W co gracie w weekend? #489: Resident Evil 3 po raz trzydziesty trzeci

Cześć. Dzisiaj chciałbym poruszyć temat nostalgii w grach wideo na przykładzie klasycznej wersji Resident Evil 3. 

Niedawno trafiłem na informację o tym, że kilkanaście procent graczy z Ameryki Północnej wciąż gra na sprzętach sprzed 2000 roku. Cieszmy mnie, że w pogoni za coraz większą mocą konsol i gier z coraz lepszą grafiką dalej możemy spotkać ludzi, którym klasyczne gry wideo nigdy się nie znudzą. Sam jestem jednym z takich graczy.

W zalewie nowych produkcji zawsze potrafię znaleźć czas na klasyczną wersję produkcji Capcomu zatytułowaną Resident Evil 3. Gdy przechodziłem go trzydziesty raz na początku tego roku stwierdziłem, że to już ostatni raz. Niektóre rzeczy, nawet te najprzyjemniejsze, trzeba kiedyś po prostu zostawić i pójść do przodu.

Nowych gier wideo do sprawdzenia jest mnóstwo, a życie jest przecież zbyt krótkie, żeby grać ciągle w to samo. Tak myślałem. Szybko zmieniłem zdanie, gdy okazało się, że klasyczne wersje Resident Evil 2 i 3 trafią do usługi PlayStation Plus pod koniec sierpnia tego roku. Gdy tylko tak się stało, rzuciłem w kąt niemal wszystkie ogrywane w tym czasie tylko po to, by kolejny raz przeżyć okropieństwa, które spadły na członków elitarnej jednostki policyjnej z Raccoon City zwanej S.T.A.R.S. 

Ważnym czynnikiem była tu oczywiście nostalgia. To jednak nie wszystko.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że obie te produkcje mają już niemal trzydzieści lat na karku i niewiele do zaoferowania dzisiejszym graczom w kwestii oprawy graficznej.

Nie mam nic przeciwko odświeżaniu klasyków. Przy remake'ach Resident Evil, Final Fantasy VII czy Crash Team Racing bawiłem się wyśmienicie. Problem zaczyna się wtedy, gdy odświeżona wersja klasycznej produkcji znacznie ustępuje pierwowzorowi. Koronnym przykładem jest tutaj wydana kilka lat temu nowa wersja Resident Evil 3, robiona w pośpiechu, z niepotrzebnym trybem multiplayer i ze sporą ilością wyciętej zawartości i mechanik w stosunku do oryginału z PlayStation. 

Możemy oczywiście debatować nad tym, który design bohaterów jest lepszy, czy ten z pierwszej wersji czy ten z ostatniej? W takiej dyskusji zdania byłyby na pewno podzielone. Nie do obrony jest jednak wycinanie kultowych miejscówek z oryginału i bossów lub całkowite spłycenie systemu rozgrywki.

Poza wprowadzeniem systemu wytwarzania pocisków do serii Capcomu, jednym z największych atutów pierwszej wersji Resident Evil 3 był system szybkiego podejmowania decyzji. W grze trafialiśmy na wydarzenia, kiedy ekran robi się czarno biały a my w mgnieniu oka musimy podjąć decyzję, która zaważy na naszych dalszych losach. Z początku decydujemy o tym, czy zawalczymy lub uciekniemy od naszego wiecznego prześladowcy, Nemesisa. 

Czeka na nas chmara zombiaków a my mamy ledwo kilka pocisków do strzelby? Może lepiej od nich uciec niż zostać z niczym, a wiadomo, że w kolejnej wąskiej uliczce czekają na nas nowe niebezpieczeństwa. Nasze wybory decydują też o tym, z którego miejsca zaczniemy daną lokację, czy Nemesis przez chwilę da nam spokój, a później wpłyną nawet na to jak potoczą się losy poszczególnych bohaterów oraz na samo zakończenie samej gry.

Jeśli jakaś produkcja jest nieliniowa a kolejna jej wersja zamienia się w liniową historię to chyba wiadomo, która z nich ma więcej do zaoferowania? Więcej opcji to zawsze coś lepszego niż mniej tych opcji.

Gry wideo zmieniły się znacząco na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Na pierwszym PlayStation nierzadko mieliśmy do czynienia z produkcjami, w których były statyczne dwuwymiarowe tła. Wynikało to z ograniczeń samego sprzętu. To był także czas, gdy twórcy gier wideo dopiero uczyli się programowania w trzech wymiarach. Dopiero definiowali to czym tak naprawdę był cykl Capcomu, który wprowadził do kanonu gier termin survival horror. 

Dlatego też czeka nas tu sporo walki, jeśli marzymy w ogóle o tym, aby mieć szansę na przeżycie w mieście, na które spadła apokalipsa zombie. Nie obejdzie się też bez rozwiązywania prostych łamigłówek, a to akurat są rzeczy, które wzięły się z gatunku point'n'click.

Dziś większość serii gier, które trzydzieści czy dwadzieścia lat temu nieśmiało witało się trój-wymiarem jest w pełnym 3D. Taka jest kolej rzeczy. Tak musiało się stać, gdyż takie są prawidła rządzące grami wideo. To dobre, bo możemy podziwiać te wszystkie światy w pełnej okazałości i z każdego możliwego kąta, ale to również źle, gdyż wiele legendarnych klasyków straciło w ten sposób na swej wyjątkowości i artyzmie. Wszystkie tła z takich gier jak Resident Evil czy Final Fantasy z okresu pierwszego czy drugiego PlayStation to były małe dzieła sztuki.

Zawsze traktowałem je jako obrazy namalowane rękami zdolnego malarza. Oczywiście mają one już swoje lata i samo podbicie rozdzielczości nie sprawi tego, że zaczną wyglądać jak coś nowego. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż ślinię się na widok niektórych z nich.

Sony i Capcom zadbały o to, by gracze, którzy kupili kiedyś te klasyczne Residenty w ramach gier PSone na PS3 mieli do nich darmowy dostęp, więc jest to oczywiście jakaś forma walki o zachowanie swojej spuścizny gamingowej, co mnie bardzo cieszy. Jedyny mój zarzut dotyczy tego, że żółto-niebiescy nie dodali do wydań na PS4 i PS5 zestawu trofeów. Gorsze Residenty je mają, więc to wstyd, że te legendarne nie. Dlatego gdy tylko ukończyłem je w wersjach na najnowsze konsole Sony czym prędzej siadłem do trójki z myślą, aby zdobyć w niej osiągnięcia. Nie wyobrażam sobie nie mieć calaka w najczęściej kończonej przeze mnie grze wideo w życiu.

Resident Evil 3 ukończyłem na naprawdę wielu maszynach do grania. Jedna w tę lub we w tę mnie nie zbawi. 

W nowych odsłonach Residentów próżno szukać tych ciężkich, przygnębiających muzyczek, występujących w klasycznych odsłonach tego japońskiego cyklu. Obrzydliwe i straszne sceny śmierci, lejąca się wszędzie jucha, wycie zombie w tle, te ponure muzyczki oraz dwuwymiarowe tła to kwintesencja cyklu survival horroru Capcomu.

Przygody nieustraszonej Jill Valentine są dla mnie jak ulubiona piosenka, a przecież ulubionych piosenek słuchamy bez przerwy, bez względu na to, czy usłyszeliśmy je pierwszy raz wczoraj, miesiąc lub trzydzieści lat temu, a że sama piosenka jest straszna, to już inna para kaloszy.

To tyle z mojej strony. Do następnego razu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NES, czyli jak przeżyć dwukrotnie własne dzieciństwo

W co gracie w weekend? #480: Mario Kart World, Jack Jeanne, Soul Hackers, Monster Hunter 3U, Radiant Historia, Trauma Center SO, F-Zero GX, Golden Sun, Pokemon Gold PL, Ogre Battle 64, Pokemon Red PL, Super Mario World i Final Fantasy PL

W co gracie w weekend?#472: FFXIV, Atelier Yumia, Ever17, Monster Hunter Wilds, Steins;Gate 0 PL, Sakura no Uta, Steins;Gate PL, Toradora P!, Donkey Kong Country, Super Mario Bros. 2 PL, Popeye i Antarctic Adventure