W co gracie w weekend? #44

[Blog opublikowany na ppe.pl 17 kwietnia 2014r.]

W ten weekend ogrywam Castlevanię: Lament of Innocence (PS2), Demon's Souls (PS3), Spyro 3: The Year of the Dragon (PSone) i Kirby's Epic Yarn (Wii). Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt, smacznego jajka i mokrego Dyngusa.
PS3 to dziwna konsola. Z jednej strony, oferuje grafikę w wysokiej rozdzielczości we wszystkich grach z ostatnich lat, z drugiej zaś, nikt nie napisał nań stosownego programu, który podbijałby do hd obraz z gier z PS2 i PSone. Wiadomo, że w przypadku niektórych gier z PS2 było to celowe posunięcie, żeby można sprzedawać drugi raz wersje hd, ale większość peesdwójkowych klasyków nigdy nie dostąpiła tego zaszczytu a ich wersje wrzucone na surowo z PS2 na PSN po prostu straszą na odbiornikach hd, podobnie jak gry z PSone.
Ktoś tam jednak w Sony pomyślał, bo PS3 można podpiąć do odbiornika crt za pomocą kabla av i wtedy te klasyki wyglądają znacznie lepiej. Wychodzi więc na to, że do czerpania przyjemności ze wszystkich gier na PS3 potrzeba dwóch różnych telewizorów, kabla hdmi, kabla av, no i żonglowania co chwila ustawieniami obrazu. To chore, ale tylko w ten sposób czuję pełen komfort podczas gry na tym sprzęcie.
Najlepsze jest jednak to, że wszystkie klasyki z PS2, ściągnięte przeze mnie z amerykańskiego sklepu Sony, które są w NTSC, mają kolory na moim zabytkowym Grundigu. Dziwi to tym bardziej, że klasyki z PSone, które także chodzą w NTSC, są ich pozbawione. Ciekawe, czy gdybym miał konwerter z ntsc na pal to ten problem by zniknął? W sumie telewizory lcd mają zazwyczaj minimum 100Hz, więc wszystkie klasyki z PSone mają na nich kolory, ale to tylko niemiłosiernie rozmazany półśrodek. Czemu to takie ważne? Mogę przecież grać w nie na PSP, na którym nie widać pikselozy, Mógłbym, tylko, że wyświetlacz w każdym PSP, z wyjątkiem tego z PSPGo, słabo wyświetla kolory. Nie są one żywe i nic nie da się z tym zrobić, nie mówiąc już o tym, że pierwszy przenośniak od Sony ma o dwa spusty za mało i granie na nim w taki Metal Gear Solid to prawdziwy koszmar.
Nie udawaj, że masz zamknięte oczy. I tak wiadomo, gdzie się gapisz.

A wracając do gier z PS2, to odzyskałem po prawie dziesięciu latach Castlevanię: Lament of Innocence, co mnie bardzo cieszy. Strasznie tęskniłem za jedną z moich ulubionych Zamczyskowanii, które stworzył Koji Igarashi. Możecie przeczytać w poniższym linku z Eurogamer.net skąd czerpał inspiracje, jak wyglądała jego praca w Konami, zanim stworzył dzieło swojego życia, Castlevanię: Symphony of the Night i dlaczego opuścił ciepłą posadkę w japońskiej firmie. Proponuję to tylko dlatego, że nudzą mnie już newsy na ppe o tym, że kolejna gra na XOne nie działa w full hd. Nie każdego to obchodzi.

Jak znacie choć trochę angielski i lubicie klimat Symfonii Nocy, to sprawdźcie ten artykuł.
http://www.eurogamer.net/articles/2014-04-03-unfinished-symphony-castlevanias-keeper-speaks

Dopóki Konami nie zdejmie C:LoI z amerykańskiego PSNu, bo na europejskim nawet jej nie ma, nie zbankrutuje lub dopóki Sony nie zbankrutuje i nie zamknie PSNu, to mogę się nią cieszyć do woli. Przynajmniej nie padnie mi laser w konsoli od grania w ten tytuł. O brak miejsca na sejwy też nie muszę się martwić. Dwie wirtualne memorki, na każdej po dziesięć miejsc do zachowania stanu z gry i możliwość kopiowania zawartości tych kart pamięci na pendrive'a to uspokajająca perspektywa.

