W co gracie w weekend? #461: Droga Siły


Witam wszystkich gorąco. Po splatynowaniu Ni no Kuni po ponad dziesięciu latach popadłem w wielkcu ą euforię. Jest ona tak duża, że jak zwykle nie wiem na jakiej grze wideo się teraz skupić. Jest tego cała masa. Nowości, tytuły z abonamentów, gry na przecenach, rozgrzebane złodzieje czasu i wiecznie niedokończone klasyki.

Mam tak zawsze, gdy skończę coś dużego i na pewno nie jestem w tym odosobniony.

O dziwo, najbardziej ze wszystkiego wciągnął mnie ostatnio Nioh, w którym już dawno wbiłem platynę. Dopiero niedawno jednak udało mi się zaliczyć w nim fabularne rozszerzenia. I tu zaczynają się schody. Jeśli ktokolwiek marzy o calaku w tym skrzyżowaniu Onimushy i Ninja Gaiden od Team Ninja musi zaliczyć wszystkie misje na poziomie Drogi Demona.

Żeby go odblokować trzeba najpierw przejść tą japońską produkcję na poziomie Drogi Siły. W tym tygodniu pomagałem więc innym graczom, patrzyłem jak giną na różne idiotyczne sposoby, a później sam ginąłem jeszcze w głupsze.

Robiłem to dla dodatkowej amrity. Zaliczenie misji z sojusznikiem i wzbogacenie się na tym o cztery miliony jednostki amrity to nie w kij dmuchał. Robiłem to także dla satysfakcji oraz w celu przypomnienia sobie poszczególnych misji.

W Nioha zawsze dobrze mi się grało samemu, bo nie ma to jak męczyć się z jednym bossem przez parę godzin, całą noc, albo nawet miesiąc i w końcu go pokonać. Nic jednak nie daje mi takiej radochy jak dołączanie do innych graczy i kopanie dupska tym wszystkim yokaiom i najważniejszym postaciom historycznym z czasów feudalnej Japonii na czele z Nobunagą i wszystkimi innymi po nim, którzy ogrzewali się w jego blasku i doprowadzili do zjednoczenia ich wspaniałego kraju.

Mało kto wie, ale grając w kooperacji nasi przeciwnicy zostawiają też bardziej rzadki sprzęt, a ten można wykorzystać później u zaprzyjaźnionych kowali do wzmocnienia tego, którego akurat używamy. W ten sposób zrobiłem sobie włócznię i elementy pancerza na poziomie 150+9/10 i dosłownie koszę bossów z głównego wątku.

Podczas pierwszego przechodzenia Nioha męczyłem się z nimi okrutnie, przeklinałem, wyłem w niebogłosy i żałowałem tego, że się urodziłem. Teraz wjeżdżam w nich jak masło i jestem totalnie zaskoczony faktem, że część w nich pokonałem bez doznawania obrażeń.

Jestem już w przedostatnim regionie. Do końca gry zostało mi już tylko siedem czy coś koło tego misji głównych. Teraz żarty się powoli kończą.

Nie mam zamiaru się jednak poddać, gdyż jestem już bardzo blisko załatwienia wszystkich spraw z jednym z najlepszych rpgów akcji, jakie kiedykolwiek pojawiły się na PS4.

To naprawdę bardzo przyjemne uczucie walczyć i walczyć bez końca, a później zajrzeć do domu herbacianego, pozbyć się zdobytego wcześniej złomu i cieszyć michę po zakupieniu nowych skórek postaci. Fajnie widzieć, że przykładamy rękę do zwycięstwa naszej strony w wojnach klanowych, co zawsze wiąże się ze zdobyciem dużej ilości chwały, którą możemy wymienić na przeróżne fanty. Moim ulubionym przedmiotem użytkowym jest świeca przywoływacza, której użycie po śmierci sprawia, że odzyskujemy amritę utraconą po zgonie oraz naszego ducha opiekuńczego.

To tyle ode mnie. Trzymajcie się ciepło. Do następnego razu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NES, czyli jak przeżyć dwukrotnie własne dzieciństwo

W co graliście w 2024 roku?

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin