W co gracie w weekend? #500: Atelier Ryza DX
Witam wszystkich czytelników tego skromnego cyklu o grach wideo. Dziś W co gracie w weekend? obchodzi mały jubileusz. Pięćset odcinków to mniej więcej dwanaście lat, od kiedy wpadłem na pomysł rozwinięcia mojego dziennika gracza w formie zeszytowej, w którym od kilkunastu lat zapisuje kończone przez siebie gry. Internet zawsze dawał spore możliwości w kwestii kontaktów z ludźmi z dowolnego zakątka świata.
W ten sposób do mojego cyklu zawitała cała masa gości, którzy nie tylko komentowali moje wpisy, ale też współtworzyli je ze mną albo prowadzili ten cykl za mnie, gdy sam nie chciałem tego robić.
Zawsze lubiłem wchodzić w polemikę z innymi graczami na temat naszego hobby. Doskonale rozumiem, że nie każdemu ten cykl się podobał. Niektórzy moi czytelnicy mówili mi też wprost, że już nigdy do mnie nie zajrzą, bo się już po prostu tym zaglądaniem znudzili.
Swoich gości zawsze będę ciepło wspominał, nawet tych, którzy nie zagrali w żadną grę wideo przez ostatnich dziesięć lat i od dawna nie są już graczami (można takie rzeczy sprawdzić na profilu gracza, którego mamy dodanego do znajomych).
Dzięki ludziom odwiedzającym moje blogi miałem możliwość poznać wielu graczy ze wszystkich stron Polski. Widzieliśmy się na tak zwanych spotkaniach offline. Dzięki ich rekomendacjom zagrałem w mnóstwo gier wideo, które nie były nawet w orbicie moich zainteresowań. To samo ma się z przynajmniej kilkoma sprzętami do gier.
Dzięki namowom najbardziej aktywnych komentatorów W co gracie w weekend? napisałem też swoje pierwsze recenzje gier wideo w życiu.
Dostałem też angaż na blogosferze największej strony poświęconej grom wideo w Polsce. Nie zbiłem na tym żadnych kokosów, ale wystarczyło na mój pierwszy zagraniczny wyjazd na angielski koncert jednej z moich ulubionych postaci z gier wideo, Miku Hatsune. Z miłości do muzyki mogę przekroczyć każą granicę. To uniwersalny język, w którym komunikować się może każdy. Dzięki temu mogłem też porównać ten prawdziwy Londyn z tym z jednej z moich ulubionych gier wideo, a więc z Metropolis Street Racer. Nigdy tego nie zapomnę.
Wielu odcinków W co gracie w weekend? nie da się już znaleźć w sieci, bo usunęły je z niej osoby trzecie. Nie zmienia to jednak faktu, że ten cyrk na kółkach z grami wideo wciąż jedzie. Jeszcze tylko nie wiem gdzie i jak długo będzie jechał. Lepiej więc podziękować zawczasu każdemu kto go pchał albo sam na nim siedział. Później mogę nie mieć takiej okazji.
Dzięki znajomym graczom, którzy odwiedzali moje blogi udało mi się też nawiązać krótką współpracę z CD Projekt i 11 Bit Studios. W ten sposób otrzymałem swoje pierwsze kody recenzenckie do recenzji. Dziś współpracuję przede wszystkim z japońskim Koei Tecmo, za co jestem im ogromnie wdzięczny.
Przez te wszystkie lata nie zmieniły się tylko dwie rzeczy. Wciąż darzę wielką sympatią gry wideo i uwielbiam poznawać nowe serie, z którymi nie miałem wcześniej nigdy do czynienia.
Dlatego też postanowiłem, że w dzisiejszym odcinku zajmę się najnowszą wersję jrpga firmy Gust pod tytułem Atelier Ryza z dopiskiem DX.
Chciałem to zrobić już dwa tygodnie temu. Nie mogłem jednak wrzucić wcześniej wpisu za względu na ciążące na mnie do dziś embargo.
To już trzeci Atelier, którego ogrywam na poważnie w swoim życiu oraz w tym roku. Gry z przesłodkimi alchemiczkami powoli stają się jedną z moich ulubionych serii jrpg.
Ryza była na moim radarze od wielu lat, ale dopiero po ograniu Atelier Resleriany, w której występuje gościnnie chciałem zobaczyć na własne oczy jak zrodziła się jej przyjaźń z Klaudią. To nie tyle jedna z najpiękniejszych chwili w całej trylogii o nicponionwatej dziewczynie, która nie lubi pomagać w domu i tylko nowe przygody jej w głowie, co zdecydowanie jeden z najpiękniejszych momentów w tym całym alchemicznym cyklu o syntezie przeróżnych przedmiotów i macaniu losowo spotykanych beczek.
DX to dopakowana wersja Ryzy, z dodatkowymi grywalnymi postaciami oraz mini-historyjkami fabularnymi poświęconym mniej ważnym postaciom z wątku głównego. Nawet jednak bez tego historia Ryzy i jej przyjaciół potrafi wciągnąć, wzruszyć, no i zaskoczyć chociażby tym, że niepozorni na pierwszy rzut bohaterowie potrafią zyskać dużo głębi wraz z czasem spędzonym z grą.
Mi pierwsze godziny z tym Atelierem strasznie się dłużyły, ale gdy połknąłem bakcyla, to jestem już w drugiej części wątku głównego a licznik z grą pokazuje pięćdziesiąt dwie godziny.
Na pewno nie będę się spieszył z przejściem tej produkcji. Nie byłbym przecież sobą, gdybym nie wylizał wcześniej każdej ściany w tym tytule, nie zebrał miliona komponentów alchemicznych, nie połowił od czasu do czasu jakichś ryb, nie spełniłbym jakiejś prośby mieszkańców z rodzinnej wioski, nie poszwendałbym się w niej bez celu po ulicach, nie odpaliłbym tej produkcji tylko po to, by posłuchać sobie w zaciszu pokoju tytułowej bohaterki muzyki ze starszych odsłon Atelierów, czy nie dał łupnia jakiejś przebrzydłej łasicy!
Uwielbiam też zmieniać ciuchy głównym bohaterom, sprawdzać kto ma najbardziej efektowne zdolności bitewne, karmić oswojonego puniego, włazić do świata przedmiotów na wzór tych z serii Disgaea, aby zdobyć nowe komponenty czy zmierzyć się z nowymi typami przeciwników.
Autorzy Ryzy co chwila rzucają w nas jakąś ciekawą nową mechaniką i nie wiadomo w co najpierw włożyć ręce. Na pewno ciężko się skupić przez to na scenariuszu i o to przecież chodzi w dobrym rpgu. Na pewno nie jest to tytuł, który odkrywa koło na nowo i widać, że został wydany przed Atelier Yumią, bo nie da się się tu wskoczyć na każdą górę, jednak w kwestii kreacji bohaterów i samej fabuły jest to absolutny top tej serii.
Niektórych bohaterów nie darzyłem tu z początku zbyt wielką sympatią. Inni mnie po prostu irytowali, a jeszcze design innych to totalna porażka, ale gdy poznamy lepiej historię, to szybko dotrze do nas, że ten cały lukier, którym są posypane odsłony tej serii to tylko pretekst do tego, aby poruszyć bardzo nieprzyjemne tematy takie jak patologie społeczne takie jak alkoholizm lub przemoc w rodzinie, samotność, wybujałe ego, niewdzięczność, kalectwo a nawet śmierć bliskich.
Ci ludzie umieją w dobre opowiadania! Nie ograłem wszystkich odsłon tej serii i nawet nie chcę. Nie chcę skończyć w przyszłości jak 'fani', którzy kupili każdą kolekcjonerkę tej serii, a dziś wylewają swoje żale w internecie, pisząc, że ten albo tamten Atelier to tak naprawdę nie jest Atelier. Chcę się po prostu dobrze bawić z grami, które polubiłem.
Nie chcę się też kłócić o to, która Atelierka jest najlepsza, bo z tego co widzę, to najlepszymi postaciami cyklu autorstwa Gust nie są nawet jej główne bohaterki. Tak też jest w Ryzie, nie mogę jednak rozwinąć bardziej tej myśli, bo musiałbym się pokusić o najgorsze z możliwych spoilerów. Dodam tylko tyle, że to prawdziwa frajda grać w tytuł, z którego nic sobie nie robisz i dostać nagle po kilkudziesięciu godzinach mocarną bombą fabularną rangi S i o jakości ponad sto punktów a później następną, następną i jeszcze następną.
Nie pokazujcie mi już lepiej nowych Atelierów, bo zawsze kończy się na tym, że przestaje grać we wszystko inne, dopóki ich nie skończę. Wam również życzę podobnych znalezisk.









Komentarze
Prześlij komentarz