Za co tak lubię Lament Niewinności? Jest ku temu parę powodów.
Pierwszy to niesamowicie klimatyczna muzyka autorstwa Michiru Yamane. Każde miejsce i każdy boss w LoI ma swój własny temat przewodni. Chóry, fortepian i organy to podstawa. Weźmy spokojną melodię, z której próbują wydostać się nieśmiałe dźwięki klawiszy fortepianowych. Stopniowo dochodzą do głosu, ale śpiew w tle zabrania im wychodzić przed szereg. On wie, że zbliża się niepostrzeżenie potężny ryk organów. Tak mi się przynajmniej wydaje, gdy słucham tej muzyki.
Jak ja mogłem dać Lords of Shadow wyższą ocenę? Jestem idiotą. Cyferki wystawiane przeze mnie grom nie mają żadnego znaczenia. To pic i fotomontaż. Gdyby mi ktoś puścił ten utwór w chwili wystawiania oceny LoS, to wszystko potoczyłoby się inaczej.
Drugi to system walki. Choć Leon Belmont, protagonista tej historii, który stara się odnaleźć swoją ukochaną, nie zdobywa doświadczenia za pokonywanych mieszkańców opuszczonego zamku, to posiada wiele sposobów na ich unicestwianie. Zabijając kolejne zastępy pałętających się wszędzie maszkar, uczy się nowych, silniejszych ciosów.
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Jego podstawową bronią jest bicz, który otrzymuje od zaprzyjaźnionego z nim handlarza o imieniu Reinaldo. Oprócz tego, może on też używać broni drugorzędnej, takiej jak: noże, krzyże, siekiery, woda święcona lub kryształy. Każda z nich zużywa serca z dostępnej puli Leona. Zużyte serca odzyskujemy rozwalając świeczniki. Czasem serca wypadają z potworów. Możemy także użyć specjalnych przedmiotów do ich przywrócenia.
Żeby udać się do ostatniego miejsca w zamku, należy najpierw pokonać pięciu bossów w każdym z pięciu rejonów wampirzej twierdzy. Są to: Laboratorium Bezdusznych Tajemnic, Ogród Zapomniany Przez Czas, Dom Świętych Szczątek, Mroczny Pałac Wodospadów i Upiorny Teatr. Rzadko kiedy nazwy miejsc w grach robią na mnie wrażenie. Jednak tu od razu czuć niesamowitość japońskiego slashera ze szczątkowymi elementami rpg. Na samym początku mamy dostęp do każdego z tych miejsc. Musimy tylko wybrać, gdzie chcemy się udać. Po pokonaniu każdego bossa głównego, otrzymujemy kule i tu zaczyna się prawdziwa zabawa, gdyż zwiększają one moc posiadanej przez nas broni dodatkowej. Zamiast dwóch krzyży latających wokół Leona i zadających wrogom dodatkowe obrażenia, możemy przykładowo użyć niebieskiej kuli, która zamieni je w jeden duży, który niczym tarcza lub taran miażdżący wszystko na swej drodze, wydatnie zwiększy siłę bojową członka rodu specjalizującego się w eksterminowaniu krwiopijców. Czerwona kula wygeneruje cztery krzyże zamiast dwóch.
Wszystkich kul jest siedem. Jak zatem łatwo policzyć, samych zdolności opartych o kule jest trzydzieści pięć. Każda z nich ma swoją animację ataku. Dochodzi jeszcze do tego pięć ataków od każdej broni dodatkowej i ciosy przy użyciu bicza. Leon może również zdobyć jedenaście reliktów zużywających magię. Jeden z nich zostawia ognisty ślad za głównym bohaterem, inny zwiększa jego siłę, a jeszcze inny obronę. Moim ulubionym jest jednak relikt zużywający punkty magii w celu regeneracji utraconego zdrowia.
W innych Castlevaniach utraconą magię przywracało się za pomocą stosownych przedmiotów. Tu jednak jest ich jak na lekarstwo. Twórcy wpadli na zupełnie inny pomysł. Czasem wrogowie na chwilę przed atakiem zaczynają się świecić. Jeśli zablokujemy taki świecący atak, to część zużytej magii natychmiast zostanie odzyskana. Co więcej, każde zablokowanie ataku na chwilę przed uderzeniem głównego bohatera skutkuje doskonałą gardą przywracającą magię, zupełnie jak ataki krytyczne w Onimushach, przywracające zdrowie.
Kombinacji ataków jest mnóstwo i warto poeksperymentować, zanim zdecydujemy się na któreś z nich.
Trzeci to przeciwnicy. Każdy, kto miał do czynienia z klasycznymi odsłonami serii, odnajdzie się tu natychmiast. Nietoperze, zombiaki, szkielety różnej maści (walczące za pomocą kości, mieczów, łuków, znikające, rozpadające się na kawałki w celu uniknięcia ciosów lub czerwone, które zawsze wracają do życia), zbroje, idealne do przywracania magii Leonowi, miecze, duchy, latające demony, gargulce, irytujący ludzie-pchły, jaszczurki, wilki oraz potężne ogry to typowy bestiariusz w tym cyklu. Są nawet bossowie opcjonalni.
Wyobraźcie sobie, że tu do starcia z Zapomnianym wystarczy go tylko znaleźć. Nie musicie wydawać dodatkowych pieniędzy, tak jak w Lords of Shadow. Że niby dzisiejsze gry są lepsze? Jeśli lubicie płacić za coś, co było kiedyś za darmo, to na pewno są.
Czwarty to to, że tej gry nie robiły chciwe buraki ze Square Enix. Żeby zmienić język dialogów z angielskiego na japoński nie muszę składać żadnych preorderów i kupować dodatków. Wystarczy wejść w opcje gry i to zrobić.
Piąty to sekrety, ukryte miejsca i nagrody. Z początku może się wydawać, że Leon jest jedyną grywalną postacią w Lament of Innocence. Nic bardziej mylnego. Możemy tu odblokować wampira Joachima, którym gra się zupełnie inaczej, gdyż nie może on używać ani ekwipunku, ani przedmiotów. Pokonanie nim niektórych bossów to nie lada wyczyn. Trzecią postacią jest mały stworek z dynią zamiast głowy, nucący sobie pod nosem, podczas przemierzania ponurych korytarzy tego niegościnnego miejsca. Jego największą zaletą jest siła ataku. Ma on jednak bardzo małą ilość zdrowia i bez uników opanowanych do perfekcji lub dużej ilości napojów przywracających zdrowie się nie obejdzie. 
LoI jest tak skonstruowany, że bez odpowiednich kluczy nie znajdziemy nigdy pewnych akcesoriów, bez których nie ma szans na dostanie się w niektóre miejsca i odkrycie całej mapy. Wielu osobom backtracking spędza sen z powiek. Dla mnie jest to tylko kolejny pretekst do słuchania cudownej muzyki z gry. Taki klimat to już dziś rzadkość
Szóstym powodem są świetne projekty postaci Ayami Kojimy. Obojętnie, czy interesują Was zniewieściali łowcy wampirów, malujący sobie oczy, wytatuowane aktorki porno, dorabiające w zamkach na ssaniu krwi, kostuchy, umięśnieni handlarze, szlachcianki lub wampiry-modele, to wszystko to znajdziecie w tej jednej grze.

