W co gracie w weekend? #38
[Blog opublikowany na ppe.pl 27 lutego 2014r.]
Witajcie. W najbliższych dniach mam ochotę zdrowo sobie pograć, bo od marca zabieram się na dalszą część bloga TOP50.
Super Street Fighter IV (X360).
W ten weekend planuję trochę pograć Sethem, Akumą i Goukenem.
Najpierw porobię wyzwania, żeby przyjrzeć się bliżej ciosom tych postaci a
potem tryb arcade i poznawanie ich historii. Po poznaniu losów każdego
bohatera capcomowskiej bijatyki wystawię ocenę grze i daje sobie spokój z
tym tytułem. Droga do tego jest jeszcze daleka.
Grywalny Seth jest niczym w porównaniu do monstrum, które czyha na graczy na końcu trybu fabularnego. Gdy jest w rękach graczy, to ma chyba ze dwa razy słabsze ciosy. Jego wyzwania stały się dla mnie już tak trudne, że chyba je opuszczę i zawalczę nim w fabule. Szkoda tylko, że jego pierwszy ultracombo jest jednym z najsłabszych, jakie widziałem w grze. Będę musiał uciec się do prymitywnej taktyki uderzania wszystkich focusami (ataki z czarną poświatą, których nie da się zablokować). Chociaż w sumie może nie jest to tak prymitywne jak mi się wydaje, skoro taki La Fuerte miał takie wyzwania. Pierwszy raz udało mi się wykonać ultracombo na upadającym przeciwniku, a gdy ktokolwiek w SSFIV upada na ziemię, to jest wrażliwy na ciosy, nie skontruje i nie teleportuje się za twoje plecy. Jedyne co może zrobić, to dostać jeszcze bardziej w zęby.
Halo Reach (X360).
To już czwarte Halo, za które się zabieram i na razie nie wiem co o nim myśleć? Nie ma tu oczywiście ani Master Chiefa, ani Cortany, ale jakoś za nimi niespecjalnie tęsknię, bo czwarta część z serii opowiada o losach oddziału Noble.
Podoba mi się fakt, że nasi towarzysze mają jakieś charakterystyczne
dla siebie cechy (olbrzym z wielkim mingunem, czy laska znająca się na
elektronice). Nie są to jacyś nieznani marines, którzy towarzyszyli nam w
poprzednich częściach. Dzięki temu można ich lepiej poznać i zżyć się z
nimi. Gracz wciela się się w szóstego członka oddziału. Jego kombinezon
jest zupełnie inny niż ten noszony przez ikonę serii. Właściwie to nie
ma on jednej wersji, bo za zdobywane w grze punkty możemy dowolnie go
modyfikować. Ciekawym pomysłem jest zmiana modułów w pancerzu. Można
przykładowo zamienić moduł przyśpieszenia na moduł krótkotrwałej
niewrażliwości na ataki. Zapewne są jeszcze jakieś inne moduły, ale o
tym przekonam się dopiero po zobaczeniu kolejnych misji.
Zmiany w obrębie serii przypadły mi do gustu bardziej niż myślałem, ale nie wiem, czy to wystarczy do tego, abym był dalej zachwycony ta marką. Może już jestem znudzony tym uniwersum? Gdybym pograł trochę w golfa, to może rozwiałyby się moje wątpliwości dotyczące Reach.
The Elder Scrolls V: Skyrim (X360).
Ostatnio znajomy zapytał się mnie co sądzę o Skyrim? Odpowiedziałem mu, że je kocham, tak jak rodzice, którzy kochają swoje upośledzone dzieci. Jest to zdecydowanie najłatwiejsza część serii, z jaką miałem do czynienia i ma najuboższy system rozwoju postaci (wyrzucenie atrybutów: siły, inteligencji itd. to jakieś nieporozumienie).
Po spędzeniu ledwo dziesięciu godzin z TESV zastanawiam się, czy przed powstaniem każdej kolejnej części serii pracownicy Bethesdy spotykają się na jakimś zebraniu i dyskutują, co by tu wywalić z systemu serii? Czy tą firmą kieruje zasada, że im ładniejszy będzie kolejny TES, to musi być też słabszy systemowo? Na przestrzeni ponad dziesięciu lat wywalono już lewitację, naprawianie ekwipunku, możliwość opuszczenia lochu za pomocą czaru, atrybuty, klasy postaci, specjalizacje oraz podział umiejętności na główne i poboczne. W szóstym TESie będą pewnie tylko imperialiści i nie będzie poziomów postaci, bo po co? Rozdysponowywanie punktami rozwoju przy każdym kolejnym poziomie obniża przecież dynamikę rozgrywki.
Uff, zeszło już ze mnie ciśnienie, to przejdę teraz do przyjemniejszych spraw. Pomimo tego, że bethesdowski kolos działa na lekko podkręconym silniku Gamebryo, to różnica w grafice pomiędzy piątym TESem a Oblivionem jest ogromna.
Kraina Nordów to region Tamriel mający swój unikatowy klimat. Dumni mieszkańcy północy, rozpanoszone Imperium, które zakazuje im czcić ich boga, Talosa, siejące spustoszenie smoki, a do tego wojna dwóch rodzin, walczących o wpływy nad obszarem pełnym wysokich gór, ukrytych w chmurach.
Krytykowany przeze mnie system rozwoju postaci ma dwie świetne rzeczy.
1.Czar działa tak długo, dopóki trzymamy przycisk jego użycia.
2.System rozwoju poszczególnych gałęzi umiejętności (np. używanie broni jednoręcznej) jest zdecydowanie lepiej przemyślany niż w poprzednich częściach. W Oblivionie na każdą gałąź przypadały tylko cztery perki (poziomy: 25, 50, 75, 100). Tutaj zaś, w jednej gałęzi znajduje się po kilka kilkupoziomowych perków. Fantastyczny pomysł.
Poza walką i wykonywaniem zadań jest sporo rzeczy umilających rozgrywkę, takich jak: czytanie książek o deadryckich bogach, czy o losach bohaterów i postaciach historycznych, których czyny ukształtowały Tamriel, ostrzenie broni za pomocą kamienia szlifierskiego, tworzenie ekwipunku i usprawnianie już istniejącego, gotowanie różnego rodzaju straw, rąbanie drwa, zabawa w górnika z kilofem, czy wytwarzanie najróżniejszych mikstur alchemicznych.
Poza misjami dla Gildii Złodziei, Gildii Magów i Mrocznego Bractwa, których nie mogę się doczekać, zastanawiam się nad tym, czym zaskoczą znowu deadryckie bóstwa, jak trudnymi adwersarzami będą smoki, czy będą latać na wspak, kiedy trafię na błędy, uniemożliwiające kończenie zadań, ale przede wszystkim czekam na kolejne kompozycje muzyczne Jeremy'iego Soule'a, bo to dla jego pięknej muzyki zwiedzę kolejny region Tamriel.
Od tego całego Skyrima zapragnąłem zobaczyć znów Vvardenfell, bo nie byłem tam już parę miesięcy a nic nie poradzę na to, że lubię sobie od czasu do czasu przelecieć nad jakąś górą i pomyśleć przy zadaniu o tym, z kim mam w ogóle porozmawiać, aby je ukończyć a w Morrowindzie (Xbox) nikt za rączkę nie prowadzi. W dzienniku podróży panuje totalny burdel. Nie ma żadnego podziału na zadania ukończone i nieukończone. Czasem twórcy naniosą niewłaściwe dane na mapę i spróbujcie wtedy znaleźć dom właściwej osoby. Nie ma jakiegoś podręcznego menu czarów, bo to pierwszy TES na konsolach i nikt na to nie wpadł, więc właściwego zaklęcia trzeba długo szukać. Nie łamie mnie to wcale, bo to nie w Skyrimie są dwie Gildie Magów i Złodziei, tylko w ojczyźnie dunmerów. Tylko tu znajdują się ruiny zapomnianych dwemerów. Jeśli ktoś każe Wam zdobyć coś w jednej z nich, to będziecie lizać każdą ścianę, inaczej nie znajdziecie tego, czego szukacie. Tylko tu wykonanie zadania daje mi dużą satysfakcję, no bo jaką satysfakcję może dać dojście do miejsca wskazanego przez kursor na mapie?
Nie porzuciłem oczywiście Stilwater z Saint's Row 2 (PS3) i powoli zaczynam odzyskiwać miejscówki Synów Samedi, z którymi walczę.
Zajrzę też na Pandorę w Borderlands 2 (PS3), bo po ostatnich wydarzeniach mam ochotę sprać Handsome Jack'a na kwaśne jabłko i poznęcać się nad nim, gdy będzie błagał mnie o litość, unurzany we własnej krwi. Kieruje mną żądza krwi, którą czułem dawno temu. Przypomniał mi się Gray Fox z Metal Gear Solid.
Trzymajcie się! Życzę wszystkim udanego weekendu.
Witajcie. W najbliższych dniach mam ochotę zdrowo sobie pograć, bo od marca zabieram się na dalszą część bloga TOP50.
Super Street Fighter IV (X360).
Grywalny Seth jest niczym w porównaniu do monstrum, które czyha na graczy na końcu trybu fabularnego. Gdy jest w rękach graczy, to ma chyba ze dwa razy słabsze ciosy. Jego wyzwania stały się dla mnie już tak trudne, że chyba je opuszczę i zawalczę nim w fabule. Szkoda tylko, że jego pierwszy ultracombo jest jednym z najsłabszych, jakie widziałem w grze. Będę musiał uciec się do prymitywnej taktyki uderzania wszystkich focusami (ataki z czarną poświatą, których nie da się zablokować). Chociaż w sumie może nie jest to tak prymitywne jak mi się wydaje, skoro taki La Fuerte miał takie wyzwania. Pierwszy raz udało mi się wykonać ultracombo na upadającym przeciwniku, a gdy ktokolwiek w SSFIV upada na ziemię, to jest wrażliwy na ciosy, nie skontruje i nie teleportuje się za twoje plecy. Jedyne co może zrobić, to dostać jeszcze bardziej w zęby.
Halo Reach (X360).
Zmiany w obrębie serii przypadły mi do gustu bardziej niż myślałem, ale nie wiem, czy to wystarczy do tego, abym był dalej zachwycony ta marką. Może już jestem znudzony tym uniwersum? Gdybym pograł trochę w golfa, to może rozwiałyby się moje wątpliwości dotyczące Reach.
The Elder Scrolls V: Skyrim (X360).
Ostatnio znajomy zapytał się mnie co sądzę o Skyrim? Odpowiedziałem mu, że je kocham, tak jak rodzice, którzy kochają swoje upośledzone dzieci. Jest to zdecydowanie najłatwiejsza część serii, z jaką miałem do czynienia i ma najuboższy system rozwoju postaci (wyrzucenie atrybutów: siły, inteligencji itd. to jakieś nieporozumienie).
Po spędzeniu ledwo dziesięciu godzin z TESV zastanawiam się, czy przed powstaniem każdej kolejnej części serii pracownicy Bethesdy spotykają się na jakimś zebraniu i dyskutują, co by tu wywalić z systemu serii? Czy tą firmą kieruje zasada, że im ładniejszy będzie kolejny TES, to musi być też słabszy systemowo? Na przestrzeni ponad dziesięciu lat wywalono już lewitację, naprawianie ekwipunku, możliwość opuszczenia lochu za pomocą czaru, atrybuty, klasy postaci, specjalizacje oraz podział umiejętności na główne i poboczne. W szóstym TESie będą pewnie tylko imperialiści i nie będzie poziomów postaci, bo po co? Rozdysponowywanie punktami rozwoju przy każdym kolejnym poziomie obniża przecież dynamikę rozgrywki.
Uff, zeszło już ze mnie ciśnienie, to przejdę teraz do przyjemniejszych spraw. Pomimo tego, że bethesdowski kolos działa na lekko podkręconym silniku Gamebryo, to różnica w grafice pomiędzy piątym TESem a Oblivionem jest ogromna.
Kraina Nordów to region Tamriel mający swój unikatowy klimat. Dumni mieszkańcy północy, rozpanoszone Imperium, które zakazuje im czcić ich boga, Talosa, siejące spustoszenie smoki, a do tego wojna dwóch rodzin, walczących o wpływy nad obszarem pełnym wysokich gór, ukrytych w chmurach.
Krytykowany przeze mnie system rozwoju postaci ma dwie świetne rzeczy.
1.Czar działa tak długo, dopóki trzymamy przycisk jego użycia.
2.System rozwoju poszczególnych gałęzi umiejętności (np. używanie broni jednoręcznej) jest zdecydowanie lepiej przemyślany niż w poprzednich częściach. W Oblivionie na każdą gałąź przypadały tylko cztery perki (poziomy: 25, 50, 75, 100). Tutaj zaś, w jednej gałęzi znajduje się po kilka kilkupoziomowych perków. Fantastyczny pomysł.
Poza walką i wykonywaniem zadań jest sporo rzeczy umilających rozgrywkę, takich jak: czytanie książek o deadryckich bogach, czy o losach bohaterów i postaciach historycznych, których czyny ukształtowały Tamriel, ostrzenie broni za pomocą kamienia szlifierskiego, tworzenie ekwipunku i usprawnianie już istniejącego, gotowanie różnego rodzaju straw, rąbanie drwa, zabawa w górnika z kilofem, czy wytwarzanie najróżniejszych mikstur alchemicznych.
Poza misjami dla Gildii Złodziei, Gildii Magów i Mrocznego Bractwa, których nie mogę się doczekać, zastanawiam się nad tym, czym zaskoczą znowu deadryckie bóstwa, jak trudnymi adwersarzami będą smoki, czy będą latać na wspak, kiedy trafię na błędy, uniemożliwiające kończenie zadań, ale przede wszystkim czekam na kolejne kompozycje muzyczne Jeremy'iego Soule'a, bo to dla jego pięknej muzyki zwiedzę kolejny region Tamriel.
Od tego całego Skyrima zapragnąłem zobaczyć znów Vvardenfell, bo nie byłem tam już parę miesięcy a nic nie poradzę na to, że lubię sobie od czasu do czasu przelecieć nad jakąś górą i pomyśleć przy zadaniu o tym, z kim mam w ogóle porozmawiać, aby je ukończyć a w Morrowindzie (Xbox) nikt za rączkę nie prowadzi. W dzienniku podróży panuje totalny burdel. Nie ma żadnego podziału na zadania ukończone i nieukończone. Czasem twórcy naniosą niewłaściwe dane na mapę i spróbujcie wtedy znaleźć dom właściwej osoby. Nie ma jakiegoś podręcznego menu czarów, bo to pierwszy TES na konsolach i nikt na to nie wpadł, więc właściwego zaklęcia trzeba długo szukać. Nie łamie mnie to wcale, bo to nie w Skyrimie są dwie Gildie Magów i Złodziei, tylko w ojczyźnie dunmerów. Tylko tu znajdują się ruiny zapomnianych dwemerów. Jeśli ktoś każe Wam zdobyć coś w jednej z nich, to będziecie lizać każdą ścianę, inaczej nie znajdziecie tego, czego szukacie. Tylko tu wykonanie zadania daje mi dużą satysfakcję, no bo jaką satysfakcję może dać dojście do miejsca wskazanego przez kursor na mapie?
Nie porzuciłem oczywiście Stilwater z Saint's Row 2 (PS3) i powoli zaczynam odzyskiwać miejscówki Synów Samedi, z którymi walczę.
Zajrzę też na Pandorę w Borderlands 2 (PS3), bo po ostatnich wydarzeniach mam ochotę sprać Handsome Jack'a na kwaśne jabłko i poznęcać się nad nim, gdy będzie błagał mnie o litość, unurzany we własnej krwi. Kieruje mną żądza krwi, którą czułem dawno temu. Przypomniał mi się Gray Fox z Metal Gear Solid.
Trzymajcie się! Życzę wszystkim udanego weekendu.
Komentarze
Prześlij komentarz