W co gracie w weekend? #444: Baldr Sky - GIGAepickie zanurzenie w zajebistości
Nareszcie! Moja przygoda z Gears 5 dobiegła końca. Swoim zwyczajem żonglowałem więc ostatnio w poszukiwaniu kolejnych tytułów do ogrywania. Ten, do którego siadłem na dłużej zwalił mnie z nóg,
Baldr Sky, bo o nim mowa, to rpg akcji, w którym za sterami mecha klepiemy na przeciwnikach kombosy, niczym Dante w Devil May Cry. Możemy tu także dowolnie modyfikować nasze maszyny, dodając coraz to nowe wtyczki, pozwalające w rozeznaniu się w otoczeniu lub wykupować nowe rodzaje uzbrojenia.
Podczas walki możemy oczywiście klepać w kółko jeden przycisk ataku, ale o wiele lepszym pomysłem jest znalezienie właściwego rytmu. Robimy to przykładowo poprzez użycie potężnego ataku dystansowego, szybkiego ataku wręczy, dzięki któremu zbliżymy się do naszego wroga, którego możemy dokończyć wystrzałami z broni palnej. Kombinacji jest oczywiście o wiele więcej i to tylko od nas zależy, których z nich użyjemy.
Rpgowy system walki Baldr Sky to tylko jedna z wielu zalet produkcji studia GIGA. Na pewno jednak nie jedyna. Za kolejną należy uznać fakt, że jest produkcja z gatunku visual novel. Opisowy charakter tego medium doskonale nadaje się do budowania świata, a ten ukazany tutaj jest światem przyszłości, w którym ludzie mogą wchodzić do wirtualnego świata za pomocą neurojacków zamontowanych na szyi z tyłu głowy. To świat, którym żądzą wojny pomiędzy alienistami, a więc ludźmi, którzy są za pan brat ze sztuczną inteligencją oraz frontem wyzwolenia ludzkości, czyli fanatykami zwalczającymi wszelkie nowinki technologiczne.
Głównym bohaterem jest tutaj Kou Kadakura, młody najemnik, którego towarzysząca mu kobieta tytułuje Porucznikiem. Poznajemy ich na polu walki w wirtualnym świecie, gdzie ludzie są zmuszeni walczyć z wirusami. Robią to w postaci potężnych machin bojowych zwanych symulakrami.
Kou niczego nie pamięta. Okazuje się, że stracił pamięć. Wrogi atak z zewnątrz spalił mu czip zamontowany w mózgu. Naszym nadrzędnym celem w grze jest więc odzyskanie jego utraconych wspomnień.
Zadziwiające, że Baldr Sky ukazał się w 2009 roku, a więc dokładnie w tym samym roku, co przegenialne Steins;Gate. Na całe szczęście gra została wydana na komputery, więc jest w niej także erotyka i jak to w japońskich grach erotycznych bywa możemy wybrać tu naszą sympatię i uganiać się za nią bez końca, chociaż jakby się bliżej przyjrzeć tej historii, to kilka z nich ugania się raczej za nami.
Nie to jednak zrobiło na mnie w Baldr Sky największe wrażenie. To przede wszystkim kapitalny design postaci, jeszcze lepsza elektroniczna muzyka, która świetnie wkomponowuje się do wydarzeń na ekranie, oraz przede wszystkim ten nietuzinkowy klimat przyszłości, w którym ludzie są połączeni do internetu dwadzieścia cztery godziny na dobę i są blisko maszyn jak nigdy wcześniej, a w gruncie rzeczy walczą o to, by dalej pozostać ludźmi.
Nie mogę uwierzyć w to, że tak długo zabierałem się do sprawdzenia tego tytułu, a odpowiadają zań GIGAczady, których dzieło spokojnie można postawić bez wstydu obok Steins;Gate i zbierać szczękę z ziemi.
Gram w gry wideo od niemal czterdziestu lat, a i tak uważam, że te najlepsze z nich dopiero przed nami. Wystarczy dać szansę tym, o których mało kto słyszał i dać im się po prostu porwać.
Komentarze
Prześlij komentarz