W co gracie w weekend? #452: Monster Hunter Rise - Łowcy Kamury, do boju!
Było sobie kiedyś takie anime o nazwie Naruto. W pewnym momencie przyćmiło swoją popularnością Dragon Balla i inne shouneny. To była historia o ambitnym chłopaku, który postanowił wbrew wszelkim przeciwnościom zostać przywódcą swojej wioski ninja. Na podstawie jego losów powstało od tamtej pory wiele gier wideo, w większości średnich, z wyjątkiem legendarnego już Naruto: Rise of Ninja. Grę specjalnie dla Xboxa 360 przygotował Ubisoft i swoim dziełem przyćmił większość japońskich produkcji w tym uniwersum.
Nigdy bym nie przypuszczał, że zagram kiedyś w grę z serii Monster Hunter utrzymaną w podobnych klimatach ninja. Do Rise podchodziłem bardzo negatywnie, jak do jeża. Przy World/Iceborne produkcja wyprodukowana specjalnie dla Switcha wyglądała jak gra z PS3. Po przyjrzeniu się rozgrywce można było się poczuć jakby czas cofnął się o dekadę wstecz dla serii o nieustraszonych łowcach potworów.
Zarzekałem się przez bardzo długi czas, że nigdy nie zagram w ten tytuł. Kilka czynników zadecydowało o zmianie mojej decyzji.
Po pierwsze gra jest w polskiej wersji językowej. Postanowiłem ją kupić, żeby wspomóc twórców, bo chcę jeszcze przynajmniej raz w życiu zagrać w grę Capcomu po polsku. Z Residentem może już się nie uda, ale może chociaż z Wilds będzie inaczej? Oby. Niech Japończycy się wreszcie ogarną, bo Polacy nie są gorsi od Anglików, Niemców, Frncuzów, Włochów czy Hiszpanów i też chcą grać w ich gry po polsku.
Po drugie, jeśli kiedykolwiek miałbym to zrobić, to tylko teraz. Za rok na rynku gier wideo będzie już Wilds i nie będzie już czasu na ogrywanie niczego innego, no może z wyjątkiem GTAVI.
Po trzecie, nie chciałem zostawić na pastwę losu ludzi, z którymi świetnie się bawiłem przy okazji World/Iceborne. Każdy gracz może mieć uprzedzenia do jakiejś gry. Powtarzać bzdury, że coś jest niewarte jego czasu itp. Tylko po co? Jeśli gra została stworzona do wspólnej zabawy, to kiedy zostaną w niej zamknięte serwery, to żaden gracz już nigdy później nie będzie miał okazji do zabawy w trybie kooperacji.
W Monster Huntery można grać samodzielnie. Nie ma to jednak absolutnie żadnego sensu. Dlatego nawet gdy gramy samemu, to zamiast graczy na łowach i tak towarzyszą nam koci sojusznicy lub inni wojownicy/rycerze/łowcy, których spotykamy podczas gry. Nie inaczej jest w Rise.
Bardzo zależało mi na tym, żeby jak najszybciej ukończyć podstawkę w tym japońskim rpgu akcji i dostać się do zawartości dodatku zatytułowanego Sunbreak. Otwiera to drogę do całkiem nowej lokalizacji w grze, do najpotężniejszych potworów i najlepszego dostępnego ekwipunku. Do tego dochodzą także singlowe misje z sojusznikami, podczas których możemy zacieśniać z nimi więzi.
Pomagali mi w tym oczywiście inni graczy. Jestem im za to wdzięczny, bo teraz mam na tyle dobry pancerz, broń i ozdoby, że jestem w stanie poradzić sobie z misjami wioski Kamura dedykowanymi dla pojedynczego gracza.
Nie stoję w miejscu. Wciąż brnę do przodu, co jest niezwykle proste i wciągające. Klimat wioski ninja, wbieganie po ścianach, rozśpiewane bliźniaczki, czy mała kucharka, która wraz ze swoimi kocimi pomagierami przygotowuje dla mnie przysmaki dango przed każdym polowaniem to coś, co sprawiło, że z miejsca zakochałem się w atmosferze Rise.
Gdy oczy przyzwyczają się do tej przed-potowej oprawy graficznej, to można wreszcie skupić się na tym, co jest solą cyklu Monster Hunter, a więc na eksploracji poszczególnych miejscówek i łowach na potwory, które są tu przedstawiane w formie buddystycznych sutr.
W Rise spotkamy starych znajomych, ale są też debiutanci. O ile w World/Iceborne najpotężniejsze potwory to prastare smoki, w Tri są to podwodne stwory, a w Monster Hunter 4 niektóre potwory to przerośnięte owady lub insekty, tak tu naszym największym utrapieniem są stwory stylizowane na azjatyckie mityczne węże, choć do moich ulubieńców należy też Chameleos, a więc potwór, który podczas walki wtacza się otoczenie i znika niczym kameleon.
Podstawowa oś rozgrywki jest tu na wysokim poziomie i nie mogę powiedzieć o niej złego słowa. Rise to pozycja, którą możemy spokojnie zaliczyć w kilkanaście godzin....albo bawić się nią przez tysiąc. Liczba zadań, aktywności pobocznych i sekretów jest tu tak duża, że spokojnie wystarczy na kilka lat grania.
To tyle z mojej strony. Pozdrawiam wszystkich i do następnego razu.
Komentarze
Prześlij komentarz