Zaliczyłem już parę gier z serii Castlevania. Mógłbym nawet zrobić minilistę swoich ulubionych.
1.Symphony of the Night (PSone). Urzekająca atmosfera, patent z zamkiem do góry nogami, stwory towarzyszące głównemu bohaterowi, dubbing i umiejętności Alucarda. Najwyższe oceny od graczy i branży na dowolnej stronie, na której można oceniać gry.
2.Circle of the Moon (GBA). Złożony system walki. Dziesięć kart x dziesięć kart, czyli sto unikatowych zdolności. Do dziś nie wiem jak Cyborg, wciskając przyciski bez namysłu odkrył ostatnie dwadzieścia jeden zdolności. Cztery grywalne postacie i arena.
3.Lament of Innocence (PS2). Argumenty już podałem i nie mam zamiaru się powtarzać.
4.Portrait of Ruin (NDS). Kolos, w którym można zrobić mapę na 1000%. Świetna jednoosobowa kooperacja.
5.Lords of Shadow (X360, PS3, PC). Najlepszy scenariusz i największe zdzierstwo w historii serii. Żeby zrozumieć koniec gry trzeba jedynie kupić dlc. A ja myślałem, że jest on wyjaśniony dopiero w LoS2. Hahaha. U Mercury Steam nie ma nic za darmo.

