W co gracie w weekend? #435: Grubas pokonany!!!


Trwało to ponad 850 godzin, ale w końcu się udało. Pokonałem najtrudniejszego przeciwnika w całym Monster Hunter World: Iceborne, czyli piekielnie zabójczego Czarnego Smoka Fatalisa.

Jest to jedna z tych walk, których nie należy robić w pojedynkę. To znaczy trzeba przejść jej pierwszą fazę w pojedynkę, aby umożliwić sobie używanie flar SOS do przywoływania innych graczy, ale prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero później, gdy trzeba się chować m.in. za stalową barykadą, którą Fatalis topi swoim potężnym ognistym oddechem.

Wolę nawet nie mówić, ile razy trzeba zginąć przy tym monstrum, żeby w ogóle zobaczyć kolejne fazy tej walki. Tu nie pomogą nawet najlepsi gracze, gdy pozostali giną, a musicie wiedzieć, że ów jegomość zabija kiedy chce, jak chce i gdzie chce. 

Przed nim nie ma ucieczki, dlatego postanowiłem, że pomogę innym najlepiej jak będę mógł, lecząc wszystkich graczy przedmiotami, które swoim zasięgiem działania obejmują całą drużynę.

Moje perypetie z Grubasem nie należą do najmilszych. Trafiłem jednak na gracza, który nie dawał za wygraną po naszych kolejnych porażkach i mężnie trwał u mojego boku. Zabolał mnie szczególnie moment, gdy Fatalis spalił moje ciało na popiół, gdy próbowałem raz uciec od jego śmiertelnego oddechu w ostatniej fazie walki, gdy trzeba go po prostu wykończyć na dobre. Nawet to jednak nas nie zniechęciło i gdy następny gracz, który wiedział, jaką częścią broni należy atakować potwory, połączył się z naszymi siłami, wszystko zaczęło się układać.

Fatalis to potwór, przy którym wymiękają najgorsi bossowie z gier From Software. Można powiedzieć, że powstał, by dać się we znaki wszystkim graczom, którzy chcieli się spróbować w rpgu Capcomu.

Jasne, że są jacyś szaleńcy, którzy są w stanie ubić to monstrum samemu. Mi nigdy na tym nie zależało. Do Monster Huntera podchodziłem z zamiarem wspólnej zabawy z innymi graczami. Marzyłem o tym, od pierwszej gry z tej serii, która ukazała się na PSP. Dziś śmiało mogę napisać o tym, że moje wielkie marzenie się spełniło. Bawię się z Worldem w najlepsze już gdzieś koło półtorej roku. Nie żałuję nawet sekundy spędzonej z tą produkcją. Znudziły mnie te wszystkie śmieszne gry, które można splatynować w jeden weekend i postanowiłem zająć się czymś, co po prostu starczy na dłużej.

Zdobędę jeszcze tylko jedenaście brakujących koron za smoki, znajdę czterdzieści kilka skarbów i za kilka miesięcy, mam nadzieję, pożegnam się z Iceborne'm na zawsze.

Nie zamierzam jednak jeszcze rozstawać się z ta serią. Bardzo możliwe, że zajmę się też innymi częściami Monster Huntera. Jeśli tak się stanie, to na pewno dam Wam o tym znać.

Na razie to tyle z mojej strony. Trzymajcie się ciepło i nie zapomnijcie odpalić od czasu do czasu swoich ulubionych tytułów. Do następnego razu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty