W co gracie w weekend? #502: Sektori, Atelier Ryza 2, Atelier Ryza, GoW: Reloaded, Anomaly Agent, Steins;Gate 0, Metaphor, Wild Hearts i Returnal
Sektori (PS5, 2025) - Sensacja roku od autora Resogun
Zawsz mnie bawi to, że gdy zbliża się koniec roku kalendarzowego, to różne strony poświęcone grom wideo organizują zabawy na najlepsze gry roku. Gry otrzymują nominacje, krytycy lub społeczność decyduje o tym, które wygrywają...a później wychodzą świetne tytuły, które są pomijane, bo wyszły pod koniec listopada lub na początku grudnia.
Tak właśnie jest z Sektori, które jest jedną z największych growych niespodzianek 2025 roku. To strzelanina na dwa drążki analogowe, w której jednym sterujemy naszym pojazdem a drugim decydujemy o tym, w którym kierunku nasz pojazd strzela.
Dziecinnie proste podstawy. Hektolitry miodu leją się dopiero później, gdy naciera na nas chmara wrogów, a my staramy się przetrwać jak najdłużej, po drodze próbując zdobyć power upy, które mają nam w tym pomóc.
Działa to na zasadach podobnych do tych z klasycznych strzelanin kosmicznych takich jak Gradius, w których te najsilniejsze upgrade'y statku zdobywa się jako ostatnie i to gracz decyduje jaki jest mu akurat potrzebny. Do tego dochodzą jeszcze dodatkowe power upy zdobywane tylko za pomocą specjalnych kart.
Naszym celem jest zaliczenie wszystkich plansz, których jest tu kilka, pokonując na końcu każdej z nich czekającego na nas bossa. I tu pojawia się pierwsza niespodzianka, bo bossowie pojawiają się w grze losowo i trzeba się nauczyć każdego z nich, zanim w ogóle będziemy mogli pomarzyć o przejściu gry, a do łatwych ona nie należy. W całej grze możemy sobie pozwolić na raptem kilka błędów, a każdy z nich, jeśli nie mamy akurat tarczy ochronnej, będzie nas słono kosztował.
Sektori nie ma jakiejś specjalnie wybitnej grafiki, ale absolutnie wystarcza ona na twin stick shootera. Na ekranie dzieje się tu sporo i możemy być pewni, że dostaniemy przy niej oczopląsów od tych wszystkich rozbłysków i wybuchów.
Nigdy nie kryłem się specjalnie z tym, że lubię muzykę elektroniczną. Z niejednego pieca techno jadłem, ale tak ciężkiego techno nie słyszałem w grze wideo od czasów MDK 2 czy TimeSplitters 2. Jeśli ktoś tęskni za takim brzmieniem, nie boi się wyzwań i lubi bawić się grami wideo, aż osiągnie w nich wielką wprawę czym prędzej powinien sięgnąć po Sektori.
Czcze dywagacje o najlepszych i najgorszych grach wideo zostawmy innym. Jesteśmy graczami, więc grajmy i dajmy się tym grom porywać.
Atelier Ryza 2: Lost Legends & the Secret Fairy DX (PS5, 2025) - Podróż do stolicy
Zbyt długo bez Ryzy i jej przyjaciół nie wytrzymałem.
W kontynuacji jej przygód żądna przygód alchemiczka trafia tym razem do stolicy, która przechodzi jej najśmielsze wyobrażenia. Ktoś kto mieszkał całe swoje w rodzinnej wiosce może zostać przytłoczony obcym wielkomiejskim życiem.
Ciekawska bohaterka jednak się nie poddaje, bo chociaż to co nowe potrafi przerażać, to także możliwość poznania nowych ludzi, nowych zwyczajów, czy stołecznego życia, ale również lepszego poznania się z kolejnymi beczkami!
Akcja Atelier Ryzy 2 DX rozgrywa się trzy lata po wydarzeniach z pierwszej części. Protagonistka wiedzie w miarę spokojne życie. Gdy otrzymuje list od studiującego tam przyjaciela Tao, nie waha się nawet przez chwilę, aby ponownie wyruszyć w nieznane. Razem z Tao studiuje tam także Bas, którego ojciec prosi naszą heroinę o zbadanie tajemniczego artefaktu, więc dziewczyna jest podwójnie zmotywowana do szybkiego zapomnienia o swojej szarej codzienności.
Nie spędziłem specjalnie dużo czasu z drugą częścią trylogii ryzańskiej. Pierwsze godziny to i tak przede wszystkim zawiązanie głównej fabuły oraz samouczki, ale już wiem, że jak tytuł mnie wciągnie, to przepadnę przy nim jak kamfora. Nie da się nie lubić tej produkcji, w której Patty, protegowana Tao i najpewniej nowa przyjaciółka Ryzy, biega z 'kosą' większą od siebie i wycina w pień spotykane w świecie gry wróżki, łasice, no i oczywiście puńki.
Ktoś kto ograł pierwszą część bardzo szybko poczuje się tu jak ryba w wodzie i doceni, że poza szeregiem mechanik i rozwiązań z pierwowzoru będzie mógł przetestować także te nowe.
Twórcy nie odkrywają tu koła na nowo, ale przyjemnie się patrzy na to, że główna bohaterka potrafi pływać albo wspinać się po pnączach, aby dotrzeć do skarbów ukrytych w ciężko dostępnych miejscach, a sama alchemia występuje tu w postaci drzewka alchemicznego, które trzeba rozbudowywać w celu odblokowywania kolejnych alchemicznych formuł.
Atelier Ryza: Ever Darkness & the Secret Hideout DX (PS5, 2025) - Rajska plaża i alchemia
Pisałem już o pierwszej odsłonie Atelier Ryzy. Wypada kontynuować ten temat. Grę już skończyłem i nawet splatynowałem, ale nie pogoniłem jeszcze z dysku, gdyż wersja DX tego tytułu ma sześć dodatkowych epizodów, które chcę sprawdzić.
Za pierwszy rzut wziąłem dodatek, w którym główni bohaterowie trafiają na rajską wyspę należącą od Pana Moritza. Ich celem jest pokonanie stwora, który terroryzuje okolicę. Na razie dostałem od niego łupnia, więc zwiedzam sobie plażę na wyspie, leveluję bohaterów i zbieram oczywiście odczynniki alchemiczne, żeby stworzyć później przedmioty, które pomogą mi w osiągnięciu zamierzonego celu.
Bardzo podoba mi się tropikalny klimat w tym dodatku. W końcu jest jakiś sens w zmianie strojów głównym bohaterów na te plażowe. Nie znaczy to jednak, że wszystko mi się tu podoba. Wielka szkoda, że funkcjonują one jako samodzielne epizody, przez co nie mogę używać w swojej wymaksowanej ekipy z podstawowej wersji gry i potwory mnie biją od czasu do czasu. W Atelier Yumii było to lepiej rozwiązane, bo tam dodatkowe miejsca pojawiają się jako dodatkowe miejscówki na mapie głównej.
Nie podoba mi się też to, że w tym dodatkowym epizodzie, który obecnie ogrywam bohaterowie nie mają nagranych kwestii dialogowych.
To są moje główne zarzuty, które i tak nie powtrzymają mnie przed sprawdzeniem tych dodatkowych historii. Za bardzo lubię wesołą kompanię Ryzy, aby się już z nimi pożegnać, to znaczy pożegnać się z nimi w pierwszej części, bo do zakończenia trylogii to jeszcze mi trochę brakuje.
Gears of War: Reloaded (XSX, 2025) - Dzień bez zwycięstwa
Każdy gracz ma taki dzień, że mu nie idzie. Ja mam tak ze strzelanką Microsoftu od kilku miesięcy. Źle dobrana drużyna, kiepskie pingi, brak przewagi gospodarza meczu, za duża powolność podczas poruszania się w grze ze względu na kiepski wzrok i podeszły wiek i można zaczynać przegrywanie w Gear of War: Reloaded.
Czasem zastanawiam się po co jeszcze odpalam ten tytuł, skoro czekają mnie kolejne bęcki w multi? To chyba z przyzwyczajenia? A może po prostu nie straciłem jeszcze tych ostatnich resztek szacunku, jakie mi pozostały do tej niegdyś wielkiej marki Microsoftu.
Nie jestem przekonany, że dotrwam do końca tej przygody, ale wciąż się nie poddaje i walczę, nawet jeśli ta walka jest skazana na porażkę. Ciągłe przegrywanie przez kilka godzin z rzędu nie jest dla słabych zawodników, ale ja wciąż wierzę w zdobycie osiągnięcia Serio. Do 10000 zabójstw innych graczy wciąż jednak brakuje mi 5500 eliminacji. Postęp idzie jak krew z nosa. Byłoby inaczej, gdybym grał tylko w ten tytuł. Tak się jednak pewnie nie stanie, gdyż zbyt bardzo chce mi się grać w inne gry wideo, które nie kojarzą mi się z bluzgami, frustracją, niedowierzaniem i rezygnacją.
Na całe szczęście gry wideo mają różne oblicza, nie tylko te negatywne.
Anomaly Agent (PS5, 2024) - Cyberpunkowa Gorączka Sobotniej Nocy
Lubię klimaty cyberpunkowe. W dyskusjach na ten temat zawsze pojawia się Cyberpunk, Deus Ex albo Blade Runner. Każdy kto siedzi głębiej w tym settingu wie co zacz. Mało jednak osób słyszało o takiej grze jak Anomaly Agent, która wiąże taką tematykę z przeróżnego rodzaju anomaliami. W tym beat em upie z elementami gier platformowych wcielamy się w agenta specjalnego, który zajmuje się takimi kwestiami.
Walczy on z przeciwnikami wykorzystującymi wszelkiego rodzaju portale międzywymiarowe, aby siać ferment w okolicy, nieważne czy mówimy tu o tunelach metra, popularnym barze z dyskoteką czy dachach miejskich budynków.
Ten tytuł nie porywa grafiką. Pixel art jest często używany przez mniejszych developerów, aby ukryć mały budżet robionych przez nich gier. Nie inaczej jest też w tym przypadku. Od razu widać, że nie jest to produkcja, przy której pracowało tysiąc osób. Nie można jednak odmówić jej klimatu, a jest to klimat jedyny w swoim rodzaju, bo ciężko mi sobie przypomnieć jakieś cyberpunkowe dzieło, w którym można by się poczuć jak na dyskotece, na parkiecie której klepiemy po gębach coraz większych i coraz bardziej niebezpiecznych (tudzież zmutowanych) oprychów.
Nie ukrywam też, że to co sprawiło, że bardzo szybko polubiłem ten tytuł to bohaterowie, przy których można się nieźle pośmiać oraz muzyka, której słuchałem całymi miesiącami zanim podjąłem męską decyzję o zakupie Anomaly Agent.
W tej produkcji co chwila uczymy się nowych zdolności i potężniejszych ciosów, więc na pewno nie można narzekać na nudę. Trzeba jednak uważać, bo do szybkiego zgonu wystarczy chwila nieuwagi, źle wymierzony skok albo trzy czy cztery celnie wyprowadzone ciosy wrogów.
Steins;Gate 0 (PL) (PC, 2024) - Brama Steina coraz bliżej
Przycisnąłem niedawno Steins;Gate 0 z polskim fanowskim tłumaczeniem. Do drugiego calaka po wersji na PS4 brakuje mi już raptem siedem osiągnięć. Muszę zaliczyć aby cztery ostatnie rozdziały, odblokować ostatnie grafiki oraz wskazówki i w zasadzie tyle.
Jakoś niespecjalnie przykładałem wielką wagę do tej pozycji, ale losy Okarina i jego przyjaciół z Laboratorium Gadżetów Przyszłości z Akihabary potrafią wciągnąć. Łatwo zapomnieć o całym świecie, gdy zaczną się na dobre te wszystkie dywagacje o podróżach w czasie, wykorzystaniu sztucznej inteligencji w celach wojskowych czy o Trzeciej Wojnie Światowej.
Gdy zakumplujemy się na dobre ze wszystkim labmemami, to ciężko się po prostu oderwać od tego wszystkiego, dopóki nie dojdziemy do finału.
Jestem już blisko, więc jeśli utrzymam swoje dotychczasowe tempo, to powinienem się ze wszystkim uporać do końca 2025 roku. Oby, bo bardzo nie lubię zostawiać na później niezałatwionych do końca spraw.
Metaphor: ReFantazio (XSX, 2024) - Najbardziej epicki nietoperz w historii gier wideo
Była kiedyś taka gra. To był owoc współpracy Squaresoftu i twórcy Dragon Balla, Akiry Toriyamy. Debiutowała na SNESie. Nazywała się Chrono Trigger. Potrzebowała naprawdę wielu lat i kolejnych wydań do tego, żeby oficjalnie trafić do Europy. Dziś miliony graczy uważa ją za najlepszy jrpg jaki kiedykolwiek powstał. Złożyło się na to naprawdę wiele czynników. Jedynym z nich była oczywiście możliwość podróżowania w czasie o rozpiętości sześćdziesięciu pięciu milionów lat. Drugim elementem byli niezapomniani bohaterowi. Na mnie ogromne wrażenie zrobiła pewna żaba, którą do dziś uznaję za najbardziej epicką żabę w historii gamingu.
Co to wszystko ma wspólnego z Metaphorem? Niby nic. W rzeczywistości jednak ma więcej niż można by się spodziewać.
Wspominałem już we wcześniejszych odcinkach W co gracie w weekend? o tym, że Matephor to taka Persona na wagarach. Ma wiele mechanik zbieżnych z najbardziej dochodową marką Atlusa, ale są też wielkie odstępstwa od ich popularnej serii, bo nie mamy tu do czynienia z życiem szkolnym, a bardziej z życiem żołnierzy i z coraz bardziej zawiłą intrygą polityczną.
Wszystko to o czym teraz piszę można potraktować jako zawiązanie głównego scenariusza jrpga turowego Atlusa, w którym naszym celem jest zdobywanie coraz większej przychylności ludności.
Grę zaczynamy jako nikt, więc żeby to zmienić, musimy się wykazać w różny sposób w całej krainie, w której rozgrywa się akcja całej opowieści.
W ten sposób trafiamy do kolejnych miejscówek, gdzie czeka na nas jakiś większy problem do rozwiązania. Nic jednak nie było w stanie przygotować mnie na to, co przeżyłem w drugiej takiej wielkiej miejscówce. Nasza drużyna zostaje zatrudniona do rozwiązania problemu porwania, ale to jak się w tym przypadku rozwinęła akcja wyrwało mnie z kapci.
Nie mogę się nachwalić tego jak autorzy wprowadzili do historii kolejnego głównego bohatera. Dalej zbieram szczękę z ziemi. Ostatnio przeżyłem coś podobnego tylko przy okazji rozszerzenia Shadowbringers do Final Fantasy XIV.
Wild Hearts (PS5, 2023) - Kemono na wypasie
Co można zrobić po skończeniu Wild Hearts S na Switchu 2? Dalej się bawić w polowania na coraz trudniejsze kemono, ot co. Do S jeszcze pewnie kiedyś wrócę. Na razie jednak przesiadłem się na wersję na PS5, która nie ma żadnych cięć graficznych, żeby mogła w ogóle działać na słabszym sprzęcie i wygląda po prostu tak jak trzeba.
Po odpaleniu Wild Hearts na PS5 po tym jak bawiłem się wcześniej z tym tytułem na konsoli Nintendo przeżyłem niemały szok. Był to szok porównywalny z szokiem, który przeżywa każdy, kto wyjeżdża z własnej ojczyzny do innego państwa. Inni ludzie, inni zwyczaje, inna kultura, a czasem nawet dziewczyna, która wpadła nam w oko okazuje się nie być dziewczyną, wiadomo.
Taki właśnie szok przeżyłem przy zobaczeniu pierwszy raz pierwotnej wersji Wild Hearts. Widziałem oczywiście przed zakupem wersji na PS5 jakieś filmy porównawcze, ale jak zobaczyłem mgłę w jednym znanym mi wąwozie, której w S nie ma albo pole pełne trawy a nie tylko z kilkoma jej źdźbłami czy wreszcie te wszystkie piękne kwiaty na Wzgórzu Nanohany a nie kilka na krzyż, to więcej mi nie było trzeba porównań. Ci którzy nie widzą różnicy pomiędzy dwiema ostatnimi generacjami sprzętu do grania powinni czym prędzej przebadać wzrok. Ja zamierzam dalej polować na kemono, bo ograć tylko jedną wersję Wild Hearts, to tak jakby nie ograć żadnej.
Rozumiem oczywiście to, że Omega Force może jeszcze nie być na tym samym poziomie co Capcom z Monster hunterem, bo mało kto jest, a każdy chciałby mieć taką sprzedaż swoich gier. Do odważnych jednak świat należy. Póki twórcy będą wkładać w swoje dzieła całe serce (może być nawet dzikie), a gracze dostaną w swoje ręce tytuł, w który będą chętnie grać z graczami z całego świata, to jestem spokojny o przyszłość każdej konkurencji dla Monster Huntera.
Mnie autorzy już dawno kupili. Kupili mnie tak, że na pewno będę walczył o platynę w ich produkcji, a jeśli przy okazji odpalę też od czasu do czasu wersję na Switcha 2, to chyba nikomu krzywda z tego powodu się nie stanie, no chyba, że mówimy tu o przerośniętych kemono. Im, mam nadzieję, że coś złego się akurat stanie.
Returnal (PS5, 2021) - Cykl rozpaczy
Długo zabierałem się do sprawdzenia Returnala. Od premiery jednego z najlepszych tytułów dostępnych na ostatnią konsolę Sony minęło już kilka lat i dziś jest on także dostępny na PC. Uważam to za jedno z największych niedopatrzeń w swojej karierze gracza. Uwielbiam produkcje fińskiego studia Housemarque od czasów PS3, gdy zagrałem pierwszy raz w Super Stardust HD, bo od kiedy pamiętam, zawsze lubiłem wszelkiego rodzaju strzelanki.
Nie inaczej jest także tutaj, z tą jednak różnicą, że niniejszy tytuł opowiada o losach pewnej kosmicznej podróżniczki, która odbiera sygnał z nieznanej planety, na której się rozbija. Nie wie jednak, że zostaje w wyniku tej katastrofy zostaje na niej uwięziona.
Nie tylko nie może z niej odlecieć. Po każdej swojej śmierci odradza się na nowo w momencie zaraz po katastrofie i jest zmuszona przeżywać wszystko od nowa. Może nie jest to tak straszna gra jak Dead Space, ale dawno nie widziałem produkcji, która łączy w sobie elementy eksploracji kosmosu, znane choćby z serii Metroid Prime, posiada tryb kooperacji z innymi graczami, a jednocześnie łączy w sobie elementy znane z gatunku roguelike i jest przy okazji tak posępna i mroczna.
Uwielbiam ten mroczny i koszmarny klimat. Finowie przeszli samych siebie i nawet wysoki poziom trudności przy starciach z najtrudniejszymi bossami, którzy pozbawiają nas w zasadzie wszelkich postępów w grze nie są w stanie zniechęcić mnie przed brnięciem dalej w ten tytuł i dalszego poznawania obcych technologii. Bardzo cieszy mnie też to, że twórcy pierwszej w historii gry z trofeami na PSN w dalszym ciągu współpracują z japońską korporacją w dostarczaniu najlepszych strzelanek dostępnych na rynku gier.
To by było na tyle. Do następnego razu. Trzymajcie się ciepło w mroźne zimowe dni.






















Komentarze
Prześlij komentarz