W co gracie w weekend? #460: Biała Wiedźma w końcu pokonana


Za nami Mikołajki. Dostaliście jakieś ciekawe prezenty? Jeśli o mnie chodzi, to spodziewałem się raczej rózgi pod poduszką. Tymczasem znalazłem tam motywację do ukończenia jednej z najlepszych gier wideo, które ukazały się na PlayStation 3.

Trwało to bagatela ponad dziesięć lat z hakiem. Wyznaję jednak zasadę, że lepiej coś zrobić późno niż wcale. Nie lubię też niezałatwionych spraw. Dlatego też cieszy mnie, że przeglądając setki posiadanych gier nie skończyłem ze stwierdzeniem popularnym wśród nibygraczy, którzy po sprawdzeniu wszystkich swoich gier dochodzą do wniosku, że nie mają w co grać.

Zawsze mam w co grać. Problem w tym, że nie da się grać we wszystko jednocześnie.

Mam znajomego, który zawsze czyni mi jakieś przytyki dotyczące nieukończonych produkcji, więc obudziłem się po prostu pewnego mroźnego grudniowego dnia i stwierdziłem, że zbyt długo odkładałem ukończenie owocu współpracy jednego z moich ulubionych studiów, czyli Level-5, o którego Jeanne d'Arc pisałem przecież niedawno na łamach W co gracie w weekend? oraz jednego z najważniejszych studiów zajmujących się japońską animacją, a więc ze studiem Ghibli.


Moje przygody z Oliverem już tak rozciągnęły się w czasie, że po drodze wyszła druga odsłona Ni no kuni, na rynku pojawił się też remaster pierwszej części i obejrzałem nawet kilka legendarnych filmów Miyazakiego.

Cieszę się, że w końcu udało mi się zobaczyć litery końcowe w tej pozycji, tym bardziej, że sam scenariusz spodobał mi się w jego drugiej połowie. Gdy wszystkie tajemnice zaczęły się wyjaśniać, to Ni no kuni wciągnęło mnie do tego stopnia, że zupełnie zrezygnowałem z ogrywania innych gier.

Zrobiłem to też dlatego, że znudziło mnie ogrywanie rpgów, w których zdobycie calaka wymaga przechodzenia ich kilkukrotnie. W tej japońskiej historii nie ma żadnych trofeów, które można ominąć, co wiąże się z koniecznością ogrywania danej pozycji od nowa, najlepiej z poradnikiem w ręku.

Tutaj trzeba po prostu przejść wątek główny, który odblokowuje kilka nowych rzeczy w endgame i od tego momentu można skupić się na farmieniu dwustu pięćdziesięciu chowańców i materiałów alchemicznych wymaganych do stworzenia stu dwudziestu przedmiotów. 


Są to najbardziej czasochłonne rzeczy, dlatego jeszcze mi to trochę czasu zajmie, ale wreszcie czuję, że już mam z górki.

Zajrzałem już we wszystkie kąty, nazbierałem pół miliona guilderów, znalazłem wszystkie sto skarbów na mapie świata, kupiłem nowe fanty w szkieletowym kasynie, pokonałem czterdzieści najpotężniejszych potworów i jestem na najlepszej drodze do starcia z najpotężniejszym bossem opcjonalnym w całej grze oraz krok po kroku zaliczam fetchquesty, których jest tu całe zatrzęsienie.

Planuję się z tym wyrobić do końca roku. Jestem teraz strasznie napalony na Ni no kuni, więc bardzo możliwe, że mi się to uda. 

Także wiecie jak to jest. Żeby zaliczyć jakiś tytuł w zasadzie potrzebujemy tylko czasu i odpowiedniej dozy koncentracji. Mi się w końcu udało.

Historia Olivera, Mrocznego Dżina i Białej Wiedźmy ma dobre momenty. Może nie jest to tak dobra gra jak Dragon Quest VIII, ale muzyka jest niczego sobie, projekty postaci i stworów od magików ze studia Ghibli nawet dziś wyglądają dobrze, a sam system walki, który początkowo wydawał się miałki pokazuje pazur podczas najtrudniejszych potyczek, kiedy trzeba się napocić, by pokonać najtrudniejszych oponentów, którzy potrafią wyeliminować całą naszą drużynę dwoma atakami specjalnymi.

To tyle na dzisiaj z mojej strony. Do następnego razu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NES, czyli jak przeżyć dwukrotnie własne dzieciństwo

W co graliście w 2024 roku?

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin