W co gracie w weekend? #484: Donkey Kong Bananza i Xenoblade Chronicles X
Witam wszystkich graczy. Dziś w odcinku m.in. jedna z najbardziej wyczekiwanych przez wielu graczy gier tego roku, czyli Donkey Kong Bananza na Nintendo Switch 2 oraz tytuł, który próbuję ukończyć już od naprawdę wielu lat, a więc Xenoblade Chronicles X na WiiU.
Po więcej na ten temat zapraszam do dalszej części tekstu.
Donkey Kong Bananza (NS2, 2025) - Najlepszy system niszczenia otoczenia w historii platformówek
Minęło trochę czasu od ostatnich przygód Donkey Konga. Jeśli uwzględnimy tylko trójwymiarowe gry z nintendowską małpą pod krawatem, to ostatnia głośna gra z tym bohaterem ukazała się na Nintendo 64, prawie trzydzieści lat temu, jeśli oczywiście zapomnimy na chwilę o remasterach, spin offach i portach, które ukazywały się w międzyczasie.
Dwoma największymi selling pointami Bananzy miały być: otwarty świat i system niszczenia otoczenia.
Na temat pierwszego nie będę się jeszcze szczegółowo wypowiadał, bo spędziłem z tym tytułem zbyt mało czasu.
Napiszę tylko, że byłem pod tak wielkim wrażeniem po zobaczeniu nowego Konga w akcji, że przewróciłem konsolę na ziemię z wrażenia. Cieszę się, że jeszcze działa. Nie wracajmy jednak do tych traumatycznych wydarzeń.
Co do systemu zniszczeń, to wygląda to naprawdę fachowo. Autorzy Super Mario Odyssey stworzyli prawdopodobnie najlepszy system niszczenia otoczenia jaki widziałem w grach platformowych. Tu nie musimy szukać specjalnie jednej wytyczonej drogi do celu. Często wystarczy wydrążyć ją potężnymi pięściami DK.
Ten element ma nie tylko mało wspólnego z innymi grami, w którym występuję ten bohater. Ma on też niewiele wspólnego z całym gatunkiem gier platformowych, nastawionych przecież na zbieranie różnego rodzaju fantów.
Donkey Kong Bananza bardzo przypomina mi Super Mario Sunshine pod względem kolorystyki i układu niektórych poziomów, tyle, że nie towarzyszy nam tutaj wodna sikawka, a roztańczone kamienie, które uwielbiają gdy nucimy jakieś melodie pod nosem.
W platformerze Nintendo spotkamy też wiele innych małp, które raz po raz podsuwają nam jakieś rady. Naprawdę czuć, że ten świat żyje i że mamy 2025 rok. Tu małpy i inne stwory są w każdym kącie. Dla porównania w Donkey Kong Country na SNESie mogliśmy spotkać poza protagonistą trzy lub cztery inne Kongi przez całą grę.
Nowy design DK nie do końca przypadł mi do gustu, jednak jego śmieszne animacje podczas filmików i głupie miny to przejaw wielkiego talentu ludzi, którzy przez ostatnie lata pracowali nad tym, by NS2 już w pierwszych tygodniach istnienia otrzymał jedną z najlepszych gier tego roku.
Spotkałem się z opiniami ludzi, którzy ani nigdy nie grali na nowym systemie firmy z Kioto, ani nie grają w platformery, ani nie za bardzo grają w gry wideo w ogóle, ale mają oczywiście najwięcej do powiedzenia na ich temat .
Można się od nich przykładowo dowiedzieć na ile godzin jest to gra albo ile kosztuje jedna godzina zabawy z DKB, tak jakby kogoś kogo bawi dany tytuł interesowały takie bzdury.
Jeśli ktoś w nic nie gra albo jest znudzony gamingiem jako takim, to przecież nie będzie chwalił danej gry, tylko szukał dziury w całym. Jestem za stary na rozmowy z malkontentami. Jestem zwykłym graczem. Odpalam jakaś grę i jeśli mi się podoba i mam na nią czas, to przejdę ją z bananem na twarzy, zupełnie jak Donkey Kong, któremu tylko w głowie te żółte, przesmaczne skarby.
Sam mogę powiedzieć, że nie będzie ani to mój ulubiony Donkey Kong, ani moja ulubiona platformówka, ani najlepsza gra, w jaką grałem w 2025 roku.
Nie ukrywam jednak tego, że gęba mi się cieszy, gdy w jednej z gier Nintendo mogę demolować otoczenie, tak jak to już byłem już robiłem w takich legendarnych pozycjach jak Red Faction, Otogi czy chociażby Battlefield Bad Company 2.
Nie gram w gry wideo, żeby komuś zaimponować albo prowadzić czcze dyskusje z krzykaczami, którzy skończyli maks jedną lub dwie gry w 2025 roku i to takie gry, które zostały wydane wieki temu.
Już na samym początku Bananzy widać, że będzie co tu robić...i rozwalać. Fajnie jest przebiec się po okolicy i zostawić po sobie ogromny pusty krater. Kong ma walić piąchami, skakać, deptać i rzucać wszystkim co tylko wejdzie w zasięg jego wzroku i łap, bo to małpa, i to taka małpa rozpychająca się swoimi szerokimi barami w otwartym świecie. Fanty zbierane przez niego służą do rozwijania jego zdolności, co jest elementem zbieżnym z takimi seriami jak Far Cry czy Assasin's Creed i sprawdza się tu doskonale.
Nie ma ich tu jakoś specjalnie dużo, no ale przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zrezygnuje przykładowo z rozwinięcia wytrzymałości naszego małpiego i żądnego bananowych przygód protagonisty. W Bananzie wystarczy bowiem wpaść w jakieś pnącza i w zasadzie jest po nas.
Jestem jeszcze na początku najnowszej odsłony przygód z pociesznym DK. Już teraz mogę jednak napisać, że bawię się z nią przednio i nie mogę się doczekać, aż zwiedzę rozwalę w niej kolejne plansze.
Xenoblade Chronicles X (WiiU, 2015) - W drodze po licencję na latające skelle
W Xenoblade Chronicles X jestem już blisko końca wątku fabularnego. Zostały mi do zaliczenia raptem dwa ostatnie rozdziały. Niby tak blisko, a jednak tak daleko.
Autorzy tego singlowego mmo często bowiem wymyślają jakieś wymagania, żeby w ogóle odpalić kolejne misje fabularne. Często dotyczą one drugorzędnych bohaterów, z którymi musimy wykonać misje poboczne, oczywiście pod takim warunkiem, że odpowiednio dobrze się z nimi wcześniej zżyliśmy.
W przeciwnym wypadku nie obejdzie się bez zaliczania mniej istotnych wydarzeń, bo tylko pomagając innym mieszkańcom Nowego Los Angeles jesteśmy w stanie sprawić, aby nas polubili.
Przez większość fabuły tej japońskiej produkcji nie miałem problemów z zaliczeniem kolejnych jej etapów, aż dotarłem do punktu, w którym zaopatrujemy się w mechy zwane tutaj Skellami. Bez nich nie da się zaliczyć najtrudniejszych misji końcowych głównego scenariusza. Nawet jeśli zaopatrzyliśmy się już w prawko do tych potężnych maszyn, to i tak mogą się one okazać za słabe na jakiegoś bossa. Nie wystarczy kupić byle jakiego skella. Muszę one być najlepsze w danym momencie.
Kosztuje to fortunę, ale i tak warto. Trochę zarobiłem kasy w czasach, gdy w jrpgu Monolith Software działał jeszcze tryb multiplayer, więc wydanie miliona na dwa mechy to żaden wydatek. Gorzej będzie jak będę musiał się zaopatrzyć w te najdroższe jednostki, warte po kilka milionów.
Na razie mam nadzieję, że uda mi się pokonać wiele kolejnych przeszkód w drodze do poznania końca tej historii. Szkoda byłoby zrezygnować z tytułu, do którego muzykę stworzył kompozytor muzyki do Attack on Titan. To, uzbrojone po zęby mechy, które potrafią transformować się w pojazdy i latać oraz całkiem nowy, często nieprzyjazny świat, w którym muszą nauczyć się żyć ludzie to prawdziwa mieszanka wybuchowa ociekająca klimatem.
Czasem nie obędzie się tu bez żenady dla dwunastolatków i nagminnie powtarzanych gagów o zjedzeniu jednego z naszych towarzyszy, ale Xenoblade Chronicles X to kawałek naprawdę dobrego kodu i szalenie wciągający tytuł, jak połkniemy bakcyl eksploracji i zasiedlania nowych planet.
To tyle na tą chwilę. Do następnego.
Komentarze
Prześlij komentarz