Star Ocean First Departure R (Platyna #130)

Star Ocean: First Departure R

Platyna #130
Calak 198 (#160 PSN)
Miód: 8/10
Muzyka: 10/10
Trudność: Wysoka. Boli mnie głowa od bzdur wypisywanych w poradnikach
Czas: 171 godzin/ 14 dni
Star Ocean to jedna z tych serii gier, która wraz z serią Phantasy Star utorowały drogę dla rpgów z settingiem sf trzy dekady temu. Rpgi zazwyczaj kojarzą się nam z odwiedzaniem wioski za wioską, smokami, mieczami i magią. Tu zaś możemy trafić także na inne planety, a broń laserowa oraz optyczna, miecze świetlne, bomby, zrobotyzowane mechy i tym podobne wynalazki to norma. To wszystko działo się niemal trzydzieści lat temu na SNESie, na którym większość gier była jeszcze w 2D.
Nie spodziewałem się zbyt wiele po tym tytule, dlatego najpierw zasięgnąłem opinii o tym, czy w ogóle warto siadać do tej kosmicznej opowieści? Zdania były podzielone, więc sam postanowiłem ocenić ten tytuł.
Star Ocean na tle innych liniowych jrpgów wyróżnia także to, że to my decydujemy w nim jakie postacie przyłączyć do drużyny, co w dalszej kolejności ma wpływ na to, jakie zakończenie zobaczymy w grze.
Konia z rzędem temu, kto samemu rozgryzie jak zobaczyć dwa ukryte. Tego najlepszego i najbardziej sekretnego nie mogłem zrobić nawet z poradnikiem. Przyjąłem za założenie, że z moim sejwem jest coś nie tak i trzeba zacząć wszystko od nowa...i z kilkoma poradnikami naraz tak na wszelki wypadek.
Pierwsze co znalazłem to rozpiska pokazująca numeryczną wartość zażyłości pomiędzy poszczególnymi bohaterami, kiedy przyłączają się do naszej misji. Gdy zdecydowałem w końcu jacy bohaterowie będą mi towarzyszyć w poszukiwaniu serum anty-petryfikacyjnego na wirus, który przemienił w kamień wszystkich mieszkańców mojej rodzinnej planety Roak, zamierzałem zrobić wszystko to, by moi sojusznicy byli ze mnie zadowoleni. W tym celu skorzystałem z dwóch kolejnych poradników, które zawierają wszystkie prywatne scenki dotyczące bohaterów. Uwaga, w przeciwieństwie do skeczy znanych z serii Tales of są one nieliniowe i każdy nasz zły wybór może zamknąć przed nami drogę do najlepszego zakończenia.
Gracze, którzy nie widzieli jak Pericci ślini się na widok Ioshui, dwóch diablic, które knują jak przebrać tego nieszczęśnika w damskie ciuszki, nie stanęli w obronie Erys, nie wysłuchali mrożącej krew w żyłach bajki o Calineczce od Ilii, czy nie zobaczyli jak Pericci wychodzi ze zbroi w towarzystwie dwudziestu innych kotów nie zasługują na to, żeby je zobaczyć.
Bawiłem się przednio poznając największe sekrety mojej ekipy, która rzuca wyzwanie największemu z demonów i nie spocznie dopóty, dopóki nie osądzi jego haniebnych czynów własnymi rękami.
Warto było wyruszyć w poszukiwaniu oceanu gwiazd, posłuchać wybornej muzyki Motoia Sakuraby, którego kunszt kompozytorski podziwiam w grach wideo od dwóch dekad i pobawić się systemem walki oraz tworzenia przedmiotów. To zawsze stało w Star Ocean na dobrym poziomie.
Nie spodziewałem się jednak, że tak bardzo polubię bohaterów. W paru miejscach aż żal było mi się z nimi rozstawać i łezka zakręciła się w oku kilka razy. Szkoda, że pierwszy Star Ocean nie doczekał się jeszcze rimejku z prawdziwego zdarzenia. Jrpgi, które debiutowały na SNESie są niemal jak z innej planety i jak mało, które gry wideo pozwalają nam sięgnąć gwiazd

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty