W co gracie w weekend? #427: FFXIV, Monster Hunter World - Iceborne, Gears 5 i ef


Witam wszystkich graczy. W co gracie tym razem? Mój plan na weekend jest bardzo prosty. Chcę spędzić trochę czasu z ulubionymi grami wideo. Po więcej na ten temat zapraszam do dalszej części tekstu.

Final Fantasy XIV: Endwalker - Nowy dodatek do FFXIV zapowiedziany!


Ekipa Yoshiego-P nie próżnuje. Ledwo co wydali Final Fantasy XVI a już zapowiedzieli kolejne rozszerzenie fabularne do Final Fantasy XIV, które ma się ukazać w przyszłym roku. Tym razem zagrają także posiadacze Xboxów, a więc uda się to, co nigdy nie udało się przy okazji FFXI. Co prawda pierwsze MMO Squaresoftu powstało w czasach PS2, jeszcze przed premierą World of Warcraft, a specjalnie dla niego Sony wyprodukowało do najlepiej sprzedającej się konsoli stacjonarnej w historii dysk twardy, to nigdy nie zostało wydane na PS3, więc posiadacze konsol Sony nie mogli zagrać w ten tytuł z posiadaczami X360. Przeciwny crossplayowi był sam Microsoft. Tym razem jest zupełnie inaczej.
 
Co do samego rozszerzenia, to będzie ono przypominało raczej wyprawę wakacyjną. To dopiero za rok, więc wypada nadrobić do tego czasu kilka zaległości.

W ostatniej aktualizacji FFXIV doczekało się sporo nowej zawartości, której jeszcze nawet nie sprawdziłem, bo skupiam się na zbieraniu kolejnych kart do karcianki Triple Triad. Nie robię tego sam, więc gdy tylko jakiś podobny finalowy zapaleniec chce połączyć siły, a jestem akurat dostępny, to robimy wjazd do jakiegoś lochu i maskarujemy wszystko na swojej drodze. Standardowo robię też dniową i tygodniową zawartość, aby zdobyć przedmioty wymagane do nabycia lepszego oręża. Nic nie mogę poradzić na ograniczenia w grze. Ostatnio przykładowo zdobyłem nowy miecz, co zajęło mi jakieś dwa miesiące, ale nie żałuję, bo lubię od czasu do czasu pograć wspólnie z innym miłośnikami Czternastki.

Nie chcę jednak stać cały czas w miejscu i muszę w końcu zrobić jakieś znaczące postępy w tej najbardziej dochodowej grze w historii Square Enix. Powoli się nudzę i spoglądam w kierunku innych tytułów, ale jestem pewien, że gdy tylko pojawi się nowe rozszerzenie, to wsiąknę jak kamfora.  

Monster Hunter World: Iceborne - Niszczycielski Nergigant pokonany! Ograniczenie rangi mistrzowskiej zdjęte!! Niebiańska pokrzywa schwytana!!!


W końcu udało mi się zdobyć 99. rangę mistrzowską, co odblokowuje walkę z Niszczycielskim Nergigantem i zdejmuje ograniczenie rangi mistrzowskiej. Jest to w zasadzie ostatni warunek wymagany do zdobycia platyny w Icebornie. 

Ostatnie poziomy wymagane do tej walki dłużyły mi się niemiłosiernie, ale koniec końców nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wykorzystałem ten czas do wytworzenia kilku rzadkich broni i sprawdzenia ich w warunkach bojowych. Najbardziej do gustu przypadł mi wybuchowy topór, który można zamienić w miecz i odpalić w stwora wybuchowy atak z zebranej wcześniej energii.


Co do samej walki z trudniejszą wersją Nergiganta, to nie była ona zbyt trudna w porównaniu z innymi bossami opcjonalnymi z rozszerzenia Iceborne. Na całe szczęście jest to pierwsza walka fabularna, w której nie mogą brać udziału gracze początkujący, co znacznie ułatwia jej zaliczenie z innymi łowcami potworów. Dla mnie to był i tak tylko pretekst, by odblokować a następnie awansować jeden z regionów Ziem Przewodnich do maksymalnego siódmego poziomu, za co jest trofeum. Podnoszenie poziomów poszczególnych regionów to także najlepszy sposób na to, aby łatwiej spotkać rzadkie stwory. 

