W co gracie w weekend? #41

[Blog opublikowany na ppe.pl 27 marca 2014r.]

Mój dzisiejszy wpis jest podziękowaniem dla ludzi, którzy się o mnie martwili. Chcieliście, żebym wrócił, więc wracam. Planuję pograć w ten weekend w Shenmue II (Xbox), Morrowinda (Xbox), Kirby's Epic Yarn (Wii) i Borderlands 2 (PS3), a Wy?

UWAGA NA GRUBE SPOILERY!!!

Shenmue II (Xbox).
Przed rozpoczęciem gry musiałem sobie przypomnieć wydarzenia z pierwszej części. Jak kogoś to obchodzi, to niech sobie zarezerwuje półtorej godziny wolnego czasu. Poniższy film został dodany jako bonus do xboxowej wersji Shenmue II.


"Z odległej krainy na Wschodzie,
zza oceanu, pojawi się on.
Nie zdaje sobie sprawy z drzemiącej w nim siły.
Siły, która go zniszczy...
Siły, która spełni jego marzenia.
Gdy będzie gotów, odnajdzie mnie.
I wspólnie przemierzymy wyboistą ścieżkę.
Zaczekam...To spotkanie jest moim przeznaczeniem od prastarych czasów.
Z wnętrza ziemi pojawi się smok,
a ciemne chmury spowiją niebiosa.
Z góry zstąpi Feniks,
jego skrzydła wytworzą purpurowy wicher.
A ze środka najciemniejszej nocy,
zaświeci jedna samotna gwiazda..."

Mniej więcej te właśnie słowa, które różnią się trochę od tych z końca pierwszej części,  wypowiada młoda dziewczyna w prologu jednej z najlepszych gier, jakie kiedykolwiek wyszły spod dłuta Segi,  Poniższy kawałek już od ponad dziesięciu lat kojarzy mi się z ostatnim okresem w branży gier wideo, gdy ta japońska firma dostarczała produkcje z najwyższej półki, że wspomnę tylko Skies of Arcadię, Jet Set Radio, czy dwie części Sonic Adventure.
Shenmue II to jeden z powodów mojego zakupu X360. Gdy tylko dowiedziałem się, że sprzęt Microsoftu wyposażony w dysk twardy posiada wsteczną kompatybilność z niektórymi grami z Xboxa, wiedziałem, że zakupię tytuł, za który odpowiada Yu Suzuki i jego AM2. Poza drobnymi problemami z dźwiękiem, bardzo dobrze mi się grało w jeden z pierwszych tytułów AAA w historii. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś Sega potrafiła wyłożyć tak ciężkie pieniądze na grę.
Minęły już prawie trzy lata od momentu, gdy ukończyłem tą piaskownicę, więc postanowiłem sobie ją przypomnieć i pograć w bardziej komfortowych warunkach, czyli na Xboxie, tym razem już bez żadnych błędów wynikających z niedoskonałej emulacji.
Dalsza część losów Ryo Hazukiego rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się poprzednia część Shenmue, czyli na statku płynącym do Hong Kongu. Młody bohater udaje się tam w pogoni za mordercą własnego ojca, Lanem Di. Po wyjściu na brzeg, zamierza spotkać się z mistrzem Lishao Tao, który ma mu pomóc w realizacji jego planów. Nie wszystko jednak przebiega po jego myśli, gdyż jakiś dzieciak kradnie mu torbę z wszystkimi jego rzeczami. I tu pojawia się jeden z najlepiej wyreżyserowanych quick time eventów w tej przesiąkniętej orientalnym klimatem produkcji. Ryo rzuca się w pościg za małoletnim złodziejaszkiem, a ten mały cwaniak wywraca co chwila jakieś rzeczy, aby nie dopadł go właściciel. Co jest tak wyjątkowego w tej scenie? Zachowując ostrożność, unikniemy wszystkich przeszkód, nie wpadniemy na żadną przypadkową osobę, dopadniemy nicponia, zlejemy typów z pod ciemnej gwiazdy i odzyskamy skradzione fanty. A co się stanie, gdy potkniemy się o coś lub o kogoś i nie zdążymy za gagatkiem? Koniec gry i konieczność powtarzania całej sekwencji od początku? Otóż wyobraźcie sobie, że nie. W ogóle nie będzie sceny z odzyskaniem torby i oprychami. Ryo będzie musiał zasięgnąć języka u okolicznej ludności. Dzięki ich dobroci dowie się, że przebywają oni w pobliskiej restauracji, więc czym prędzej się tam uda. Dojdzie tu z nimi do przepychanki. Gdy młody adept sztuk walki wyjdzie z tego starcia bez szwanku, to odzyskanie upragnionych rzeczy będzie łatwizną. Może się jednak tak zdarzyć, że nie da im rady i tu też gra się nie skończy, tylko zmusi gracza do szukania zguby gdzie indziej. Niby Shenmue II to liniowa produkcja, a pozwala czasami rozwiązać jeden problem na parę sposobów.
Po odzyskaniu torby okazuje się, że młody Japończyk nie ma żadnych pieniędzy, gdyż zostały one ukradzione. Na pomoc przyjdzie mu, a raczej przyjedzie, Joy, dziewczyna o twarzy chomika, która uwielbia ścigacze i głośną rockową muzykę.

Nie za bardzo spodoba się to Ryo. Pomimo tego, iż portowa piękność załatwi mu robotę przy transporcie ciężkich skrzyń, nocleg oraz w pewnym sensie pomoże mu odzyskać skradzione rzeczy, to on nie będzie jej za to wdzięczny i wciąż będzie ją miał za dziewczynę o twarzy chomika. No dobra, nigdy tak do niej nie powie, ale zrobił tak kiedyś jeden z użytkowników ppe, podczas wyborów na miss ppe, a skoro zrobił tak ktoś z tej strony, to wychodzi na to, że sam Ryo tak zrobił. Mam rację?
Nieważne. Jeśli nie interesuje nas ciężka praca, to możemy spróbować szczęścia w grze w rzutki, rzucaniu kośćmi, czy kolekcjonowaniu przeróżnych rzeczy w porcie. Są nawet figurki z postaciami z Virtua Fightera i Sonica, za zebranie których Ryo dostanie dużo pieniędzy. Warto tez kupić mapy, bo na początku ciężko połapać się w tym, gdzie co jest. Możemy być grzeczni i płacić za nocleg, albo wydać kasę na napoje i gry na automatach. Co wybieracie?
Starczy. Już mi się nie chce dalej pisać o Shenmue II. Wolę pozwiedzać Hong Kong i wsiąknąć w jego niezwykłą atmosferę.

The Elder Scrolls III: Morrowind (Xbox).
W Morrowinda, z mniejszymi lub większymi przerwami, gram już od ponad dwóch lat. W tym momencie mój argoński spellsword ma trzydziesty czwarty poziom. W Elder Scrolls grałem już imperialistą, dunmerką, wysokim elfem (Oblivion), a nawet nordem (Skyrim). Każda z tych ras ma swoje wady i zalety. Pisałem już o nich w ostatniej części TOP50, więc nie mam zamiaru się powtarzać. Wspomnę tylko o swoim bohaterze. Argończycy to jaszczurkopodobni mieszkańcy Czarnego Bagna. Miejsce to pojawia się w przygodach Decimusa Scotti'ego. Niezwykłe losy tego imperialisty są inspiracją dla każdego, kto tylko je przeczyta. Bardzo chciałbym odwiedzić ten region Tamriel. Mam nadzieję, że Bethesda spełni kiedyś moje marzenie. Rasa argońska wyrobiła sobie niezwykłą odporność na truciznę i choroby. Jej przedstawiciele są też inteligentni i pojętni w różnych dziedzinach magii.
Spellswordzi specjalizują się w magii, ale nie stronią też od długich ostrzy, broni obuchowej, siekier, czy średnich pancerzy, Posiadają także wiedzę z zakresu przyrządzania mikstur alchemicznych, zaklinania przedmiotów oraz naprawy magicznego ekwipunku za pomocą klejnotów dusz.
 
Ald-ruhn, które ostatnio zwiedziłem, to mieścina charakteryzująca się małymi domkami oraz skorupą gigantycznego kraba. Wewnątrz tego, co mieściło kiedyś krabiego imperatora znajdują się sklepy oraz mieszkania oficjeli rodu redorańskiego. To nieustępliwa familia, niechcąca mieć nic wspólnego z panoszącymi się wszędzie imperialistami. Ja zaś należę do rodu Hlaalu, upatrującego rozwój Morrowind w trwałym sojuszu z mieszkańcami Cyrodiil. Oprócz nich, są jeszcze czarodzieje telvańscy, dbający jedynie o swoją magię.
Rozejrzałem się trochę po tym miejscu, pomogłem jednemu hazardziście spłacić dług u okolicznych handlarzy i udałem się do siedziby Gildii Złodziei, sprawdzić, czy nie ma tam dla mnie czegoś do roboty. Zostałem poproszony o ukradnięcie jednej broni z opuszczonej rzekomo siedziby Gildii Magów. Ku mojemu zdziwieniu, czekał tam na mnie jakiś mag, który przywitał mnie swoimi zaklęciami na dzień dobry. Walka z nim nie trwała jednak długo, gdyż Siła mojego argończyka wynosi 100. Wystarczyło parę machnięć lodowym mieczem ze szkła i zacząłem poszukiwania. Przeszukałem całe to miejsce i nie otworzyłem trzech zamków z poziomami trudności na 65, 75 i 100. Tu nie ma tak jak w Cyrodiil, że same wytrychy wystarczają do otworzenia każdego zamka. Bez odpowiednio rozwiniętego bezpieczeństwa lub odpowiedniego zaklęcia nie ma co marzyć o ominięciu skomplikowanych zabezpieczeń. Zastanawiałem się nad tym, co mam zrobić, bo mogłem jedynie otwierać zamki do poziomu pięćdziesiątego? Przez te dwa lata ani razu nie widziałem zwoju, który nadałby się do tej roboty, ani człowieka sprzedającego odpowiednie zaklęcie.
Początkowo próbowałem zakląć jakiś przedmiot, ale daleko mi do perfekcji w tej dziedzinie, więc postanowiłem sięgnąć po pomoc kogoś, kto zna się na tym lepiej ode mnie, pierwszego lepszego zaklinacza z balmorskiej Gildii Magów. Wyświadczyłem tam niejedną przysługę, więc nie moglem uwierzyć w to, że żądają ode mnie ponad 27000 złotych monet za skorzystanie z ich usług. Nawet tyle nie miałem, więc poprosiłem ich o sporządzenie stosownego zaklęcia. To był doskonały pomysł, gdyż nie wydałem na to nawet pięciuset złotych monet. W końcu wykonałem zadanie powierzone mi przez złodziei.
  Szukając właściwego maga okazało się, że awansowałem w hierarchii gildii i mogę robić kolejne zadania. Sam awans nie zależy jedynie od liczby wykonywanych zadań. Trzeba mieć jeszcze do tego odpowiednio rozwinięte umiejętności forowane przez gildię. Mam przemianę, destrukcję i przywracanie na poziomie wyższym niż 50, więc nie miałem się czego obawiać.
Zostałem poproszony o odzyskanie nieuiszczonych należności finansowych względem gildii od jednego maga. Spotykam tą czarodziejkę, a ona mi mówi, że wystąpiła z Gildii Magów, więc w celu rozwiązania tego problemu powinienem sięgnąć do własnej kieszeni. Nie spodobał mi się ten pomysł, bo miejsca, w którym przebywa ta osoba szukałem przez jedenaście dni. W międzyczasie zdążyłem opróżnić grobowiec pełen wampirów i znalazłem jakieś miejsce pełne nieprzychylnie nastawionych do mnie osób. Pamiętajcie, żeby nigdy nie zapomnieć, gdzie używacie oznaczenia. Ja raz zapomniałem i wróciłem do miejsca pełnego odrodzonych wrogów. Ledwo uszedłem z życiem. Po powrocie do gildii, zdałem raport z mojej eskapady. Moja zleceniodawczyni stwierdziła tylko, że to będzie dobra przestroga dla wszystkich, którzy zamierzają grać nieuczciwie z tą prastarą organizacją. Udało mi się także przekonać jedną osobę do dołączenia do gildii oraz nakłamałem przełożonym, ze zająłem się jednym mieszkańcem Balmory, który sprzedawał zaklęcia ze szkoły przywracania i trenował w tym zakresie bez pozwolenia. Dogadanie się z nim za ich plecami to zdecydowanie korzystniejsze rozwiązanie. Tak właśnie wygląda życie w Vvardenfell. Chcesz pozwiedzać jakieś nowe miejsce a kończysz na pomaganiu w miejscu, które znasz jak własną kieszeń.

Bardzo podoba mi się w Morrowindzie, że przy każdym czarze podane jest prawdopodobieństwo jego poprawnego wykonania. Jeśli jestem nogą w szkole iluzji, to mam jedynie dwudziestoprocentową szansę na poprawne wykonanie niewidzialności. Najlepsze jest jednak to, że ciągłe doskonalenie się w tej dyscyplinie, czy treningi u odpowiednich trenerów zwiększą to prawdopodobieństwo. Jak ktoś chce być w czymś dobry, to bez poświęcenia na to swojego czasu lub złota nie ma na to szans. To rewelacyjne rozwiązanie systemowe, którego nie uświadczycie ani w Oblivionie, ani w Skyrim.

Pozdrawiam wszystkich i życzę Wam udanego weekendu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty

W co graliście w 2023 roku?

O tym dlaczego warto mieć konsolę Xbox Series X