Fallout 4: Post-apokalipsa o smaku Nuka-Coli

 


2015 rok to był dobry czas dla graczy. Doczekaliśmy się wtedy m.in. Wiedźmina 3, który zatrząsnął rynkiem gier wideo oraz kapitalnego Bloodborne'a, który zachwycał nietuzinkowym wiktoriańskim klimatem. Nie oznacza to jednak. że wyszły wtedy tylko dwie gry wideo warte uwagi. 

Jedną z tych gier jest Fallout 4. Nie był on tak dobry jak poprzednie odsłony tej post-apokaliptycznej serii. Przyczyniły się do tego dwie sprawy. 

Pierwszą z nich było uproszczenie systemu rozwoju postaci, co z legendarnego cyklu rpg uczyniło niemal fpsa. Wielu graczy krytykowało ten stan rzeczy.

Mi osobiście bardziej przeszkadzała druga sprawa, a mianowicie to, że każda część Fallouta rozgrywa się w USA, więc gdy tylko poznałem się lepiej z cyklem Metro rpg Bethesdy mocno stracił w moich oczach. Rosyjskie klimaty post-atomowe spodobały mi się o wiele bardziej. Cienie wyparły z pamięci wszystkie potyczki z supermutantami. Przy świniach chowanych przez mieszkańców podmoskiewskiego metra zaś zupełnie zapomniałem o antyradach, stimpakach i Nuka-Coli.


Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że pomimo posiadania calaków w dwóch poprzednich częściach Fallouta, czwórki nie udało mi się skończyć nawet do dziś. To już osiem lat. Nie mówię, że w Fallouta 4 nie grałem wcale. Kilka lat temu siadłem doń i odpuściłem po stu dwudziestu godzinach na liczniku. 

Niewiele zresztą skupiałem się wtedy na wątku głównym. Bardziej po głowie chodziły mi rozszerzenia do tego  rpga. Część to były dodatki fabularne, część zaś stanowiły dodatkowe elementy, które można wykorzystywać podczas rozbudowy osady. Mówię tu o takich rzeczach jak klatki na stworzenia oraz stacja do tworzenia robotycznych towarzyszy. Zaliczyłem przy okazji rozszerzenie o Mechaniku i do dziś używam zdobytego za ten wyczyn pancerza.


Zmęczenie materiału nastąpiło w parku rozrywki Nuka World. Szukanie tych wszystkich gwiezdnych rdzeni i kapslików bez żadnego poradnika przypłaciłem niemal załamaniem nerwowym. Kolega proponował, żeby użyć You Tube'a. Pozostałem jednak nieugięty i jakimś cudem znalazłem wszystkie recepty na nowe rodzaje Nuka-Coli i magazyny Szabierz. Te ostatnie trwale zwiększają statystyki mojej postaci a już ostatni z nich, do którego da się dojść skacząc tylko i wyłączenie po pobliskich dachach w jednej z parkowych atrakcji mocno mnie rozbawił, bo zwiększa siłę i wytrzymałość mojego bohatera w zależności od tego jak biedny jest. Jak mam mniej niż 10000 kapsli (waluta w grze) to wspomniane  statystyki rosną o jeden. Jak mniej niż 1000 to o dwa, a jak mniej niż 100 to o trzy.


Takie akcje to ja rozumiem. Wątek fabularny w tym dodatku był w porządku, może z wyjątkiem misji zasiedlania Wspólnoty bandyckimi przyczółkami, w którym wieczny backtracking między Nuka World a Wspólnotą strasznie irytował. Na całe szczęście trafiały się też takie miejscówki jak nawiedzony dom, więc jakoś dotrwałem do końca tego rozszerzenia. Zostało mi w nim wykonanie kilku misji dla bandyckich gangów, ale na razie je odpuściłem, gdyż wymagają porywania ludzi ze Wspólnoty, a gdy raz tak zrobiłem, to rzuciła się na mnie cała osada, w której miałem jeszcze do zrobienia misje z wątku głównego.


Po znalezieniu w sieci informacji, że nie mogę zacząć dodatku Far Harbor, póki nie skończę gry postanowiłem wrócić do zadań fabularnych we Wspólnocie. I tu moje wielkie zaskoczenie. Zupełnie zapomniałem o tym, że w Diamond City można spotkać pierwszych ciekawych towarzyszy w Falloucie 4. 

Nick to syntek, stylizowany na prywatnego detektywa, który pomógł mi w poszukiwaniach zaginionego syna. Polubiłem go z miejsca. To świetna odmiana po wrzodzie na dupie zwanym Preston Garvey, minutowca, zwanego tak bo mniej więcej po minucie rozmowy z nim mam ochotę go ukatrupić za te wszystkie teksty o osadach potrzebujących mojej pomocy. A co mnie to? Dajcie mi jakieś kapsle, Grubasa i ja już będę wiedział co zrobić z tą wyrzutnią miniatomówek. Ludność Wspólnoty może sobie zdychać. Nikogo!


Nick, mój wierny psiak Ochłap i wścibska dziennikarka Piper sprawiły, że naprawdę chcę mi się znowu grać w Fallouta 4, chyba pierwszy raz od kilku lat.   

Bethesda chyba zaktualizowała swój tytuł na przestrzeni ostatnich lat, gdyż zaraz po pierwszej misji z Nickiem otrzymałem komunikat radiowy odblokowujący dojście do portu, z którego wyruszyłem na pewną przeklętą wyspę w poszukiwaniu zaginionej dziewczyny. Wiem, że spędzę tu wiele godzin. 

Gdy inni gracze szukają na siłę wad w produkcjach Bethesdy ja odpalam sobie w radiu piosenkę ze słowami

They call me the wanderer
Yeah, the wanderer
I roam around, i roam around

i już wiem, że trafiłem we właściwe miejsce. A teraz wybaczcie, bo musze poznać kilku ghuli z moim pokaźnych rozmiarów młotem. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty