W co gracie w weekend? #457: Far Cry

 


Dwadzieścia lat temu gracze mieli co robić. Rok 2004 to jeden z najlepszych gamingowych okresów w historii, gdzie było na czym pada i klawiaturę zawiesić. 

Jedną z produkcji, która wtedy debiutowała była pierwsza odsłona Far Cry.

Dziś ludzie kojarzą ją raczej z serią powtarzalnych francuskich fpsów Ubisofdtu z otwartym światem, w której przejmujemy posterunek za posterunkiem.

Trzeba jednak wiedzieć, że za pierwszą grę z tego cyklu odpowiada niemiecki Crytek, kojarzony raczej z serią Crysis. Co ciekawe, niemal wszystkie założenia pierwszego Crysisa wzięły się właśnie z ich poprzedniej gry, w której gracze mogli swobodnie przemierzać tropikalną wyspę, gdzie polują na nas wrogo nastawieni najemnicy. 

W tamtym czasach było to zupełne novum. Wtedy nie istniała jeszcze nawet seria Uncharted i to właśnie pierwszy Far Cry pozwalał nam poczuć ten przygodowo-sensacyjny klimat, który wcześniej mogliśmy podziwiać głównie w filmach.


Z dzisiejszego punktu widzenia tytuł jest mocno przestarzały pod względem grafiki i paru innych mechanik, skradanie się tutaj nie ma najmniejszego sensu, bo przeciwnicy i tak nas szybko zauważą i włączą alarm, który sprowadzi na nas jeszcze większą ilość wrogów, no ale od czegoś przecież trzeba zacząć, tworząc nową serię gier.

Znajdziemy tu znane z serii wieże strażnicze, patrolujące okolicę helikoptery czy łodzie. Wrogów z oddali możemy obserwować za pomocą lornetki. Jest nawet opcja rzucania kamieniami, aby odwrócić uwagę wroga. Nic jednak nie zastąpi solidnej rozpierduchy i dziesiątkowania wrogów, a więc moich ulubionych elementów tej serii. 

Na początku wygląda to blado, bo do dyspozycji nie mamy żadnej broni, ale gdy tylko zdobędziemy pierwszy pistolet i karabin maszynowy, to rozgrywka staje się w miarę znośna. Piszę w miarę, bo punkty kontrolne pojawiają się tu samoczynnie, a wystarczy dostać pociskiem z wyrzutni rakietowej, by szybko wybrać się na tamten świat.


O ile wiele elementów trąci tu myszką i widać, że ząb czasu mocno nadgryzł pierwszego Far Cry'a, tak bardzo podoba mi się to, że główny bohater tej historii od czasu do czasu zabiera zdanie odnośnie wydarzeń rozgrywających się na ekranie monitora. Nie jest to zatem bezosobowy awatar, którym gramy w innych odsłonach serii. 

Jego zadaniem jest skontaktowanie się z jedną kobietą, więc osobiście czuję się tu bardziej jak agent wywiadu, który wybrał się gdzieś w tropiki na wakacje i nagle sufit nieszczęść spadł mu się na głowę.

Nie ma tu jeszcze tysiąca znaczników na mapie, tak jak w każdej produkcji Ubisoftu, więc przynajmniej nie czujemy się tutaj jak typowy chłopiec na posyłki czy raczej śmieciarz szukający bzdetów rozsianych po całym świecie gry.


Nie spędziłem z tym tytułem zbyt wiele czasu i nie mam pojęcia, czy kiedyś go ukończę. Łatwe to na pewno nie będzie, bo nieraz trzeba się przedrzeć przez rzeszę wrogów, żeby popchnąć wątek główny do przodu, co często kończy się niechcianym zgonem. 

W otwartym terenie można jeszcze chować się po krzakach i omijać wrogów w drodze do celu. Nie jest to jednak takie proste w zamkniętych lokacjach, gdzie bez pozbycia się wrogich patroli raczej się nie obędzie. 

To tyle ode mnie. Do następnego razu.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty