W co gracie w weekend? #458: FFXIV Dawntrail - Crossroads i Monster Hunter Rise Sunbreak




Tym razem postanowiłem napisać w kilku słowach o najnowszej aktualizacji do Final Fantasy XIV i kapitalnym Monster Hunter Rise: Sunbreak. Po więcej na ten temat zapraszam do dalszej części tekstu.

Final Fantasy XIV Dawntrail: Crossroads - Spotkanie z Prishe po latach


Dziś jest szesnasty listopada 2024 roku. Od premiery rozczarowującego dodatku do Final Fantasy XIV zatytułowanego Dawntrail minęło pół roku. W tym czasie zdążyłem go już zmieszać z błotem. Stwierdziłem też, że chyba czas pożegnać się z Czternastką na dobre. Piszę o tym, gdyż dzisiaj jest także pierwszy dzień w tym roku, gdy jestem naprawdę zadowolony z tego, że zagrałem w to rozszerzenie, a wszystko za sprawa kolejnego spotkania z Prishe, a więc z jedną z moich najukochańszych postaci z Final Fantasy XI.

Były już w FFXIV raidy z Niera Automaty, Final Fantasy Tactics, FFVIII i FFXII. Teraz nadeszła pora na raid z pierwszego MMORPGa w historii Final Fantasy oraz zarazem ostatniej gry z tej zasłużonej japońskiej serii stworzonej przez Squaresoft, a więc z Final Fantasy XI, które razem z FFVI przypomniało mi kiedyś za co pokochałem ten cykl. 


Działo się to w czasie, gdy totalnie rozczarowany FFXIII zajmowałem się pisaniem na forach internetowych, że Square Enix zabiło serię mojego życia. Ówczesny prezes tego japońskiego koncernu, Wada, który miał ostatnie zdanie w kwestii tworzenia gier uznał, że debiutujący naówczas na rynku Final Fantasy XIV musi być zupełnym przeciwieństwem Final Fantasy XI. I był. Był największym crapem w historii tego cyklu z ocenami na poziomie 50-55/100. Z Final Fantasy nigdy nie było tak źle jak wtedy. Gracze z całego świata byli zdruzgotani i masowo rezygnowali z subskrypcji, co doprowadziło nawet do publicznych przeprosin szefostwa SE za stan gry.

Gdyby nie Yoshi-P ten Titannic już dawno by zatonął. Tylko dzięki niemu tak się nie stało. Stara wersja FFXIV została zaorana a na jej zgliszczach powstało jej nowe wcielenie, A Realm Reborn, czyli jedno z największych przeobrażeń w dziejach elektronicznej rozgrywki. Dodatki Heavensward, Shadowbringers czy Endwalker to nie tylko jedne z najlepszych rozszerzeń fabularnych jakie kiedykolwiek powstały, to też jedne z najwspanialszych opowieści, jakie zaszczyciły Final Fantasy.


Zupełnie inaczej jest z Dawntrail, ale na całe szczęście obecność Wuk Lamat została poważnie ograniczona i ostatnia aktualizacja tego dodatku, Crossroads, bardziej skupia się na jej bracie, Koanie i jeszcze na kilku innych bohaterach, których fajnie było znów spotkać.

Jednak dla mnie najistotniejsze jest to, że za sprawą ostatniego raidu Final Fantasy XI już zawsze będzie częścią FFXIV. Nie może być przecież inaczej, skoro to przecież w Jedenastce pojawiła się mechanika trustów, a więc możliwość przywoływania do pomocy jej głównych bohaterów, co pozwalało nawet tym spóźnialskim graczom, którzy zagrali w ten tytuł wiele lat po premierze spokojnie ukończyć wątek główny. Jedną z takich postaci była właśnie przezabawna elfka, Prishe, bez pomocy której nigdy nie obroniłbym swojej ojczyzny, Windurst.

To piękne uczucie móc znowu posłuchać pięknego walca z Jeuno w najpiękniejszej wersji Final Fantasy XI. 

Monster Hunter Rise Sunbreak - Jeszcze tylko jedno polowanie


Po sprawdzeniu bety Monster Hunter Wilds tak się nakręciłem na to uniwersum, że ostatnio nie gram niemal w nic poza Rise. Nosiłem się z zamiarem wrzucenia tekstu o tym jak bardzo rycerski dodatek Sunbreak ustępuje ninjowskiemu klimatowi Kamury z podstawki. Na szczęście nie popełniłem wielkiej gafy.

To rozszerzenie ma tyle zawartości i usprawnień ułatwiających życie, że blednie przy nim większość pełnych gier wideo dostępnych na rynku. W kilku kwestiach Capcomowi udało się nawet przebić samych siebie z dodatku z Iceborne do Monster Hunter World.


Zacznijmy od tego, że w Sunbreak możemy wykonywać misje łowieckie z sojusznikami. Zaprogramowanie tych wszystkich zachowań głównych bohaterów niniejszego rpga akcji to nie lada sztuka i jestem pełen podziwu nad faktem, że Japończycy w zasadzie umożliwili grupowe polowania pojedynczym graczom. Jasne, że w poprzednich odsłonach Monster Huntera pomagali nam nasi koci towarzysze, ale jeśli dodamy do tego również naszych wierzchowców oraz do dwóch sojuszników to robi się tu naprawdę tłoczno.

To jedna z tych rzeczy, które ułatwiają znacząco życie graczowi. Doprowadziło to także do paradoksalnej sytuacji, gdzie najtrudniejsze starcia rangi łowcy są trudniejsze od niektórych starć rangi mistrzowskiej, gdyż w podstawowej wersji gry nie było jeszcze takiej mechaniki, a żywi gracze już dawno przerobili podstawkę i siedzą w anomaliach.


Czym są anomalie? To zmutowane wersje potworów dotknięte plagą curio. Są to potwory silniejsze nawet od potworów rangi mistrzowskiej, które dodatkowo potrafią wybuchać w pewnych momentach naszych starć. Upolowanie takich gagatków było dla mnie początkowo niezłym wyczynem. Na szczęście wraz z pojawieniem się tych stworów zyskujemy też dostęp do przepotężnych wzmocnień naszego ekwipunku, przy których ekwipunek z podstawki to dziecinne zabawki.

Nawet nie specjalnie musimy się starać o to, żeby spotkać graczy podczas takich starć, bo wszyscy polują na monety za walki z potworami anomalii, które możemy później wydać na fanty w sklepie u badacza Bahariego.


W dodatku do Rise naprawdę jest co robić i prawdę powiedziawszy naprawdę ciężko jest mi się oderwać teraz od produkcji Capcomu. Uwielbiam wspólne łowy z innymi graczami i pomaganie im, gdy mocno obrywają od tych wszystkich maszkar. Po tym jak wydałem prawie dwa miliony zenni na maksymalne usprawnienie pancerza, który dodatkowo wzmocniłem usprawnieniami curio jestem w stanie przetrzymać niemal wszystko, a przynajmniej tak dużo, żeby wszyscy obecni na łowach dożyli do momentu, gdy każdy nasz wróg padnie w boju i podzielimy się łupami po nich.

Monster Hunter to naprawdę prześwietna zabawa, jeśli szukamy jakiejś gry, która mogłaby nas zająć na dziesiątki lub nawet na setki godzin. Czeka mnie tu jeszcze sporo dobrego, bo zanim pokonam tysiąc stworów, to do tego momentu upłynie naprawdę wiele wody w Wiśle.

Na razie to tyle. Życzę wszystkim Wam udanego weekendu. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty