W co gracie w weekend? #423: FFXIV, Monster Hunter World Iceborne, Gears 5 i Ni no kuni

Witajcie gracze. W jakie tytuły gracie tym razem? W moim przypadku to raczej nic nowego. Z wyjątkiem powrotu do jednej starszej pozycji gram w zasadzie w tytuły, którą bawią mnie już kilka miesięcy albo i dłużej.

Final Fantasy XIV: Endwalker - The Dark Throne

W Final Fantasy XIV spędzam dużo czasu na swojej prywatnej wyspie. W ostatniej aktualizacji dodano nowe poziomy wyspy, więc staram się jakoś to wszystko ogarnąć, tym bardziej, że nie zaglądałem tam od dawna i zaczęło mi nawet brakować materiałów do codziennej produkcji przedmiotów, za które jestem hojnie wynagradzany. O grządkach i zwierzętach też niemal zapomniałem, więc wypadało w końcu podlać te pierwsze i nakarmić i pogłaskać te drugie.
Przy okazji odpalam też od czasu do czasu jakiś loch, raid, czy próbę, a wszystko to, by mieć co opowiadać Khloe z Idyllshire, która uwielbia słuchać bohaterskich opowieści. Dla każdego takiego śmiałka czekają w nagrodę m.in. żetony do Złotego Spodka, gdzie można je wymienić na rzadko spotykane karty do karcianki Triple Triad, na które od dawna poluję. 

Mam już ich ponad 200 z 344 wymaganych do trofeum, więc zaglądam teraz do eorzeańskiego kasyna kiedy tylko mogę. 

Zamierzam też popracować trochę nad swoim rybakiem, bo na razie nie nadaje się on zbytnio do oceanicznego łowienia ryb, to znaczy nadaje się, ale nie ma szans na to, bym osiągnął w tym trybie wysoki wynik na jednym z nowych szlaków dodanych w ostatniej aktualizacji.

Boli mnie jedynie to, że nie zrobiłem żadnych postępów w lochach i raidach na najwyższym poziomie trudności, a ich liczba stale rośnie.

Zobaczymy jak to będzie wyglądało w przyszłości. Mam w zanadrzu ostatnią deskę ratunku w postaci kolegi i jego grupy, która gra na amerykańskich serwerach. Stworzyłem na jednym z nich nową postać, więc w ostateczności spróbuję podczepić się do ich załogi.

Jakiś nieznajomy z amerykańskiego serwera, na którym gram zaprosił mnie nawet do swojej kompanii i pomógł mi podlevelować vierańską łuczniczkę, którą gram, a przy okazji mogłem posłuchać opowieści o WoWie, FFXI i FFXIV w wersji 1.0, co mnie osobiście cieszy. Fajnie móc dzielić swoje pasje z innymi graczami. 

Monster Hunter World: Iceborne

W Monster Hunter World: Iceborne powoli zbliżam się do setnej rangi mistrzowskiej. Brakuje mi jeszcze osiemnaście poziomów. Myślę, że w ciągu tygodnia lub dwóch stanę w końcu naprzeciw Niszczycielskiego Nergiganta, co odblokuje mi możliwość walk z najtrudniejszymi przeciwnikami w całym dodatku, w tym przede wszystkim z legendarnym Fatalisem, z którego można zrobić najpotężniejszy zestaw pancerza. Tego ostatniego pewnie nawet nie zobaczę, ale nie mogę się już doczekać nowych możliwości rozwoju dla mojego łowcy.

W tym celu wykonuję misje opcjonalne, śledztwa, wydarzenia i zlecenia specjalne. Pomiędzy misjami szukam też rzadkich stworów do złapania, ale na razie z mizernym skutkiem. 

W starciach z niektórymi potworami też nie zawsze sobie radzę, dlatego cieszę się, że od czasu do czasu zdarza mi się zagrać ze znajomymi i nieznajomymi, którzy wiedzą po której stronie broni znajduje się ostrze. Jest to niezwykle przydatne, gdyż stwory, które doszły w rozszerzeniu Iceborne są przepotężne i potrafią powalić jednym ciosem niemal każdego nieostrożnego gracza. Gdy myślisz, że Kirin, Kushala i Nerg byli śmiertelnie niebezpieczni, to nowe okazy z dodatku szybko wyprowadzają z błędu. Ciągłe zimno osłabiające organizm do najprzyjemniejszych też nie należy. Jestem jednak zbyt blisko drugiego calaka w tym japońskim rpgu akcji, żeby się teraz poddać. Wydaje mi się, że wszystko jest tu do ogarnięcia, jeśli nie w ten weekend, to w kilkanaście kolejnych...albo kilkadziesiąt. Wszystko zależy od tego jak szybko zechcę rozstać się z kapitalnym rpgiem Capcomu. Na razie nie chcę jeszcze tego robić. Zbyt dobrze się z nim bawię.

Gears 5

Mógłbym napisać książkę o swoich niepowodzeniach w Gears 5. O tym, że gram w tą strzelankę trzecio-osobową od ponad trzech lat a przez ostatnich kilka miesięcy nie czuję, żebym zrobił w niej jakiekolwiek postępy. Mógłbym też narzekać na ludzi, którzy umawiają się na wspólną grę, a później robią coś innego, wystawiając cię do wiatru. Tylko po co? Znam swój cel. Okazuje się, ze dobra zabawa zależy tylko i wyłącznie od tego, z kim się bawimy.

Nareszcie udało mi się znaleźć kogoś, kto ma pojęcie o tym jak przejść najtrudniejsze ule na geniuszu. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby zabijać przeciwników jedną klasą, co generuje skrzynki z amunicją, zrestartować punkt kontrolny kilkukrotnie, aż liczba skrzynek jest zadowalająca, po czym jeden z graczy wychodzi z meczu, wraca inną klasą i korzysta w najlepsze z pozostawionych wcześniej skrzynek aż do końca ula. Coś niesamowitego. Pierwszy raz od dawien dawna wierzę, że zrobienie wszystkich piętnastu pozostałych uli na geniuszu jest możliwe. Jeśli przy okazji będę się przy tym dobrze bawił, to nie rozstanę się tak szybko z Gears 5 jak to wcześniej zakładałem. Moi ludzie mnie potrzebują.

Ni no kuni: Wrath of the White Witch

Ni no Kuni: The Wrath of the White Witch to jrpg, który debiutował dekadę temu na PS3. Od tego czasu doczekał się portów, remasterów, no i oczywiście kontynuacji. Tak się składa, że przez ten czas wielokrotnie próbowałem go ukończyć, ale nigdy mi się to jeszcze nie udało. Jest wiele rpgów, którymi chciałbym się teraz zająć. Problem w tym, że niektóre z nich musiałbym skończyć kilkukrotnie, żeby wycisnąć z nich wszystkie soki. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że z poszczególnymi przedstawicielami tego gatunku potrafię spędzić setki godzin miałbym zabawy na wiele lat. Dlaczego więc wróciłem do tej pozycji? Bo w przeciwieństwie do innych można ją splatynować podczas jednego przejścia. Ni no kuni nie ma też żadnych trofeów do pominięcia. Wszystko można zrobić za jednym zamachem i przy odpowiedniej ilości farmienia.

Co do historii przedstawionej w tym jrpgu, to niezbyt mnie ona z początku porwała. Pomysł wcielenia się w małą beksę też niezbyt przypadł mi do gustu. Level-5 potrafi zrobić to lepiej, o czym mogliśmy się przekonać przy okazji Dragon Questa VIII, a nawet Professora Laytona.

Przez te dziesięć lat nie miałem też jakoś czasu, żeby bliżej przysiąść do jednej z najlepszych gier ery PS3. Główną winę ponoszą tu notoryczny brak czasu oraz chęć ogrywania dziesiątek gier wideo naraz. 

Co prawda spędziłem z Ni no kuni pięćdziesiąt godzin do tej pory (obecnie ponad sześćdziesiąt pięć), ale fabularnie dalej byłem w lesie. 

Czas z tym skończyć. Przez ostatnie kilka dni mocno przycisnąłem grę, za którą odpowiada legendarne studio animacji, Ghibli, i wsiąkłem jak kamfora. Dalsze miejscówki w grze takie jak brzuch Matki Wróżek, w której gra przeszła z pełnego 3D w dwuwymiarową rysowankę, mechaniczne miasto Hamelin, czy kasyno z nieumarłymi bardzo mi się spodobały. Widać w nich kunszt Japończyków. Świetne jest też to, że w Ni no kuni magia nie sprowadza się tylko do zaklęć ofensywnych/defensywnych jak w setkach innych rpgów. Tutaj magii można używać także w środowisku gry, naprawiając zniszczony most, doprowadzając do przyśpieszenia kiełkowania kwiatów, rozmawiając ze zwierzętami, czy 'pożyczając' emocje od innych osób, aby następnie dodać je ludziom ze złamanymi sercami. 

W tym tytule można poczuć magię i to magię studia, które ma na koncie najlepsze filmy animowane w historii. Z początku tego nie dostrzegałem, ale gdy poznamy lepiej członków drużyny, to ciężko będzie nam ukryć nasze wzruszenie. Nagle może się okazać, że bohater, na którego zupełnie nie zwracaliśmy żadnej uwagi ma przeszłość chwytającą za serce.

Takich gier wideo właśnie Wam życzę. Gra wideo musi zaskakiwać. Do następnego razu. Trzymajcie się ciepło i nie zapomnijcie odpalić w wolnym czasie swoich ulubionych produkcji. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty

W co graliście w 2023 roku?

O tym dlaczego warto mieć konsolę Xbox Series X