Nie ma takiej opcji, abym któremuś przepuścił, szczególnie teraz, gdy po ponad dwóch miesiącach starań udało mi się schwytać chyba najrzadszego stwora w rpgu Capcomu, a więc pływającą po niebie pokrzywową meduzę. Powoli zacząłem już powątpiewać w jej istnienie, ale okazuje się, że korzystałem po prostu ze złych poradników w tym celu. Każdy z nich mówił oczywiście o tym gdzie spotkać to stworzenie, kiedy i przy okazji jakiej pogody. Żaden z nich nie mówił jednak, że nawet jeśli nie znajdziemy go na szczycie tej przeklętej góry, na który musimy się wspiąć to i tak je spotkamy...jeśli poczekamy nań odpowiednio długo. 


Dosłownie jeden poradnik i znajdujące się pod nim komentarze o tym wspominały. Dowiedziałem się z nich, że tak w zasadzie robiłem to źle przez dwa miesiące, bo ów stwór może się pojawić nawet dziesięć minut po tym jak zapadnie noc, albo, że spotkamy go jeśli nie podczas pierwszej nocy, to podczas kolejnej. Tak więc wlazłem na ostatnią górę, zostawiłem tam postać i odpaliłem sobie powieść graficzną na lapku, żeby zając się czymś ciekawszym niż patrzenie się w ścianę przez kilka godzin. Podczas piątej czy szóstej nocy z kolei meduza w końcu pojawiła się nad moją głową. To była upragniona chwila, na którą czekałem bardzo długo. Jestem szczęśliwy. Do platyny w Iceborne brakuje mi już raptem dziewięciu trofeów. Chce ją zdobyć jeszcze w tym roku, bo w przyszłym seria Monster Hunter obchodzi swoje dwudziestolecie i na pewno doczekamy się nowego tytułu z tej okazji. 

Gears 5 - Osiągnięcie Na Poważnie 5.0 Rozdział 2 zdobyte!


Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że udało mi się pokonać największą przeszkodę do calaka w piątych Girsach. Zajęło mi to raptem trzy i pół roku, podczas których nieraz wątpiłem w to, że umiem grać w strzelankę trzecio-osobową od The Coalition.

Koniec końców wyszło na to, że gra nie zaliczyła mi dwóch map w Hordzie na najwyższym poziomie, więc postanowiłem powtórzyć je wszystkie. Coś mnie podkusiło do tego, żeby robić tylko pięćdziesiątki w Hordzie, a więc najdłuższe możliwe mecze składające się z pięćdziesięciu fal, które nieraz trwały dwie lub trzy godziny. Wolę nawet nie mówić ile razy przegrałem gdzieś pod koniec meczu, bo jeden elitarny grenadier poskładał całą drużynę jednym granatem albo wykosił nas jakiś boss lub strażnik. Parę razy gra też mi się się zawiesiła, co uważam za skandal, bo inaczej nie mogę powiedzieć o braku stabilności sztandarowego tytułu Microsoftu. Mam wrażenie, że podstawowy XOne to po prostu zbyt słaby sprzęt na Gears 5. Gdy tylko słyszałem jakieś dziwne trzaski wydobywające się z gry albo widziałem, że nagle zwolniła, to wiedziałem, że za chwilę wyrzuci mnie do głównego menu konsoli.

Na domiar złego do moich meczów w Hordzie dołączali się też gracze, którzy kompletnie nie nadawali się do wspólnej rozgrywki i nie deponowali nawet mocy do fabrykatora, co uniemożliwiało mi wybudowanie odpowiedniej ilości umocnień w bazie, które pozwoliłyby przetrwać całej drużynie. Oczywiście były też sytuacje, kiedy budowałem bazy w najgorszych możliwych miejscach i nie udawało się nam obronić, gdy przeciwnicy atakowali nas z dwóch różnych stron, ale teraz to już przeszłość.

W tym momencie już mi nawet nie zależy czy przejdę jakąś Hordę lub Ucieczkę, bo nie muszę ich robić. 

Jedyne co mi pozostało to zdobyć sześć ostatnich wyzerowań poziomu z sześćdziesięciu możliwych (jedno wyzerowanie to sto poziomów), zdobyć odpowiednią ilość asyst, zabójstw i obrażeń w Kontrze i przejść kampanię bez straty życia i jestem w zasadzie w domu. 

Myślę, że gdyby nawet Microsoft wyłączył serwery w Piątce, to calak dalej byłby możliwy. Jeśli nie spotkają mnie jakieś glicze i gra mi się nie znudzi, to bardzo możliwe, że pożegnam się kolejnym calakiem z wszystkimi odsłonami serii Gears of War. Daję sobie na to jeszcze jakiś rok lub maksymalnie dwa lata czasu. Oby na rynku była już wtedy szósta odsłona cyklu, w który gram Na Poważnie albo wcale.  

ef: A Fairy Tale of the Two - The First Tale. Opowieść zupełnie inna niż pozostałe


Powieścią graficzną, która pomogła mi w ciężkich chwilach przy Icebornie był oczywiście ef, jedno z największych zaskoczeń w mojej karierze jako gracza. Na ten tytuł wpadłem całkiem przypadkiem, przeglądając The Visual Novel Database, a więc najlepszą zachodnią stronę skupiającą się nad tym medium. Miałem trochę kasy, więc swoim zwyczajem zamierzałem kupić kolejny tytuł, przy którym nie spędzę nawet pięciu godzin, żeby tylko wydać tą kasę, zupełnie jak kolekcjonerzy, którzy kupują gry wideo tylko po to, by odstawić je na półkę. Sam tak zresztą nieraz robiłem.


Wielkie było moje zdziwienie, gdy odpaliłem ten tytuł jedynie do sprawdzenia i nie mogłem się odeń oderwać. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że bohaterowie są żywi nawet podczas statycznych scen, z których słynie ten gatunek. Mrugają oczami, stroją miny, a nawet zmieniają swoje pozycje podczas konkretnych scen, co sprawia, że nie mamy tu do czynienia z kolejną grą dziejącą się w bezruchu. Gdy odkryłem, że za animację tej japońskiej powieści graficznej jest odpowiedzialny Makoto Shinkai, znany m.in z filmu Your Name, wszystko zaczęło nabierać sensu. 


Nie spodziewałem się niczego szczególnego po tym czytadle. Ot kolejne eroge ze szkolną historią w tle o bohaterze, który dokonuje jakichś wyborów i kończy z ulubioną dziewczyną w łóżku. Na pierwszy rzut oka tym właśnie jest a Fairy Tale of the Two. Dlatego też byłem całkowicie zaskoczony tym gdy już dokonałem tych wyborów i historia potoczyła się zupełnie inaczej niż zakładałem. Ef rozbija pewne schematy narracyjne znane z innych gier wideo posiadających cechy symulatorów randkowych. Weźmy przykładowo taką serię gier wideo jak Persona. Podczas gdy większość graczy, kłóci się ze sobą o to, która waifu jest tam najlepsza mnie przeraża to jak bardzo w miejscu stoi ta seria od kilkunastu lat. Nie mówię tu tylko o grafice. Najbardziej razi mnie to, że w każdej ostatniej grze w tej serii jesteśmy uczniem, na którego zawsze czeka jakaś laska do wyrwania. Mamy kolegów, ale każdy z nich to tak w zasadzie przegryw bez dziewczyny. Dziewczyny istnieją tylko dla nas i czekają tylko na nas. Takie haremówki znudziły mnie już dawno temu i sprawiają, że w zasadzie każda kolejna visual novelka nudzi mnie już na starcie. Dlatego po przeczytaniu pierwszej części ef byłem totalnie zaskoczony tym, że jego twórcy zerwali z tym konwenansem narracyjnym. Mógłbym w tym momencie rzucić jakimś frazesem w stylu, że w miłości jest jak na wojnie. Ktoś wygrywa a ktoś przegrywa. Nie chcę tego robić.


Napiszę więc, że ten tytuł ma w sobie tyle ciepła, że nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie ile razy już wzruszył mnie do łez? Nie były to jednak łzy smutku jak to bywa w grach Key takich jak Clannad, Kanon, Air czy Planetarian. Były to w większości łzy szczęścia, dlatego też jestem dozgonnie wdzięczny twórcom za stworzenie takiej historii. Uwielbiam jej bohaterów. Nie raz sprawili, że śmiałem się do rozpuku i zbierałem szczękę z ziemi, gdy kolejny raz czymś mnie zaskakiwały. Najbardziej jednak uwielbiam w nich to, że praktycznie każdy zyskuje po bliższym poznaniu. Mówię to jako osoba, która część z nich skreśliła już na samym starcie, co było wielkim błędem.


Wielką robotę w grze robi także przepiękna muzyka, która wzrusza, wprowadza w nastrój zadumy oraz sprawia, że czujesz się jakbyś wrócił właśnie do domu po ciężkim dniu, a tam czekają na ciebie twoi najbliżsi, którzy zawsze poprawią twój paskudny nastrój i sprawią, że zapomnisz o wszelkich troskach.

To by była na tyle. Pozdrawiam wszystkich. Życzę Wam udanego weekendu, nie tylko przy grach wideo.    

Komentarze

  1. Napierniczasz w te gearsy non stop :) Jedna z nielicznych dobrych gier na XO. Veteranus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że za jakiś czas skończę, bo pograłbym w Tactics albo w nową część.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty

W co graliście w 2023 roku?

O tym dlaczego warto mieć konsolę Xbox Series X