Recenzja gry Dynasty Warriors Origins - Super rock w starożytnych Chinach
W tym roku udało mi się ukończyć moją pierwszą grę z cyklu Dynasty Warriors w życiu. Z tej okazji chciałbym podziękować wydawcy Koei Tecmo za pomoc w realizacji tego marzenia. Niniejszy tekst jest ukoronowaniem moich wielomiesięcznych starań z tym związanych.
Przed 2025 rokiem wiedziałem o Dynasty Warriors jedynie tyle, że istnieje i sieka się na kawałki setki wrogów w grach z tego cyklu. Wiedziałem więc niewiele. Poniższy tekst powstał także po to, by podpowiedzieć wahającym się jeszcze graczom czy w ogóle warto sięgać po tytuły z tej marki.
Jeden kontra tysiąc
Dynasty Warriors Origins jest grą typu hack'n'slash. Walka pełni tu rolę nadrzędną. W przeciwieństwie jednak do ogromnej ilości gier z gatunku rpg, w których walczymy z kilkoma lub maksymalnie kilkunastoma przeciwnikami naraz nasz bohater staje do boju z setkami a nawet z tysiącami przeciwników. Każdy kto oglądał amerykańskie kino akcji na pewno spotkał się ze stwierdzeniem jednoosobowa armia. W Origins gramy właśnie kimś takim, z tą różnicą, że akcja gdy rozgrywa się epoce Trzech Królestw w starożytnych Chinach.
Nie ukrywam, że byłem po ogromnym wrażeniem, gdy pierwszy raz stanąłem naprzeciw tak ogromnej armii i musiałem mierzyć się z przeważającymi siłami wroga, aby móc realizować zadania powierzone mi przez zwierzchników.
Nie taka jednoosobowa armia
Bardzo dobrym posunięciem ze strony autorów Dynasty Warriors Origins było zaimplementowanie możliwości uczestnictwa w tak wielkich starciach z towarzyszącymi nam żołnierzami. Na początku dowodzimy jeno dziesiątką z nich i mamy do dyspozycji jedną komendę, którą możemy im wydać, ale wraz z wykonywaniem kolejnych misji pobocznych ich liczba rośnie, podobnie zresztą jak liczba rozkazów, które możemy im wydać podczas potyczek. Nasi podkomendni nie są rzecz jasna tak potężni jak nasz protagonista, ale nawet oni są w stanie odwrócić losy boju, gdy zaatakujemy potężnych wrogów szarżą, salwą strzał z łuków czy jazdą konną.
Nowe typy broni to nowe ataki i zdolności
Siekanie w kółko adwersarzy, nawet jeśli jest to najlepsze siekanie pod Słońcem, może na dłuższą metę znudzić. Na szczęście autorzy Origins wymyślili bardzo prosty sposób, aby tego uniknąć. Z pokonanych wrogów wypadają nie tylko przedmioty do leczenia, bardzo przydatne przy długich starciach, ale także bronie. Różnią się one oczywiście parametrami takimi jak atak, typem zdolności oraz liczbą tychże. W grze jest ich od groma, więc nawet najbardziej wybredny gracz będzie miał tu w czym wybierać.
Najważniejsze jest jednak to, że wraz z postępami w fabule, prędzej czy później natrafimy na oficera, za którego pokonanie otrzymamy nowy typ broni. Na początku mamy dostęp tylko do miecza, ale im dłużej gramy w tego japońskiego rpga akcji, tym nasz arsenał wojenny się rozrasta, i zamiast tylko z broni podstawowej możemy korzystać jeszcze z włóczni, kijów, rękawic, obręczy, pik, ogromnych zakrzywionych mieczy i tak dalej. Każda z tych broni różni się nie tylko siłą ataków, zasięgiem, czy dostępnymi zdolnościami. Niektóre pozwalają atakować z dystansu. Inne nadają się na duże grupy wrogów, a jeszcze inne są doskonałe do kontrowania wrogich przeciwników czy do szybkiego przełamywania gardy tych potężniejszych z adwersarzy.
Możliwości jest tu całkiem sporo, co bardzo ważne, gdy spędzimy z danym tytułem dziesiątki, jeśli nie setki godzin. Ogromna różnorodność w tym aspekcie to jeden z największych atutów Dynasty Warriors Origins.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Pisałem wcześniej, że podczas wielkich starć towarzyszy nam nasz osobisty oddział nieustraszonych wojaków. To nie wszystko. Podczas naszych postępów w grze natrafimy na wielu dowódców polowych, którzy wspomogą nas w kolejnych bojach. Częstokroć są to bohaterowie odgrywający w scenariuszu dosyć istotne role.
Dobrze walczy się ze świadomością, że obok jest ktoś kto może ci pomóc w najcięższych chwilach. Jeśli zaimponujemy naszemu towarzyszowi na polu walki przykładowo poprzez skuteczne unikanie wrogich ciosów, to zyskamy możliwość użycia dwuosobowego ataku specjalnego, który idealnie nadaje się do dziesiątkowania dużych grup żołnierzy. Zadaje on także ogromne obrażenia wszystkich pobliskim oficerom. Możemy oczywiście odpalić taki atak gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Trochę wstrzemięźliwości jednak nie zaszkodzi i czasami lepiej zachować go po prostu na później, gdy zostaniemy otoczeni przez duże wojska i pokaźną ilość oficerów.
Sojusznicze ataki dwuosobowe mają nie tylko widowiskowe animacje. W niektórych przypadkach decydują też o naszym powodzeniu w misji.
Sam wybierz własną dynastię
Produkcje Omega Force desygnowane nazwą Dynasty Warriors laikom kojarzą się raczej z dużym naciskiem na walkę. To oczywiście prawda. W Origins nie jest inaczej. Oddany w ręce graczy scenariusz też jest niczego sobie. Jest długi, wielowątkowy, przewija się w nim wielu bohaterów, potrafi zaskoczyć, a nawet wzruszyć, czego raczej nie należy się spodziewać po tytule nastawionym na akcję.
Mnie wątek główny bardzo wciągnął i z uwagą obserwowałem losy głównego bohatera oraz najważniejszych generałów, którzy mieli decydujący wpływ na kształt starożytnych Chin po rebelii żółtych turbanów.
Wcielamy się tu w rolę Strażnika Pokoju, którego celem jest ukształtowanie powoli rodzącego się nowego świata. Ten stary się nie sprawdził, co doprowadziło do wielkiego głodu i niesprawiedliwości społecznej wobec mieszkańców pradawnych Chin.
Początkowo wątek główny w tym japońskim hack'n'slashu jest liniowy. Poznajemy w nim najważniejszych bohaterów i staramy się odkryć niejasną przeszłość protagonisty. Po dotarciu do trzeciego rozdziału głównej kampanii docieramy w pewnym momencie do punktu, w którym następuje rozwidlenie fabularne. Wtedy też możemy opowiedzieć się za jednym z trzech dostępnych wielkich rodów, co skutkuje jednym z trzech zakończeń. Każda ze ścieżek ma jeszcze jedno dodatkowe zakończenie zwane tym prawdziwym. Tytuł oferuje zatem łącznie sześć zakończeń, co sprawia, że nie musimy kończyć zabawy po jednokrotnym jego ukończeniu. Do tej pory widziałem jedno z nich i jestem pewien, że na tym moja przygoda z Dynasty Warriors Origins się nie zakończy.
Krew, pot i łzy
Musze przyznać, że sam podchodziłem do tej pozycji z poziomu laika i zupełnie nie zakładałem tego, że tytuł taki jak ten zaskoczy mnie fabularnie. Starożytna chińska epoka opowiadająca o trzech wielkich dynastiach to naprawdę wdzięczny temat do ukazania wielu bohaterskich czynów. Odwaga, męstwo i poświęcenie tych ludzi fascynuje ludzkość od pokoleń. Nic więc dziwnego, że poświęcono im tyle książek, filmów i gier wideo rzecz jasna. Koei Tecmo zajmuje się tym tematem od przynajmniej trzech dekad i ma nosa do wydawania gier dotyczącego tego okresu.
W produkcji Omega Force można spotkać naprawdę wielu bohaterów, za którymi można skoczyć w ogień, stoczyć z nimi legendarne pojedynki, uchronić ich przed pewną zgubą i płakać po rozstaniu z nimi. Origins to tytuł, w którym ambicje, zdrady, bohaterstwo czy siła wybitnych jednostek potrafią wywrócić cały świat do góry nogami, a my jako gracze możemy w tym wszystkim uczestniczyć lub stanąć na drodze marzeń ludzi, które nigdy nie zostaną zrealizowane.
Starożytni Chińczycy wymyślili najlepszą muzykę rockową
Dobry system walki, wciągający, nieliniowy scenariusz oraz ogromna ilość bohaterów, których możemy spotkać w Dynasty Warriors Origins to nie są jedyne zalety tego rpga akcji. Na mnie ogromne wrażenie zrobiła też muzyka w grze, stanowiąca połączenie pięknych, nastrojowych chińskich melodii oraz bardzo energicznych kawałków rockowych. Powstała z tego niezła mieszanka wybuchowa. Nieraz łapałem się na tym, że przeciągałem specjalnie przerywniki filmowe, gdy pojawiała się moja ulubiona melodia.
Nieraz włączałem też recenzowaną grę bez zamiaru robienia jakichkolwiek postępów w fabule. Odpalałem w niej po prostu jakąś misję poboczną, by posłuchać ulubionych riffow gitarowych. Robiłem tak dziesiątki lub setki razy i absolutnie niczego nie żałuję. Nikt mi nie mówił, że ta seria ma tak kapitalnie brzmiącą ścieżkę dźwiękową. Wydaje mi się, że pewne rzeczy najlepiej jest po prostu odkryć samemu. Satysfakcja z odkrycia takiego znaleziska jest nie do opisania.
Persona z chińskimi generałami
Dynasty Warriors Origins to nie tylko ciągła walka. Bohaterowie, o których wspominałem, często dają nam jakieś misje do wykonania polegające na zlikwidowaniu konkretnej liczby przeciwników taką a taką bronią czy użyciu na naszych adwersarzach określonej zdolności tyle a tyle razy. Nieraz proszą nas też o jakąś przysługą lub chcą się z nami spotkać, aby lepiej się poznać. Są to aktywności całkowicie opcjonalne, ale dzięki nim mamy możliwość zacieśnić więzi z naszymi towarzyszami, poznać ich sekrety oraz mocne i słabe strony. Nieraz wiąże się to z jakimiś nagrodami w postaci nowych przedmiotów użytkowych lub akcesoriów. Dzięki temu wszystkiemu gra nabiera głębi. Jeśli mam już za kogoś ginąć, to chcę wiedzieć kto zacz.
Drugie (a nawet trzecie) życie po życiu
Jak już wspominałem wcześniej, Dynasty Warriors Origins tak naprawdę nie kończy się po literach końcowych. Po przejściu tej japońskiej historii odblokowujemy m.in. możliwość rozegrania scenariusza od wybranego przez nas momentu, podjęcia innych decyzji niż wcześniej i rozegrania go w zupełnie inny sposób. Odblokowujemy także ostatnie rangi dla wszystkich broni. Możemy także spróbować ukończyć zadania poboczne, którymi wcześniej niespecjalnie się zajmowaliśmy czy zająć się na poważnie przywróceniem pokoju we wszystkich regionach świata gry.
Niemowa
Wskazałem wyżej podstawowe elementy Origins. Nie oznacza to jednak, że wszystko mi się w nim podobało. Po pierwsze autorzy gry mogliby się postarać o aktora głosowego dla głównego bohatera. Ci, którzy zostali zatrudnieni do najważniejszych ról byli naprawdę dobrzy. Źle mi się jednak słuchało ich monologów w obecności protagonisty, który przez brak dubbingu nigdy nie ma nic ważnego do powiedzenia. Nigdy nie będzie tak, że najlepszy monolog zastąpi nam ciekawy dialog.
Muszę o tym wspomnieć. Nigdy bowiem nie byłem specjalnie fanem protagonistów, którzy nie uczestniczą czynnie w dyskusjach z innymi bohaterami i to się już raczej nie zmieni.
Po załatwieniu kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy dopadła mnie senność
W produkcji Omega Force głównie walczymy. Po poważnym przetestowaniu każdego typu broni, sprawdzeniu w bitwach dziesiątek przeróżnych umiejętności i taktyk kolejne narady wojenne, likwidacje wrogich oficerów czy eskorty naszych VIPów powoli mogą zacząć nudzić. Dynasty Warriors to gra na wiele godzin i osobiście uważam, że autorzy w przyszłości powinni zadbać o elementy rozgrywki inne niż walka.
Bardzo podoba mi się to, że możemy spędzać czas z naszymi towarzyszami broni. Bardzo przyjemne jest też eksplorowanie świata gry na mapie świata. Ucieszyło mnie to jak mało co, bo większość dzisiejszych jrpgow, w których kiedyś to było normą na przestrzeni lat powoli odeszło od tego rozwiązania. Chciałbym jednak, żeby w przyszłości dodali w tej serii miejscówki przeznaczone tylko i wyłącznie do eksploracji jak chociażby w Fate/Samurai Remnant. Uwielbiam się włóczyć po tych wszystkich wykreowanych przez programistów światach. W Origins można to robić głównie podczas walki a mapę świata da się zdecydowanie lepiej zagospodarować i ponapychać ją jeszcze większą ilością sekretów.
Jazda konno zamiast uniku
Nie jestem też do końca zadowolony z tego jak zostały rozwiązane niektóre elementy sterowania w grze. W niemal każdym przypadku sprawdza się ono bardzo dobrze. Nie powiem jednak tego o jeździe konnej i unikach, pomiędzy którymi czasami jest jeno ułamek sekundy różnicy w sile z jaką naciskamy gałkę analogową. W ferworze walki możemy się zapomnieć, nacisnąć przycisk zbyt długo i zamiast zrobić unik przed morderczym ciosem wroga, to wsiąść na konia i zginąć na miejscu.
Namierzanie nie zawsze się sprawdza
Nie mam niemal żadnych zastrzeżeń do systemu namierzania wrogów w tym tytule. Wciskamy jeden przycisk na padzie i lockujemy się na najbliższym oficerze. Działa to w zasadzie bezbłędnie, do momentu, aż na placu boju musimy mierzyć się z całą armią żołnierzy liczonych w setkach, za którymi ukrywa się dziesięciu albo nawet i więcej oficerów. Wrodzy dowódcy też potrafią wysyłać na nas jednostki szturmowe. Jeśli zrobi tak jeden lub dwóch generałów, to jeszcze wyjdziemy z tego bez szwanku. Jeśli zaś zrobią tak wszyscy w zasięgu naszego wzroku, to będziemy odbijani przez ich ataki niczym piłka pingpongowa. Możemy wtedy zapomnieć o tym, że zdołamy namierzyć wrogiego oficera, któremu wcześniej zbiliśmy już połowę zdrowia i jedyne co nam pozostało, to go dobić. Jeśli nie mamy w takiej sytuacji pod ręką jakiegoś ataku specjalnego, to taki bój skończy się dla nas zazwyczaj tragicznie. Nie jest fajnie jak próbujesz zrobić unik przed kolejnych potężnym atakiem a lockowanie wroga przeskakuje ci non stop z jednej postaci na drugą i powoli gubisz się w tym, z którym oficerem już walczyłeś.
Trudny ten wódz, co nie? To ja tu szybko zginę/postoję, a ty sobie z nim walcz sam
W większości przypadków możemy liczyć na naszych sojuszników. Nie unikniemy jednak sytuacji, w których nasi oficerowie kierowani przez konsolę rozpoczną walkę ze zbyt dużymi siłami wroga tylko po to, aby szybko zginąć w takim nieprzemyślanym szturmie, co zakończy naszą misję niepowodzeniem. Nawet gdy pomagamy jednemu oficerowi, to nie możemy być we wszystkich newralgicznych miejscach mapy naraz. W takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego jak cofnąć się do jednego z punktów kontrolnych w misji albo zacząć ją całkowicie od nowa, jeśli nie da się już uratować sytuacji.
Sojusznik kierowany przez konsolę nie będzie biegał po mapie w poszukiwaniu przedmiotów leczniczych, gdy przed nim ciężkie starcie a na stanie nie ma już przedmiotów do uzdrawiania. Nie pogna do jakiegoś małego obozu na uboczu, żeby pokonać słabych przeciwników, co pozwoli mu nabić pasek ataku specjalnego przed walką z potężnym oponentem. Nie zacznie też raz po raz unikać morderczych ataków specjalnych wroga. Po prostu od nich szybko zginie. To nie człowiek. Nie raz byłem w sytuacji, gdy dochodziło do niepowodzenia w misji przez nieudolność moich towarzyszy sterowanych przez sztuczną inteligencję.
Raz, żeby uniknąć takiej nieprzyjemności, celowo nie odpalałem komendy szarży moich wojsk przed starciem z bossem danego obszaru, żeby nie zginęli moi ludzie. Zakradłem się doń z boku, odpaliłem na nim wszystkie możliwe ataki specjalne, żeby pozbyć się go szybciej niż dojdzie do końcowego starcia dwóch wrogich armii, co zawsze się dla mnie źle kończyło.
Jednak chyba najbardziej irytującymi sytuacjami są przypadki, gdy wszyscy moi sojusznicy zostają powaleni w ostatecznym starciu z jakimś potężnym wodzem i muszę sobie radzić z nim sam. Jest to szczególnie uciążliwe wtedy, gdy pozbawisz takiego jegomościa całego paska zdrowia i włącza mu się ostatnia obrona, którą trzeba szybko zredukować do zera. W przeciwnym wypadku po jakimś czasie taki wódz uaktywni ją znowu i walka będzie trwać w nieskończoność, bo twój sojusznik jest akurat obezwładniony albo przyjął podczas starcia krytycznego rolę widza i woli się przyglądać jak potężny adwersarz robi z ciebie mięso armatnie.
Podsumowanie
Nie zmienia to faktu, że świetnie się bawiłem ze swoją pierwszą ukończoną grą z serii Dynasty Warriors. Laicy mogą mieć ten cykl opowiadający o trzech wielkich starożytnych chińskich dynastiach za tępą siekę bez duszy. Sam do niedawna byłem takim laikiem. Dziś wiem, że jest to bardzo krzywdząca opinia. Walka w Origins jest bardzo widowiskowa, daje masę frajdy i widać, że wyciska sporo z mocy obliczeniowej sprzętów do gier obecnej generacji. To jednak nie wszystko. Nieliniowa fabuła, bohaterowie, których podziwiałem, z którymi się śmiałem, z którymi płakałem i z którymi się zżyłem, muzyka, dla słuchania której nieraz odpalałem produkcję Omega Force czy ten wyjątkowy klimat starożytnych Chin widziany przez pryzmat japońskich producentów to coś co już zawsze będę ciepło wspominał.
Zalety:
- rozgrywka w stylu jeden kontra cała armia
- możliwość wydawania komend bojowych naszym podwładnym
- kilka typów broni, z których każda ma własne ataki specjalne i umiejętności
- towarzysze na placu boju
- trzy scenariusze do rozegrania, z czego każdy ma dwa zakończenia
- piękna historia o męstwie, odwadze i poświęceniu
- ścieżka dźwiękowa, na którą składają się piękne tradycyjne chińskie melodie oraz kapitalna muzyka rockowa
- Persona ze starożytnymi chińskimi generałami
- bonusy po przejściu gry
Wady:
- główny bohater nie ma mówionych linii dialogowych
- po załatwieniu dziesiątek tysięcy wrogów przydałoby się trochę różnorodności
- analogi w grze są tak wrażliwe, że podczas walki często zamiast wykonania uniku można wsiąść na konia i vice versa
- system namierzania nie zawsze się sprawdza, jeśli liczba wrogich oficerów na polu walki jest zbyt duża
- sztuczna inteligencja towarzyszy (czasami)
Platforma: PS5
Grafika: 8
Muzyka: 9
Miodność: 8
Moja ocena: 8
















 
 
Komentarze
Prześlij komentarz