W co gracie w weekend? #439 - Farther than the Blue Sky
Dobrze, że nie robiłem żadnych planów gamingowych na 2024 rok, bo po blisko dwóch miesiącach od jego początku więcej czasu zajmuje mi uzupełnianie mojego profilu gracza niż przechodzenie poszczególnych tytułów. Możliwe, że zajmę się jeszcze tym tematem szerzej przy innej okazji.
Na razie mogę powiedzieć, że w ostatnich dniach kompletnie zapomniałem, że istnieją jakieś gry wideo.
Wszystko przez jedną japońską grę erotyczną.
Farther than the Blue Sky, bo o niej tu mowa, ściągnąłem już byłem za darmo jakieś kilka miesięcy temu tylko po to, by przeklikać fabułę i dotrzeć do gorących scenek, ale stwierdziłem, że takie 'granie' nie ma na dłuższą metę większego sensu.
Tytuł był co prawda dostępny od kilku lat w sklepie Mangagamer, ale tak w zasadzie od kilku lat nie widziałem go na żadnej przecenie. Zwątpiłem nawet, że tak się jeszcze kiedykolwiek zdarzy. Dlatego wielkie było moje zdziwienie, gdy doczekałem się nań przeceny. Szybko zakupiłem więc to moege, a więc grę z gatunku, w którym bohaterkami są słodkie dziewczyny z dużymi oczami, które pomimo wielu trudności, zawsze sobie jakoś poradzą.
To całkowite przeciwieństwo gatunku nakige, z którego słynie studio Key, a więc autorzy Kanon, Air i Clannada, w których losy bohaterów to tylko przykrywka do tego, by koniec końców doprowadzić czytelnika do płaczu.
Tym razem nie miałem zamiaru przelecieć jak najszybciej fabuły, żeby kogoś przelecieć. Chciałem to zrobić tak jak Pan Bóg przykazał. Całkowicie zszokowało mnie to, że zamiast gołych dziewczyn dostałem czterdziestogodzinny wykład o historii i produkcji rakiet kosmicznych oraz wszystkiego tego, co się z tym wiąże.
Te dziewczyny z okładki gry to jeden wielki szwindel, który ma za zadanie złapać nieświadomego gracza w sidła kosmonautyki. Farther than the Blue Sky nie jest kolejną grą o zbieraniu gwiazdek i ratowaniu księżniczek, nie uratujemy tu też świata, walcząc po drodze z potężnymi smokami. Zostaniemy za to wręcz zasypani informacjami dotyczącymi produkcji rakiet, dowiemy się tego jak wyglądają procedury startowe w programach rakietowych, a nawet tego, że najwybitniejsze umysły dwudziestego wieku były wykorzystywane do wytwarzania broni służącej do mordowania ludzi, zanim wyzwoliły się z piekła wojny i zaczęły spełniać swoje marzenia o podboju kosmosu.
Możemy oczywiście śmiać się z tego, co mogą wiedzieć cycate licealistki o kosmicznych programach rakietowych, że przecież to niemożliwe i tak dalej, ale mi to w gruncie rzeczy nie przeszkadza. Skoro autorzy wymyślili sobie w zasadzie całe przybrzeżne miasteczko, w którym okoliczne kluby walczą o to, by stworzyć rakiety, które polecą w kosmos, to czemu nie. Niby jest to gra erotyczna, ale równie dobrze możemy powiedzieć, że jest to podręcznik dla pasjonatów kosmosu. Przemawia to do mnie o wiele bardziej niż program szkolnictwa do produkowania matołów, którzy nie muszą odrabiać zadań domowych.
Możemy powiedzieć wszystko o Japonii, ale oni przynajmniej wystrzelili jakieś satelity na Księżyc. Historia Kaguyi, a więc księżycowej księżniczki, którą możemy znać z ich pradawnych mitów była jedynie częścią ich kultury, fantastyczną opowieścią, którą od wieków karmili kolejne pokolenia Japończyków, aż ktoś wpadł na pomysł, żeby tak nazwać ich satelitę i wysłać ją na Księżyc. Dlaczego Polacy nie mogą wysłać tam satelity o nazwie Mieszko, Chrobry lub Jagiełło? Odpowiedź jest prosta. Dlatego, że nie mamy odpowiedniej ilości gier erotycznych o tej tematyce!
W szkole średniej w ogóle się o tym nie uczy.
Nie znaczy to, że nie ma ludzi, których kosmos nie fascynuje. Dla takich właśnie ludzi powstała ta niepozorna gra wideo. Może i nie znajdziemy tu super dialogów, albo fabuły, ale naprawdę ciężko nie uśmiechnąć się pod nosem, gdy Natsu traktuje rakiety i wszystkie ich komponenty składowe jak przyjaciół, nadaje im imiona, rzuca -chanami na prawo i lewo i płacze, gdy po nieudanym starcie muszą zainicjować rozkaz autodestrukcji wadliwej rakiety, żeby nie wyrządziła szkód po nieplanowanym uderzeniu w zamieszkałe tereny w okolicy.
Początkowo nie brałem tych dziewczyn na poważnie, aż do momentu, gdy zacząłem im kibicować w ich wysiłkach i walce o realizację ich marzeń. Nie spodziewałem się tego, że historia o klubie rakietowym Byakko tak mnie wciągnie. Kto wie, może gdyby takie gry wideo były lekturami szkolnymi dwadzieścia lat temu, to zostałbym kosmonautą. Oczywiście musiałbym się najpierw urodzić w kraju, który ma jakiś program rakietowy.
Do boju Arisa, Natsu, Maho, Honoka, Shun i wszystkie Byakko. Polećmy w kosmos razem, najlepiej tam gdzie zakwitną kwiaty!
Komentarze
Prześlij komentarz