane i w zasadzie niemal niezauważalne na pierwszy rzut oka. 

Castlevania PL (NES) - Początki Zamczyskowanii


Pierwszą Castlevanię przeszedłem już byłem jakiś temu na NESie Mini. Później próbowałem kilkukrotnie zabrać się za jej kontynuację. Jednak do dziś nie wiem jak w nią grać, dlatego postanowiłem wrócić na stare śmieci. Bardzo możliwe, że spróbuję zcalakować jedynkę w późniejszym terminie. Na razie ogrywam jej polską wersję językową i chłonę na nowo ten posępny klimat zrujnowanego zamczyska, pełnego krwiożerczych nietoperzy, zombie, mumii, pchlaków, meduz, gorgon i oczywiście wampirów.

Musiałem znowu posłuchać tych wszystkich legendarnych melodyjek z Vampire Killer włącznie, które jeszcze nieraz pojawią się w kolejnych odsłonach tej prześwietnej niegdyś serii Konami.

Pierwszą Castlevanię wspominam bardzo ciepło. Nie ma tu co prawda jeszcze charakterystycznych elementów gameplayu, od których cykl ten będzie nazywany metroidvanią, jest to jednak bardzo solidny platformer. Skoki i poruszanie bohaterem są dosyć siermiężne jak na ten typ gry, ale tytuł nadrabia te niedostatki o wiele cięższym klimatem niż pozostałe platformówki z pierwszej konsoli Nintendo. Równie ciekawe są starcia z bossami oraz arsenał dostępny dla naszego nieustraszonego pogromcy wampirów. Poza biczem możemy używać tu jeszcze szeregu broni opcjonalnych takich jak sztylety, woda święcona, topory, krzyże czy zatrzymywanie czasu.

To tyle z mojej strony. Do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NES, czyli jak przeżyć dwukrotnie własne dzieciństwo

W co graliście w 2024 roku?

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin