W co gracie w weekend? #465: Dynasty Warriors Origins
Witam wszystkich. 2025 rok powoli nabiera rumieńców za sprawą growych nowości. Jedną z nich jest najnowsza odsłona Dynasty Warriors z dopiskiem Origins, czyli prequel wszystkich odsłon cyklu rpgów akcji, za którymi stoi Omega Force oraz Tecmo Koei.
Tym ostatnim chciałbym gorąco podziękować za dostarczenie kodu recenzenckiego gry w wersji na PS5. Tego tekstu nie należy traktować jeszcze jako recenzji. O tą postaram się pokusić dopiero po skończeniu gry. Na razie w kilku słowach napiszę o wrażeniach z pierwszych dziesięciu godzin spędzonych z tym japońskim tytułem.
Od razu ostrzegam, że nigdy nie grałem w gry z tej serii, więc będą to słowa totalnego nowicjusza w tym temacie. Jedyna moja styczność z dziełami Omega Force to bardzo udany Fate/Samurai Remnant.
Poniższy tekst zawiera spoilery z pierwszego rozdziału gry.
Tym, którzy nie mieli jeszcze styczności z tym japońskim cyklem chciałem powiedzieć, że jest to tak zwany typ gier musou, co oznacza w języku japońskim kogoś nadzwyczajnego. W kulturze zachodniej ktoś kto walczy z mrokiem lub licznymi przeciwnościami nazywany jest po prostu wojownikiem. Stąd wzięła się nazwa cyklu.
Jesteśmy tu niczym jednoosobowa armia, która rzuca się w wir walki z setkami przeciwników. Na placu boju pojawiają się też o wiele mocniejsze jednostki, których nie da się zazwyczaj pokonać jednym ciosem. zwykłych adwersarzy wykorzystujemy więc do naładowania możliwości odpalenia najpotężniejszych umiejętności i ciosów.
Najsilniejsze z nich mogą położyć więcej niż stu przeciwników naraz. Autorzy Dynasty Warriors nazywają swoje produkcje też jeden kontra tysiąc. Rpgi, w których męczymy mocno trzech przeciwników naraz podczas jednego starcia nie mają tu więc czego szukać. Na ekranie dzieje się dużo. Powiedziałbym, że czasem dzieje się nawet za dużo. Nieraz trudno jest skupić się na jednym bossie, gdy walczysz z całą armią wrogów, których najpierw musimy posiekać na kawałki, odrzucić w tył lub po prostu staranować, żeby stanąć naprzeciw tych mocniejszych wrogów.
Po kolejnych starciach zdobywamy oczywiście nowe rangi, dające dostęp do nowych umiejętności oraz nowy oręż, który jest także niezbędny do budowania potęgi naszego bohatera.
Protagonista jest niestety niemową i najzwyczajniej w świecie przegrywa z takim chociażby Iorim z Fate/Samurai Remnant od tych samych autorów. Osobiście nigdy nie przepadałem za głównymi bohaterami niemowami. Zawsze to lepiej, gdy każdy bohater bierze czynny udział w dyskusjach popychających do przodu wątek główny. Ten zaś koncentruje się na początkach trzech wielkich rodów w starożytnej chińskiej epoce Trzech Królestw.
Pomimo tego, że nie grałem wcześniej w gry Dynasty Warriors, to grałem w Wo Long, który opowiada o mniej więcej tym samym okresie, tylko że jakieś dwadzieścia lat później. Jedyna różnica jest taka, że tutaj możemy zobaczyć początek drogi do władzy i wpływów największych bohaterów tamtych czasów.
Zanim tak się stanie musimy najpierw pokonać rebelię Żółtych Turbanów, która powstała w celu wyzwolenia uciemiężonej ludności, którą bieda, głód i coraz wyższe podatki doprowadziły na skraj rozpaczy. Szybko jednak okazuje się, że tak zwani wybawiciele są jeszcze gorszymi ciemiężycielami ludu niż poprzednia władza, która doprowadziła kraj do ruiny. Stają się do tego zwykłymi fanatykami łaknącymi władzy.
Naszym celem jest zwalczenie tej rebelii i pokonanie wszystkich jej przywódców. W najważniejszych potyczkach fabularnych dzieje się naprawdę sporo i tylko od naszych szybkich reakcji na wydarzenia rozgrywające się na polu walki zależy to, czy zyskamy przewagę taktyczną nad wrogimi siłami lub ocalimy jednego lub drugiego z naszych sprzymierzeńców, który wpadł akurat w tarapaty.
Dynasty Warriors to nie tylko ciągłe siekanie wrogów na kawałki. Pomiędzy misjami możemy lepiej poznać naszych sojuszników, zajrzeć do okolicznych karczm i sklepów, ale też podjąć się misji treningowych lub wykonać jakieś zlecenie.
Wykorzystując naszą specjalną ptasią zdolność dostrzegania prawdy na mapie świata zauważymy przydatne przedmioty do wykorzystania w produkcji klejnotów a podczas samych starć zobaczymy również umiejscowienie celów strategicznych, którymi musimy się zająć, żeby popchnąć walki do udanego finału.
Bardzo cieszy mnie, że gdy seria Dynasty Warriors popadła wiele lat temu w marazm i schematyczność, to pracownicy Omega Force zajęli się licznymi kolaboracjami z autorami takich serii jak Dragon Quest, The Legend of Zelda, Gundam, Persona, One Piece, Fire Emblem czy Fate, bo wszystkie te doświadczenia i pomysły innych developerów w jakimś stopniu przesiąkła ich kulturę pracy.
Origins to naprawdę dobra pozycja.
Gdyby ktoś się mnie zapytał czy warto ją sprawdzić, od razu odparłbym, że tak i nie przez to co napisałem do tej pory.
Ciekawy kontekst historyczny, walki z setkami wrogów czy fabuła, w której główny bohater stara się odzyskać utraconą pamięć są oczywiście w porządku. To powie Wam wielu graczy. Dziwi mnie jednak to, że mało kto wspomina o tym, że Dynasty Warriors to cykl z jedną z najbardziej epickich rockowych ścieżek dźwiękowych jaką można usłyszeć w gatunku rpgów akcji. Tak jakby jej autorzy czy najwięksi fani zupełnie nie wiedzieli o największych zaletach tego, co jest im naprawdę bliskie.
Tyle z mojej strony na dzisiaj. Dziękuję za uwagę. Do następnego razu.
Wow.
OdpowiedzUsuń