W co gracie w weekend? #27
[Blog opublikowany na ppe.pl 6 grudnia 2013r.]
Dziękuję za Wasze głosy we w co gracie w weekend #26. W ten weekend przyjrzę się bliżej tytułom, które zostały przez Was wybrane, czyli Falloutowi: New Vegas, The Last Story i MediEvil. Ecco i Luigi's Mansion zostawię sobie na przyszły tydzień.
Fallout:New Vegas (PS3).
Po czterdziestu godzinach zabijania radskorpionów, ghouli, nightkinów, członków pyłowego gangu i innych, przy pomocy bejsboli, nożów, gazrurek, młotów, kijów golfowych, czyli broni do walki wręcz w skrócie, postanowiłem przerzucić się w końcu na pistolety, co na pewno zredukuje częstotliwość używania stimpaków do leczenia ran.
Na Czarnej Górze udało mi się wyswobodzić z niewoli całkiem rozmownego i pełnego sarkazmu ghoula imieniem Raul.
Postanowiłem przyłączyć go do mojej drużyny, w której jest także dronowaty ED-E.
Robot nic nie mówi, tylko wydaje z siebie charakterystyczne pipczenie, więc są oni doskonałym uzupełnieniem mojej bohaterki, której dałem na imię Ashe. To nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy postacie z Falloutów nazywam imionami bohaterów z serii Final Fantasy. Takie mam już skrzywienie zawodowe i nic na to nie poradzę. Co dwóch asystentów, to nie jeden, a może co dwa objuczone muły służące do targania zdobytego przeze mnie łupu, to nie jeden? W FNV gram w trybie hardkor, więc ciągle jestem niewyspany, głodny i odwodniony. Jest to jednak największa przewaga NV nad Falloutem 3, więc inaczej grać w tego post-apokaliptycznego rpga sobie nie wyobrażam.
Z Czarnej Góry rozciąga się piękny widok na zniszczone wojną nuklearną pustkowie. Nocą można dojrzeć nawet New Vegas, i chyba świadomość celu, przed którym stoję, doprowadziła mnie do przekonania, że wypadałoby w końcu zrobić drugą misję fabularną, bo po uratowaniu mnie przez jednego dobrodusznego doktora z Goodsprings łaziłem tam, gdzie mnie oczy poniosą. Tylko Deathclawy i Lśniące Ghoule mogły do tej pory zmienić kierunek mojej beztroskiej wędrówki. Teraz wiem, że jeśli zignoruję tablicę ostrzegającą mnie przed skupiskiem Deathclawów, to dobrze się to dla mnie nie skończy.
Poza perkami znanymi z Fallouta 3 oraz nowymi, które doszły w NV, Obsidian zaimplementował także do gry system wyzwań, podobny do tego z Borderlands. Ma to ogromne znaczenie, gdyż sprzedanie w sklepach rzeczy o wartości 10000 kapsli od butelek (waluta w grze), czy zadanie 10000 punktów obrażeń za pomocą broni do walki wręcz, da nam ogromną ilość dodatkowego doświadczenia. Warto je przejrzeć i wybrać te, które nam odpowiadają. Za wykonanie niektórych wyzwań można dostać nawet nowe perki.
Po dłuższej przerwie zamierzam na poważniej przysiąść do FNV, bo strasznie tęskniłem za tym klimatem. Zresztą posłuchajcie Peggy Lee.
Tylko mi nie mówcie, że nie lubicie odstrzeliwać głów przy takim akompaniamencie?
The Last Story (Wii).
To miał być najlepszy jrpg na Wii. Im więcej w niego gram, tym dalej jestem od tego przekonania. Oczywiście Nobuo Uematsu daje radę.
Tylko, czy to wystarczające, aby nazywać TLS jrpgiem generacji, jak zrobił to ostatnio Senix? Moim zdaniem nie.
Też kiedyś uważałem, że Nobuo jest niedościgniony, ale teraz, gdy w
poszukiwaniu nowych jrpgowych doznań, wykroczyłem poza granice serii
Final Fantasy, uważam że jest jednym z wielu świetnych kompozytorów, i
jeśli miałbym określić muzykę z najlepszego jrpga ostatnich lat, to TLS
nie ma startu do tej z Demon's/Dark Souls, The World Ends With You lub Xenoblade Chronicles.
Jak ktoś ma ochotę sporządzić jakieś zestawienie, w celu wyłonienia
najlepszego rpga wyprodukowanego w ostatnich latach w Japonii, to ja z
chęcią wezmę udział w takim przedsięwzięciu i oddam w nim swój głos.
To może chociaż systemowo jest najwspanialszy? W TLS praktycznie nie używamy przedmiotów. Poza bombami i jednym typem przedmiotu leczniczego, ktorego możemy używać czasem na polu walki nie ma w niej nic innego. Dwa przedmioty? Niesamowite. Gra jest pod tym względem bardziej ułomna od wyśmiewanego przez wszystkich FFXIII. Co więcej, jest dla mnie jeszcze gorszym samograjem od tytułu Square Enix. W TLS nie decydujemy nawet o tym, jak rozwijać postać. Co parę poziomów wpada nowa zdolność i tyle. Często jest tak, że poziom zdobywamy po jednej, dwóch walkach. Mam 15 poziom po sześciu godzinach gry, więc długi to ten TLS nie będzie.
Jeśli cokolwiek mogłoby decydować o tym, żeby jrpga Mistwalkera rozpatrywać w kontekście tego, czy jest on jrpgiem generacji, to jest to wyśmienita, jak na możliwości Wii, grafika oraz bardzo dobre projekty postaci. Samych zaś bohaterów da się naprawdę polubić. Poza tym, człowiek z mojego awatara solidnie nagrał się chyba w Gearsy przed zrobieniem tej gry, bo tytuł Mistwalkera posiada dosyć ciekawy system osłon. Można ich używać do chowania się przed atakami dystansowymi, wyprowadzania zabójczych ataków z zaskoczenia, a nawet do zwabiania pojedynczych przeciwników. Zabicie takiego delikwenta da nam więcej doświadczenia oraz uniemożliwi wrogom wezwanie posiłków. Dzieło Hironobu Sakaguchiego potrafi też wessać swoją historią, ale do stwierdzenia, czy scenariusz TLS jest lepszy od xenoblade'owego jest jeszcze daleko. W grze można rozwijać broń i pancerze za pieniądze. Żeby zdobyć środki w tym celu, wystarczy pójść na arenę walki, choć zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest wzięcie udziału w kooperacyjnej sesji dla wielu graczy, bo gdy drużynie złożonej z żywych graczy uda się pokonać bossa, to można zdobyć takie bronie, których w grze nie zobaczymy przez 10 godzin gry, a może i więcej. Multiplayer ma potencjał, ale bardzo daleko mu do tego, co oferuje Demon's/Dark Souls w tej materii. Nieuzasadniony szał na TLS wynika chyba z tego, że jest to tytuł ekskluzywny na Wii. Jestem ciekaw, czy w miarę postępów w fabule, zapomnę o swoich zastrzeżeniach dotyczących tej japońskiej produkcji oraz czy sam będę w gronie piejących nad nią z zachwytu. Na razie jest to solidna gra i nic więcej. Może TLS zadowala jrpgowych minimalistów, ale ja skończyłem ostatnio Chrono Cross i Vagrant Story i za nic w świecie nie umieściłbym historii Zaela i Calisty w gronie jrpgów wszech czasów. Na koniec wspomnę jeszcze, że TLS potrafi gubić klatki animacji w większym skupisku npców, więc może sobie podać rękę z Dark Souls, które ma czasem problemy z przebiciem granicy dziesięciu klatek w trującym bagnie na dole Blighttown. Czy tylko ja zmieniam bez przerwy barwy strojów bohaterom w TLS?
MediEvil (PSone).
Rzadko się zdarza grać takim bohaterem jak sir Daniel Fortesque.
Nieodżałowany rycerz, który prowadzi tak niefortunnie szturm na siły złego czarnoksiężnika Zaroka,
że ginie już od pierwszej strzały. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie,
by po śmierci cieszył się czcią, jako ten, który pokonał jego wojska.
Taki właśnie jest MediEvil. To świetna mieszanka absurdu, groteski,
humoru, no i może gargulcowego fetyszu, który doprowadził później Sony Cambridge do stworzenia Primala. Wiele lat po śmierci Dana, podły czarodziej, nie mogąc znieść spokoju ludności mieszkającej w Gallowmere, postanawia
zamienić ją w bezmózgie sługusy. Przywołuje też do życia wszystkie
trupy. Popełnia tylko jeden błąd. Ożywia także Dana, który uzbrojony w
najróżniejszy oręż, począwszy od sztyletów, mieczy, aż po maczugi,
młoty, różnego rodzaju tarcze, łuk, a nawet ramię, które może sobie
zwyczajnie wyrwać i walić nim we wrogów, postara się tym razem naprawić
bohaterstwem swoje wcześniejsze niepowodzenia. W tej przygodówce z
niesamowitym klimatem przyjdzie mu walczyć z przeróżnymi bossami, w tym z
Królem Dyń. MediEvil nadaje się zatem nawet na
Halloween, oczywiście jeśli nie przeszkadza Wam toporne dziś sterowanie.
No cóż, gra powstała kilkanaście lat temu, gdzie kierowanie bohaterem w
trójwymiarowej grze za pomocą dwóch analogów nie było wtedy standardem.
Kiedyś piracka kopia gry powstrzymała mnie przed poznaniem końca tej historii, ale tym razem nie poddam się. Znalazłem już nawet planszę, w której mogę bezkarnie leczyć rany i uzupełniać zapasy energetyczne (niestety w grze można kupić amunicję do broni dystansowej, ale Fiolek Życia regenerujących zdrowie naszego niezdarnego bohatera już nie).
Zawsze tu wracam przed pójściem w nieznane. Pokonanie 100% przeciwników w planszach materializuje w nich Kielich. Jeśli uda się nam go znaleźć, to dostąpimy zaszczytu odwiedzenia Hallu Bohaterów,
gdzie po przezabawnej rozmowie z jednym z takich jegomości (Dan umie
tylko mamrotać coś pod nosem), otrzymujemy w nagrodę naprawdę potężne
uzbrojenie, które ułatwi nam życie. Chociaż nie wiem, czy można tak w
ogóle powiedzieć o trupie z jednym okiem, w którego się wcielamy.
Oprócz powyższych tytułów, pogram jeszcze w FFX, Uncharted 3 i Gears of War 3. A Wy w co gracie w weekend?
Dziękuję za Wasze głosy we w co gracie w weekend #26. W ten weekend przyjrzę się bliżej tytułom, które zostały przez Was wybrane, czyli Falloutowi: New Vegas, The Last Story i MediEvil. Ecco i Luigi's Mansion zostawię sobie na przyszły tydzień.
Fallout:New Vegas (PS3).
Po czterdziestu godzinach zabijania radskorpionów, ghouli, nightkinów, członków pyłowego gangu i innych, przy pomocy bejsboli, nożów, gazrurek, młotów, kijów golfowych, czyli broni do walki wręcz w skrócie, postanowiłem przerzucić się w końcu na pistolety, co na pewno zredukuje częstotliwość używania stimpaków do leczenia ran.
Na Czarnej Górze udało mi się wyswobodzić z niewoli całkiem rozmownego i pełnego sarkazmu ghoula imieniem Raul.
Robot nic nie mówi, tylko wydaje z siebie charakterystyczne pipczenie, więc są oni doskonałym uzupełnieniem mojej bohaterki, której dałem na imię Ashe. To nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy postacie z Falloutów nazywam imionami bohaterów z serii Final Fantasy. Takie mam już skrzywienie zawodowe i nic na to nie poradzę. Co dwóch asystentów, to nie jeden, a może co dwa objuczone muły służące do targania zdobytego przeze mnie łupu, to nie jeden? W FNV gram w trybie hardkor, więc ciągle jestem niewyspany, głodny i odwodniony. Jest to jednak największa przewaga NV nad Falloutem 3, więc inaczej grać w tego post-apokaliptycznego rpga sobie nie wyobrażam.
Z Czarnej Góry rozciąga się piękny widok na zniszczone wojną nuklearną pustkowie. Nocą można dojrzeć nawet New Vegas, i chyba świadomość celu, przed którym stoję, doprowadziła mnie do przekonania, że wypadałoby w końcu zrobić drugą misję fabularną, bo po uratowaniu mnie przez jednego dobrodusznego doktora z Goodsprings łaziłem tam, gdzie mnie oczy poniosą. Tylko Deathclawy i Lśniące Ghoule mogły do tej pory zmienić kierunek mojej beztroskiej wędrówki. Teraz wiem, że jeśli zignoruję tablicę ostrzegającą mnie przed skupiskiem Deathclawów, to dobrze się to dla mnie nie skończy.
Poza perkami znanymi z Fallouta 3 oraz nowymi, które doszły w NV, Obsidian zaimplementował także do gry system wyzwań, podobny do tego z Borderlands. Ma to ogromne znaczenie, gdyż sprzedanie w sklepach rzeczy o wartości 10000 kapsli od butelek (waluta w grze), czy zadanie 10000 punktów obrażeń za pomocą broni do walki wręcz, da nam ogromną ilość dodatkowego doświadczenia. Warto je przejrzeć i wybrać te, które nam odpowiadają. Za wykonanie niektórych wyzwań można dostać nawet nowe perki.
Po dłuższej przerwie zamierzam na poważniej przysiąść do FNV, bo strasznie tęskniłem za tym klimatem. Zresztą posłuchajcie Peggy Lee.
The Last Story (Wii).
To miał być najlepszy jrpg na Wii. Im więcej w niego gram, tym dalej jestem od tego przekonania. Oczywiście Nobuo Uematsu daje radę.
To może chociaż systemowo jest najwspanialszy? W TLS praktycznie nie używamy przedmiotów. Poza bombami i jednym typem przedmiotu leczniczego, ktorego możemy używać czasem na polu walki nie ma w niej nic innego. Dwa przedmioty? Niesamowite. Gra jest pod tym względem bardziej ułomna od wyśmiewanego przez wszystkich FFXIII. Co więcej, jest dla mnie jeszcze gorszym samograjem od tytułu Square Enix. W TLS nie decydujemy nawet o tym, jak rozwijać postać. Co parę poziomów wpada nowa zdolność i tyle. Często jest tak, że poziom zdobywamy po jednej, dwóch walkach. Mam 15 poziom po sześciu godzinach gry, więc długi to ten TLS nie będzie.
Jeśli cokolwiek mogłoby decydować o tym, żeby jrpga Mistwalkera rozpatrywać w kontekście tego, czy jest on jrpgiem generacji, to jest to wyśmienita, jak na możliwości Wii, grafika oraz bardzo dobre projekty postaci. Samych zaś bohaterów da się naprawdę polubić. Poza tym, człowiek z mojego awatara solidnie nagrał się chyba w Gearsy przed zrobieniem tej gry, bo tytuł Mistwalkera posiada dosyć ciekawy system osłon. Można ich używać do chowania się przed atakami dystansowymi, wyprowadzania zabójczych ataków z zaskoczenia, a nawet do zwabiania pojedynczych przeciwników. Zabicie takiego delikwenta da nam więcej doświadczenia oraz uniemożliwi wrogom wezwanie posiłków. Dzieło Hironobu Sakaguchiego potrafi też wessać swoją historią, ale do stwierdzenia, czy scenariusz TLS jest lepszy od xenoblade'owego jest jeszcze daleko. W grze można rozwijać broń i pancerze za pieniądze. Żeby zdobyć środki w tym celu, wystarczy pójść na arenę walki, choć zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest wzięcie udziału w kooperacyjnej sesji dla wielu graczy, bo gdy drużynie złożonej z żywych graczy uda się pokonać bossa, to można zdobyć takie bronie, których w grze nie zobaczymy przez 10 godzin gry, a może i więcej. Multiplayer ma potencjał, ale bardzo daleko mu do tego, co oferuje Demon's/Dark Souls w tej materii. Nieuzasadniony szał na TLS wynika chyba z tego, że jest to tytuł ekskluzywny na Wii. Jestem ciekaw, czy w miarę postępów w fabule, zapomnę o swoich zastrzeżeniach dotyczących tej japońskiej produkcji oraz czy sam będę w gronie piejących nad nią z zachwytu. Na razie jest to solidna gra i nic więcej. Może TLS zadowala jrpgowych minimalistów, ale ja skończyłem ostatnio Chrono Cross i Vagrant Story i za nic w świecie nie umieściłbym historii Zaela i Calisty w gronie jrpgów wszech czasów. Na koniec wspomnę jeszcze, że TLS potrafi gubić klatki animacji w większym skupisku npców, więc może sobie podać rękę z Dark Souls, które ma czasem problemy z przebiciem granicy dziesięciu klatek w trującym bagnie na dole Blighttown. Czy tylko ja zmieniam bez przerwy barwy strojów bohaterom w TLS?
MediEvil (PSone).
Rzadko się zdarza grać takim bohaterem jak sir Daniel Fortesque.
Kiedyś piracka kopia gry powstrzymała mnie przed poznaniem końca tej historii, ale tym razem nie poddam się. Znalazłem już nawet planszę, w której mogę bezkarnie leczyć rany i uzupełniać zapasy energetyczne (niestety w grze można kupić amunicję do broni dystansowej, ale Fiolek Życia regenerujących zdrowie naszego niezdarnego bohatera już nie).
Oprócz powyższych tytułów, pogram jeszcze w FFX, Uncharted 3 i Gears of War 3. A Wy w co gracie w weekend?
Komentarze
Prześlij komentarz