Recenzja gry Wild Hearts S - Gdy Monster Hunter spotyka Fortnite
Wild Hearts S to odpowiedź Koei Tecmo i Omega Force na serię Monster Hunter. S w tytule oznacza specjalną wersję na najnowszą konsolę Nintendo.
Fabuła pełną gębą
Wiadomo, że w grach takich jak Monster Hunter chodzi przede wszystkim o polowania na przeróżniejsze potwory, wytwarzanie coraz lepszego ekwipunku oraz ewentualnie o wspólną zabawę z innymi graczami. Nikt w takich grach nie zwraca uwagi na scenariusz, dlatego też cieszy mnie, że autorzy nie potraktowali tego elementu po macoszemu przy okazji produkcji Wild Hearts S.
Mamy tu naprawdę wciągającą opowieść o tym skąd się wzięła supermoc głównego bohatera zwana karakuri, czym są tajemne czarodziejskie nici, dlaczego potwory spotykane w grze, zwane tutaj kemono, atakują handlowe karawany czy Minato, a więc naszą bazę wypadową do kolejnych polowań.
Mieszkańcy wioski, w której toczy się duża część fabuły są zżyci ze sobą i znają się niczym stare konie. W miarę postępów w fabule oraz podczas wykonywania misji pobocznych możemy nie tylko odblokować nowe funkcje naszej wioski, ale również dowiedzieć się wielu sekretów o tej czy innej osobie. Niektórzy z nich to pasjonaci, inni to zwykli tchórze albo pijaki, a jeszcze inni zrobią wszystko, by ich pobratymcom żyło się lepiej.
Słuchałem ich wywodów z wielkim zaciekawieniem, nieraz mając uśmiech na ustach. Ogromną pracę wykonali tu aktorzy głosowi, dzięki czemu mieszkańców Minato można polubić, a nawet skoczyć za nimi w ogień, bo oni często zrobiliby tak samo, gdyby tylko mogli.
Wcale nie twierdzę, że ten japoński tytuł ma najlepszy scenariusz pod Słońcem w grach wideo. O wiele ciekawiej jest jednak, gdy z rozmów albo wstawek filmowych możemy się dowiedzieć czegoś o otaczającym nas świecie gry. Czasy gdy otrzymywaliśmy fetchquest za fetchquestem w podobnych gatunkowo tytułach mamy już na szczęście za sobą.
O kurdę, ale wielka ta mapa
Wielkie wrażenie podczas ogrywania tego japońskiego rpga akcji zrobiły na mnie przeogromne mapy, które nie posiadają żadnych ekranów wczytywania. Zupełnie inaczej niż w pierwszych grach z serii Monster Hunter, gdzie poszczególne mapy były podzielone na sektory, co wynikało z ograniczeń systemowych sprzętów, na których się pojawiały. Tu czuć moc obliczeniową najnowszych sprzętów do grania.
W Wild Hearts S wszystkie te ogromne pola pełne kwiatów, wodospady, opuszczone wioski, jaskinie, ogromny kompleks pałacowy szoguna czy inne wielkie miejscówki tylko czekają, aż je wszystkie zwiedzimy i najlepsze w tym jest to, że podczas eksploracji tych wielkich map nie uświadczymy żadnych ekranów wczytywania.
Gra wczytuje się jedynie podczas przenosin do głównych miejscówek, oraz ewentualnie gdy zginiemy i wracamy do naszego obozu lub podczas teleportów. Takie podejście do tematu sprawia, że nie musimy się borykać z częstymi przerwami podczas przechodzenia z jednej części mapy do drugiej, co znacząco spowalniało kiedyś tempo polowań w tytułach tego typu.
Wiele się zmieniło w tym aspekcie przez ostatnich dwadzieścia lat.
Misje główne nie na czas
Wielką zaletą w Wild Hearts S jest rezygnacja z limitu czasowego podczas wykonywania misji fabularnych. Nieraz irytowało mnie to u konkurencji, że nie mogłem wykonać jakiegoś zadania głównego za pierwszym razem.
Tu tego nie ma przynajmniej w zadaniach kluczowych. Jeśli jakiś potężny stwór nie daje nam rady, a my walczymy wytrwale, szafując tak jak trzeba zasobami leczniczymi, to nawet jeśli nasza walka będzie trwała więcej niż godzinę, to przynajmniej gra doceni nasze starania, a nie ukaże nas w pewnym momencie, bo autorzy wymyślili sobie, że każda walka to walka na czas.
Doświadczenie w cenie
Zawsze bawiło mnie to, że w kolejnych odsłonach Monster Huntera ciężko wywalczony poziom daje nam jedynie dostęp do coraz trudniejszych rang lub walk i do niczego więcej.
Dlatego muszę docenić twórców Wild Hearts S za to, że w ich grze mamy do dyspozycji drzewko rozwoju postaci zwane drzewkiem karakuri, które pozwala nam rozwijać zdolności naszego bohatera za pomocą tak zwanych kul kemono, czyli w zasadzie doświadczenia zdobywanego za pokonywane potwory. To coś czego nie ma u konkurencji. Możemy pokonać jakiegoś potwora tysiąc razy, ale nie uczyni to nas silniejszym jak w milionie innych gier rpg. Będziemy silniejsi tylko i wyłącznie wtedy jeśli wykujemy lepszy ekwipunek.
Tu oczywiście też możemy wykuwać coraz lepszy oręż u zaprzyjaźnionej kowalki. Bez tego od mniej więcej połowy fabuły czekają nas ogromne problemy, gdyż każde kolejne kemono jest wtedy bardziej zabójcze od poprzedniego. Natomiast to co odróżnia rpga Omega Force od bardziej znanej konkurencji jest to, że każda kolejna zdolność odblokowana na drzewku karakuri da naszemu protagoniście ogromną przewagę i tylko od nas nas zależy w co zainwestujemy nasze doświadczenie zdobyte podczas kolejnych niebezpiecznych łowów.
Wybuduj własne zwycięstwo
Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów rozpoznawczych Wild Hearts S jest możliwość wykorzystywania specjalistycznych nici do tworzenia przeróżnych przedmiotów w świecie gry zwanych tutaj karakuri.
Wyobraźcie sobie, że stajecie naprzeciw wysokiej półki skalnej. Każda próba wdrapania się na nią kończy się niepowodzeniem ze względu na zbyt małą wytrzymałość podczas naszej wspinaczki.
Żaden problem. Wystarczy stworzyć miniwieżę z klocków, wejść na nią, skoczyć na tą półkę jeszcze raz, tyle że znacznie wyższej pozycji i po problemie.
W grze możemy używać przeróżnych karakuri. Są to wyskocznie, wyrzutnie lin, potężne wietrzne generatory, pozwalające nam szybko wzbić się w powietrze bez konieczności mozolnego wspinania się po ścianach i wiele, wiele innych. Część z nich pozwala na szybkie przemierzanie mapy. Bez pomocy innych nie dostaniemy się do sekretnych miejsc.
Inne zaś są nieocenione podczas starć z potężnymi kemono. Jeśli przerośnięte kreatury są zbyt zuchwałe w swoich szarżach lub atakach, to czasem trzeba schronić się przed nimi za jakąś barierą, po prostu je spętać lub strzelić z potężnego działka, które je przewróci i wtedy mamy z nimi jakieś szanse.
Były takie walki, których nigdy bym nie ukończył, gdyby nie karakuri wytwarzające mgłę leczniczą. Bez barier nie da się w zasadzie uratować umierających graczy przed potworami, które wiecznie nacierają na swoich wrogów, czyli na nas, graczy.
Karakuri trzeba wzmacniać w drzewku, o którym już wspominałem. To tylko czubek góry lodowej, bo są jeszcze tak zwane karakuri złożone, które odkryjemy tylko w niektórych zadaniach pobocznych w przypływie inspiracji, czytaj wykonując w odpowiednim momencie starcia odpowiednią sekwencję klawiszy. Nie warto nie korzystać z najpotężniejszego oręża jakim dysponujemy w naszym arsenale.
Możliwości jest tu naprawdę sporo. Ten system lśni najbardziej podczas wspólnej zabawy z innymi graczami.
W grupie zawsze raźniej
Ktoś może w tym momencie zapytać jaki jest sens portowania gry wideo na słabszy sprzęt? W przypadku produkcji Koei Tecmo odpowiedź jest bardzo prosta. Można ją wydać drugi raz, aby przykładowo poprawić w niej tryb dla wielu graczy. W Wild Hearts w wersji na Switcha 2 możemy przywołać dodatkowego gracza w stosunku do pierwszej wersji gry, a więc trzech a nie dwóch jak wcześniej.
Największą frajdę z ogrywania tego rpga polegającego na polowaniu na zabójczo niebezpieczne potwory miałem podczas gry w trybie przenośnym oraz przede wszystkim podczas gry z graczami z całego świata, którzy nie raz ratowali mnie z opresji.
Bez pomocy innych łowców kemono nie dałbym pewnie rady ukończyć wątku głównego w tym tytule, co zajęło mi jakieś 43 godziny.
Nawet jeśli za bardzo nie umiemy posługiwać sią karakuri, to potrafią to inni gracze, a potrafią tak, że potwory, które maltretowały nas jeszcze pół godziny temu mogą jedynie uciekać na nasz widok. Pułapki, działka, fortyfikacje obronne czy inne ustrojstwa innych graczy potrafią odmienić bieg najtrudniejszych potyczek, wygrywając je za nas albo po prostu uratować nam życie, gdy nie mamy już żadnych przedmiotów leczniczych a stwór, na którego aktualnie polujemy nie zdążył jeszcze wyzionąć ducha.
Nie na mojej zmianie!
W Wild Hearts S kemono się z nami nie patyczkują i często załatwią nas szybciej niż połapiemy się w tym, co się dzieje na polu walki. Dwa czy trzy celne uderzenia i jest w zasadzie po nas. Towarzyszący nam pocieszny stworek nigdy nie uratuje nas podczas sekwencji umierania, gdy zostaliśmy właśnie powaleni na ziemię.
Nie dotyczy to innych graczy, którzy mogą nas uratować przed pewną zgubą, oczywiście jeśli są dostatecznie szybcy, wybudują wcześniej barierę, żeby atakujący w okolicy kemono nie przerwał animacji ożywiania albo jeśli mają odpowiednio dużo szczęścia, bo te najbardziej agresywne stwory w najgorszym wypadku nie pozwolą graczom na ratunek innego potrzebującego akurat pomocy gracza.
Arigato gozaimasu znad Wisły
Po odpaleniu Wild Hearts S po raz pierwszy przeżyłem niemałe zaskoczenie, gdy okazało się, że tytuł posiada polską wersję językową w postaci rodzimych napisów. Niestety nie każda gra, której wydawcą jest Koei Tecmo jest dostępna w polskiej wersji, dlatego muszę pochwalić ich za to, że tym razem zdecydowali się na współpracę z Electronic Arts, dzięki czemu możemy rzucić wyzwanie kemono w naszej pięknej mowie ojczystej. Prosimy o więcej. Marzą mi się Ateliery czy Project Zero po polsku.
Średnia grafika i spadki płynnościMyślę, że posłodziłem już odpowiednio autorom Wild Hearts S. Teraz skupię się na tym co w mojej ocenie nie do końca zagrało w tej produkcji. Nie da się przenieść tytułu z PS5 na słabszy sprzęt bez utraty jakości. Tak też jest w tym wypadku. Wystarczy chociażby spojrzeć na kwiaty w obu wersjach gry. Różnica jest widoczna gołym okiem. Pewnych ograniczeń sprzętowych nie da się przeskoczyć.
Gołym okiem widać też różnicę gdy gramy sami a z trzema innymi łowcami. Nie mówię, że nie da się w ten tytuł grać w kooperacji, ale Switch 2 ledwo wtedy zipie.
Nawet jednak bez porównań z silniejszym sprzętem widać, że Wild Hearts S nie jest najpiękniejszą grą na ten system. Japońska produkcja przegrywa chociażby z naszym rodzimym Cyberpunkiem 2077 i to przegrywa w przedbiegach.
Na piechotę w tę i we w tę
Pisałem już wcześniej o ogromnych mapach dostępnych w japońskiej produkcji. To świetna rzecz, jeśli uwielbiamy lizać wszystkie kąty w poszukiwaniu sekretów, tajnych przejść itp. Natomiast duży rozmiar map to prawdziwa zmora podczas polowań na potwory, które po pewnym czasie uciekają na drugi koniec mapy a my nie mamy jakiegokolwiek wierzchowca, bo twórcy zapomnieli ich uwzględnić w swojej grze, a karakuri nie sprawią, że dogonimy uciekinierów w kilka sekund. Zazwyczaj stracimy kilka minut na dogonienie rannego stwora albo jeśli cienko u nas z zapasami i musimy wrócić do obozowej studni, aby je uzupełnić i walczyć dalej.
Gdyby Wild Hearts S posiadało jakąś opcję podręcznego tworzenia przedmiotów pomocniczych to ten ostatni problem w ogóle by nie istniał, ale taka opcja niestety nie istnieje.
Dwa obozy na krzyż
Gdy trafiamy na nową mapę w grze z początku mocno jest ograniczona jej eksploracja. Jeśli nie daj Boże pokona nas jakiś stwór, to musimy się przygotować na kilkuminutowy spacerek, żeby dojść doń z powrotem. Odkrycie kolejnego obozu poprawia nieco naszą sytuację, ale to wciąż za mało, jeśli chcemy pograć w tytuł, który nie marnuje naszego cennego czasu. Tu jest tego aż za dużo.
Jeden typ przedmiotu leczniczego na całą grę
Zabawa w Boba Budowniczego w Wild Hearts S jest całkiem przyjemna. Gorzej ma się sprawa z podręcznym craftingiem przedmiotów, którego tu w ogóle nie ma. Mamy jeden typ przedmiotu leczniczego, który jak się nam skończy (mam tu też na myśli studnie z jego zapasem), to częstokroć możemy w ogóle zapomnieć o dalszej walce z naszym aktualnym celem. Lepiej zginąć, odpalić polowanie od nowa i modlić się o to, że jakiś gracz się nad nami zlituje i dołączy do naszego polowania. W razie potrzeby zawsze może nas przecież ożywić.Przepraszam, czy tu biją?
Uwaga! Ten tytuł nie należy do najłatwiejszych. Jeśli ktoś spróbuje przejść go sam, to czeka go solidny łomot, szczególnie w drugiej części fabuły. Można sobie oczywiście zrobić lepszy ekwipunek od czasu do czasu, powtarzając walki z konkretnymi kemono, ale to niewiele zmienia, bo niemal każdy nowy przeciwnik, którego spotykamy w wątku głównym zabija nas jednym lub dwoma ciosami lub pełną kombinacją ciosów.
Nie polecam nikomu grać w ten tytuł bez pomocy innych graczy, no chyba że życie wam niemiłe i lubicie ból. Jeśli tak sprawy się mają, to spotkane w grze stworzenia dostarczą go w odpowiedniej ilości.
Miałem taki moment w Wild Hearts S, że musiałem całkowicie zmienić strategię. Wykułem nową broń, powtarzałem walki z jednym z najgorszych przeciwników, żeby stworzyć lepszy pancerz i jakoś mi się udało, ale to tylko dlatego, że fantastyczna społeczność tej produkcji zawsze jest w pogotowiu, aby komuś pomóc.
Podsumowanie
Z produkcją Omega Force dobrze się bawiłem. Dobrze jest od czasu do czasu odejść od wielkiego ekranu i zapolować na jakieś przerośnięte kreatury na ekranie przenośnej konsoli. W Wild Hearts S jesteśmy niczym łowca-samuraj, który walczy o bezpieczeństwo ludzi, z którymi się zżył i zawsze staje w obronie słabszych.
Za nic w świecie nie oddałbym tych epickich starć kooperacyjnych, w których każdy dawał z siebie absolutnie wszystko, aby wyjść zwycięsko z walk z coraz groźniejszymi potworami.
Ciężko jednak nie zauważyć pewnych mankamentów i uproszczeń tej gry w stosunku do konkurencji, która miała zdecydowanie więcej czasu, aby naprawić wiele niedoróbek, bo jest na rynku gier wideo od ponad dwóch dekad.
Wild Hearts S ma ogromny potencjał. Mam nadzieję, że jego autorzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa w tym łowieckim gatunku i pokażą nam jeszcze kiedyś dzikość swych serc.
Zalety:
- duży nacisk na fabułę
- duże mapy bez ekranów ładowania
- brak limitu czasowego podczas wykonywania misji fabularnych
- drzewko rozwoju karakuri
- opcje budowania
- tryb dla wielu graczy
- możliwość ożywiania graczy, którzy stracili przytomność
- polska wersja językowa
Wady:
- niezbyt okazała oprawa graficzna
- brak wierzchowców i opcji podręcznego wytwarzania przedmiotów
- zbyt mała ilość obozów na mapie
- skok trudnościowy mniej więcej w połowie gry
Grafika: 7
Muzyka: 8
Miodność: 7
Moja ocena: 7,5






















Komentarze
Prześlij komentarz