Dobra, czas skończyć z tą dziecinadą i zmienić nieco klimat. Pogram sobie trochę w jedną z moich ulubionych gier na PS3, czyli w Demon's Souls.
Japończycy są niezwykli. Robią najlepsze gry z błędami ortograficznymi w tytule.
Z DS spędziłem 590 godzin, ukończyłem 10 razy i co nieco o nim wiem. Zanim zacznę grać, przejdę się do Pantenonu. To część Nexusa, w której można dowiedzieć się paru istotnych informacji takich jak: kto ostatnio skończył grę, ile razy zginął/zginęła i ile zajęło to mu/jej czasu. Można także zobaczyć własne osiągnięcia.  
Mam 320. poziom duszy (do następnego potrzebuję ok. 1 100 000 dusz), zginąłem 337 razy, uratowałem pięćdziesięciu dwóch graczy i zabiłem dziesięciu najeźdźców, przynajmniej na swoim profilu głównym.
Jak zatem widać, pomogłem kilku osobom a bić się z innymi graczami nie umiem.
Nie mam szans na multiplayer z tym poziomem, więc spróbowałem z postacią na dwudziestym piątym poziomie w kopalni (2-1).  
Vivi ma magię, określającą siłę zaklęć ofensywnych na poziomie dwudziestu pięciu punktów, inteligencję, decydującą o ilości punktów magii i liczbie zaklęć, w które mogę go wyposażyć na poziomie piętnastu punktów, żywotność decydującą o ilości zdrowia oraz udźwigu przedmiotów na poziomie czternastu punktów (ok.690 punktów zdrowia).
Jest to postać w lekkich łachach, które nie oferują praktycznie żadnej ochrony, ale zapewniają dużą zwinność i ułatwiają uniki. Najważniejsze jest jednak to, że posiadam 40 przypraw, służących do przywracania utraconych zasobów magicznych, Tarczę Adjudicatora, regenerującą utracone zdrowie oraz Pierścień Regeneratora, służący dokładnie temu samemu, także ten niepozorny mag jest tak naprawdę czarującą maszyną do zabijania.
W DS wciąż grają ludzie. Przyzwałem jakiegoś narwańca z kilofem, który wycinał w pień górników, tłustych szlachciców, władających ognistymi zaklęciami, wściekłe psy i płonące jaszczurki. Dwa razy zginął przez swoją nieuwagę, ale tak dawno grałem z kimś w mrocznego rpga From Softwarre, że szybko do niego napisałem i przyzywałem ponownie. Gigantyczny pająk czekający na nas dalej nie miał z nami żadnych szans. Tęskniłem za tą grą, tęskniłem za posępną muzyką z DS tak bardzo, że aż przesłuchałem całej ścieżki dźwiękowej z gry podczas czytania Metro 2033.
Ten wrzask z intra, muzyka w Nexusie dająca poczucie bezpieczeństwa, Astrea i kojące dźwięki z liter końcowych. Wszystko to składa się na wykwintną ucztę dla uszu. To była doskonała rozgrzewka przed daniem głównym. Czas wrócić do mojej głównej postaci.
Parę słów o atrybutach "złodzieja", którym gram.
Słabo rozwijałem jego żywotność podczas pierwszego przejścia DS. Zrobiłem to chyba z raz, co skończyło się moją śmiercią ponad sto razy. Postawiłem sobie za cel zmianę tego stanu rzeczy przy drugim podejściu i następnych, aż osiągnąłem pułap dziewięćdziesięciu dziewięciu punktów. Daje to 1900 punktów zdrowia. To niewiele. Wystarczy to co prawda na przeżycie jednego uderzenia potężnego tasaka Adjudicatora, który zabiera 1500 pz albo i więcej, ale taki zamach obala mnie za każdym razem a kolejny cios będzie śmiertelny.
Biorąc pod uwagę kiepską detekcję kolizji podczas starcia z tym nieprzyjemniakiem, który potrafi trafić bronią przez ścianę bez jej zniszczenia, potrzebowałem zmiany taktyki. Teraz staram się trzymać za plecami tej obrzydliwej kreatury podczas jej machnięć bronią i atakować ją dopiero po tym fakcie. Zazwyczaj przynosi to pożądany skutek.
Oprócz tego, mam szczęście przekraczające 80 punktów, więc mam dużą odporność na plagę a z przeciwników przedmioty sypią się na prawo i lewo. Praktycznie każdy coś zostawia, więc na brak ziół leczniczych nigdy nie narzekam i mógłbym otworzyć z nimi jakiś sklep.
Strasznie żałuję, że nie mogę wymienić na dusze tego całego złomu, który zostaje po demonach. Japończycy kompletnie nie przemyśleli tej sprawy. Rozwijałem też trochę siłę, ale po przekroczeniu poziomu siedemdziesięciu punktów i zauważeniu, że przestała mi rosnąć wartość ataku oraz odporności na obrażenia fizyczne przerzuciłem się na łuk.
Teraz parę słów o moim wyposażeniu. Mam oczywiście wszystkie cuda i czary, ale jak wiadomo ze wszystkich naraz nie da się korzystać, co gorsza, do używania pierwszych służy Talizman Boga a do używania drugich katalizatory, ale jest to mi zwyczajnie nie na rękę. Dlatego wolę używać Talizmanu Bestii, który jako jedyna broń w grze posiada możliwość używania cudów i czarów jednocześnie.
Pomimo tego, że nie jestem jakimś wybitnym magiem, to posiadane przeze mnie zaklęcia doskonale wsþółgrają z moim tchórzostwem stosowanym w nieprzyjaznych krainach Boletarii,  rządzonej przez demony.
Używam m.in. Ognistej Kuli, zaklęcia stworzonego z duszy pokonanego Smoczego Boga. Jest to zaklęcie generujące eksplozję przy trafieniu celu. Doskonałe nadaje się na Phalanxa, z którego wystają włócznie we wszystkich kierunkach oraz na Brudnego Kolosa.
Drugim zaklęciem używanym przez moją postać jest Promień Duszy, czyli ulepszona wersja Strzały Duszy. Tworzy się ją z duszy Idola Głupca. Idol ten jest demonicznym ucieleśnieniem utalentowanej czarodziejki oraz królowej utraconej Latrii. Jest to zaklęcie penetrujące, które razi wszystkie cele w linii prostej. Doskonała rzecz na znienawidzonego przeze mnie Flamelurkera.
Ile ja z nim razy poległem, zanim znalazłem bezpieczny sposób na jego pokonanie. Nie chcę nawet o tym myśleć. Wykorzystywałem kolumny, żeby miał problemy z trafieniem we mnie, bo utrzymywanie go na dystans jest praktycznie niemożliwe. Wystarczy, że złamie gardę swoją ognistą kulą, a później dobija jak szmatę. Po wielu porażkach mam już jednak sposób na to, jak go ośmieszyć. Po wbiegnięciu na arenę, na której toczy się z nim walka, wystarczy pobiec do szkieletu znajdującego się po lewej stronie, najbliżej schodów i ustawiać się zawsze tak, żeby ten szkielet był między postacią a nim. Używam tarczy, dającej odporność na ogień, tylko po to, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo ewentualnej porażki z tym koszmarem. Strzelanie z łuku jest na niego dobre, ale zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest Promień Duszy oraz Katalizator Szaleństwa, broń redukująca o połowę liczbę punktów magii, ale rekompensująca ten fakt największą siłą zaklęć spośród wszystkich boletariańskich katalizatorów.
Jeśli to wciąż za mało, to można zawsze dać swojej postaci Ostrze Krisa do drugiej ręki, które zwiększa moc zaklęć, Pierścień Złodzieja, żeby miał problemy ze znalezieniem bohatera oraz Pierścień Chciwości, zwiększający ilość dusz zdobywanych za pokonane demony. W ten sposób można zarobić nawet 120 tys. dusz na tym płonącym szaleńcu.
Ostatnim używanym przeze mnie zaklęciem jest Chmura Śmierci. Tworzy się ją za pomocą duszy Astrei. Jest to moje ulubione zaklęcie trollujące demony. Gigantyczne robale w krasnoludzkiej kopalni? Egzekutorka Miralda? Olbrzymy z maczugami w łapach, próbujące poznać was bliżej ze strukturą podłoża? Wystarczy użyć na nich mocy plagi i tylko czekać na moment, aż skończy się powolne odliczanie do ich śmierci. Trwa to cholernie długo, ale podczas gry można przecież zgłodnieć. To czekanie jest dobrym momentem, żeby coś zjeść.
Z cudów używam Leczenia oraz Ewakuacji. Ten drugi pozwala na teleportowanie się do Nexusa z dowolnego miejsca w Boletarii, nawet z miejsc, w których toczą się walki z bossami.
Na koniec dodam jeszcze, że używam Złożonego Długiego Łuku +10, do którego dokupuję po 999 strzał, miecza Flamberge+10 i noszę na sobie zbroję półboga Dorana.

A teraz wypada mi się z Wami pożegnać. Przyszła właśnie do mnie peestrójka z chińskiego bazaru, razem z prawdziwym The Last of US-killerem o nazwie The Last of Us i powiem jedno: Diabeł wie jak kusić squaresoftera. Teraz pozostaje mi poprzenosić wszystkie sejwy na chińczyka i opylić za grosze starą, wysłużoną slimkę, jedyną konsolę stacjonarną w moim życiu, której nie udało mi się ukatrupić przez cztery lata. To rekord. Żadna z moich czterech peesdwójek nie miała tyle szczęścia.

Jestem taki smutny, normalnie jak Zdun, któremu kumpel zabił jego ukochane PS2. Żegnaj moja wierna przyjaciółko, nawet moje kamieniołomy wytrzymałościowe cię nie zmogły. To już jest koniec. Nie ma już nic.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty