W co gracie w weekend? #51

Witajcie. Choć Mistrzostwa Świata w piłce nożnej już się rozpoczęły, to squaresofter dalej tkwi na posterunku. Zainteresowanych tym, w co gram zapraszam do bloga. Nie zapomnijcie tez podzielić się z innymi graczami tym, w co wy zagracie. Będę Wam za to bardzo wdzięczny.

Pokemon FireRed (GBA).
28 wpisów w Pokedexie, 15 godzin na liczniku, Pokemon z najwyższym poziomem: Charmander, Wigglytuff (27).

  Jestem na statku S.S.Anne, pełnym pasażerów z ich wściekłymi Pokemonami. Tutejsza obsługa jest fatalna. Rzesze ludzi niezadowolonych takim obrotem spraw spuszczają ze smyczy swoje pupile i muszę walczyć o własne życie. Ciekawe kto sponsoruje takie koszmarne rejsy? Rakietowa Drużyna? Pewien profesor udający najmilszego człowieka pod słońcem? Mój rywal? Wiedziałem, że go tu w końcu spotkam. Pochwalił się, że ma już 40 wpisów w Pokedexie, a potem i tak dostał łomot. Zapomniał chyba, że Pokemony trzeba jeszcze trenować.
  No nic, idę dalej zwiedzać. A cóż to? Marynarz Roland Ninja chce z Tobą walczyć. Buhahaha. A więc to tym naprawdę zajmujecie się na statkach. Przenośne konsole i granie na laptopach? Ta, jasne, nie widziałem ani jednego, ani drugiego na pokładzie Anny. Była tylko jadalnia oraz mnóstwo podobnych do siebie kajut, z kwiatkami, łóżkami i kubkami z podobizną Pokemonów, zawsze w tym samym miejscu. No dalej, jedziesz stary. Pokaż te swoje pokeciamajdy. Pośmiejemy się trochę. Łe, nic specjalnego. Nie dziwię się, że jedyne co ci pozostało, to opowiadanie bajek o Twoich morskich przygodach.

Dziwne. Jak ostatnio tędy szedłem, to byli tu ludzie. Ciekawe co się z nimi stało? Roland, wiesz coś może na ten temat?

  Dobrze, że kapitan tej łajby zatrudnił ogarniętego dźwiękowca, bo w przeciwnym razie uznałbym ten rejs za kompletną stratę czasu.
https://www.youtube.com/watch?v=utVpPzSEw4k


  Dobra, muszę zmienić klimat. Po renderze, rozgrywce i zdjęciach z  Bloodborne wzięło mnie znowu na Demon's Souls (PS3). Dalej jestem na jedenastym przejściu. Awansowałem na 334. poziom i postanowiłem ruszyć tyłek z czwartego świata, w którym farmię i udałem się do Doliny Zanieczyszczenia.

   Walka z bliska to dla mnie ostateczność. Atakując łukiem lub za pomocą zaklęć z odpowiedniej odległości nie traci się zdrowia.

  Świat 5-1 to wstęp do najbardziej znienawidzonego przeze mnie obszaru Boletarii, czyli trującego bagna, w którym nie da się wykonywać uników. Zanim jednak tam dotrę, to najpierw muszę przejść rejon, w którym ciągle pada, jest pełno wąskich drewnianych kładek a przeciwnicy udają nieżywych, aby zaatakować znienacka, gdy się do nich zbliżę. Muszę też uważać na szczury roznoszące plagę, olbrzymy z maczugami oraz rozpadające się się pod moimi nogami spróchniałe drewno. Parę gryzoni warto ubić, gdyż zostawiają kawałki arcykamienia, umożliwiające natychmiastowy powrót do Nexusa. Olbrzymy zostawiają maczugi oraz morgenszterny. Mam szczęście przekraczające 80, tak jak już o tym kiedyś wspominałem, więc prawie każdy zabity demon jest moim przyjacielem i zostawia po sobie nawet rośliny lecznicze.
  To bardzo zdradliwe miejsce. Nie dość, że panują tu egipskie ciemności, to jeszcze czasem nie wiadomo gdzie iść. Po dojściu w ślepy zaułek, celem zdobycia jakiegoś przedmioty, demony chcą mi wbić nóż w plecy. W dolinie są także dwa ciężkie miejsca.
1. Jeśli mamy najbielszą tendencję świata, to w jednym miejscu dostępna jest drabina. Dzięki niej dojdziemy do halabardy, której największą zaletą jest zwiększenie odporności na truciznę i plagę. Zatruta postać traci zdrowie a sama trucizna obniża także siłę działania czarów leczniczych i przedmiotów do uzdrawiania. Plaga działa na tej samej zasadzie, ale sam proces utraty zdrowia jest jeszcze bardziej przyśpieszony. Żeby jednak wziąć ową broń, to należy najpierw rozprawić się z trzema maczugowcami, którzy jej strzegą. Jak ktoś jest szalony, to niech idzie się z nimi bić. Ostrożny pogromca demonów rozprawi się z nimi łukiem, zabijając kulturalnie jednego po drugim. Dobre na nich są też ogniste czary. Jak ktoś jest głodny, to niech użyje na nich Chmury Śmierci. Na jedenastym przejściu mają trochę więcej zdrowia niż przy pierwszym, więc stopniowe pozbawianie ich sił życiowych powinno trwać na tyle długo, że można spokojnie pójść do kuchni i przyrządzić sobie jakąś przekąskę. Po waszym powrocie powinni właśnie dogorywać. A, i nie zapominajcie o czymś do picia, bo nie nie zniósłbym informacji, że ktoś z Was zadławił się jedzeniem podczas gry w Soulsy. Co to, to nie.
2. Drugie miejsce jest znacznie gorsze. Aby dotrzeć do pierwszej mgły, to musimy zejść niżej, niżej i niżej, aż trafiamy do miejsca z perfidnie zakamuflowanym uszkodzonym drewnem. Gdy nań nastąpimy, to spadamy niedaleko mgły, której pilnują słabi przeciwnicy. Oczywiście jeden z nich nie stanowi wielkiego zagrożenia, ale kilku z nich naraz to nasza pewna śmierć. Ataków z boku, czy tyłu nie zablokuje żadna tarcza w grze. Żeby przejść ten fragment bez szwanku, to najlepiej ubić paru z nich zanim tam zejdziemy.
  Po tym nie ma już raczej problemów z dostaniem się do obszaru, w którym czeka na nas Roznosiciel Pijawek (Leechmonger). Jest to perfidny boss, który nie dość, że ma regenerację zdrowia, to jeszcze atakuje nas jakimś lepkim dziadostwem, które osłabia wszystkie efekty lecznicze. Powiem bez ogródek, że jeszcze nigdy nie walczyłem z nim z bliska. Zawsze schodzę ciągnącymi się tam kładkami, aż docieram  w pewno bezpieczne miejsce, żeby skrócić dystans między nami i walę do niego z łuku. Chodzi mi jedynie o to, aby długość lecącej strzały była jak najmniejsza, a co za tym idzie, o odbieranie mu większej ilości zdrowia niż jest w stanie zregenerować. Podczas naszego ostatniego starcia spotkała mnie  niemiła niespodzianka, gdyż zepsuł mi się łuk, i to w momencie, kiedy boss był już na wykończeniu. Niewiele myśląc, zacząłem ciskać w niego ognistymi kulami, a trzeba Wam wiedzieć, ze ogień jest jego słaba stroną, i udało mi się go zlać.

   Zabójcze ataki, osłabianie graczy i regeneracja zdrowia. Roznosiciel Pijawek w skrócie.

  Teraz idę dalej farmić. Po wbiciu kolejnego poziomu wybieram się do wieży w Latrii, ale to już opowieść na inny raz.



Jejku, Xbox mi umarł.

[Z pokoju squaresoftera słychać ciche babskie łkanie.]

  Przepaliło się w nim wejście od kabla sieciowego. Nie chcę ryzykować zwarcia, bo od przyszłego tygodnia, moje blogi zamiast mnie prowadziłby chyba płonący squaresofter lub zwęglony squaresofter. Pełen niewysłowionego smutku, chciałbym mu serdecznie podziękować za trzy lata służby i za te wszystkie dobre chwile spędzone z Jade Empire, Knights of The Old Republic, Psychonauts, Panzer Dragoon Ortą, Doomem 3, Deus Ex:invisible War, Thief: Deadly Shadows, XIII, Project Zero 2 i Morrowindem. Dobrze, że mogłem przenieść sejwa z tej ostatniej gry na kartę pamięci, bo gdybym stracił prawie trzy lata grania, to zachorowałbym na ciężką depresję. Cześć jego pamięci! Zegnaj wielgachny balonie, którego już więcej nie potrzymam w rękach.
  Życie jednak toczy się dalej i sprawdzam obecnie Xboxa, który został wyprodukowany w 2005r. Pomimo tego, że stan działania jego tacki na płyty oceniam na 3/10 lub 4/10, gdyż często się zacina, to laser działa jak marzenie. Ode mnie 10/10. Późniejszy model pada został zmniejszony i wygląda prawie jak kontroler do X360.

Drugi wariant pada od Xboxa.

  Trochę zeszła gumka z lewego analoga, ale spusty i analogi stawiają wyraźny opór. Dla mnie 8/10. Widać, że ta konsola była mało używana, bo po poprzednim właścicielu zostało raptem 8-10 sejwów na dysku.
  Żebym jednak wydał ostateczny werdykt odnośnie tego sprzętu i zadecydował o ewentualnym zakupie (50zł), to muszę się przekonać o stabilności jego działania podczas ogrywania jakiejś gry.
 
  Wybrałem w tym celu Otogi:Myth of Demons.  Zanim jednak skupię się na tym slasherze od From Software, to opowiem Wam pewną historię. To historia o biednym chłopcu, który nie miał 5$ na Ni No Kuni. Pewnego razu...
  Zaraz, to nie ta historia. Przejdźmy do tej właściwej opowieści. Był sobie squaresofter, który wydal fortunę na PS3 w 2007r. Po przejściu Heavenly Sword nie miał w co grać, więc przechodził na niej Dragon Quest VIII i sprawdzał inne gry z PS2. Była to grubaska 60gb z kompatybilnością wsteczną z grami z PS2. Chciał zagrać jednak w jakiegoś jrpga na PS3. Żadnego ekskluzywnego jeszcze wtedy nie było, więc postanowił sprawdzić port Enchanted Arms z X360, za który odpowiadało From Software. Robił rożne dziwne rzeczy z tytułami ze swego ulubionego gatunku gier, ale miarka się przebrała i nie chciał już dalej słuchać kolegi głównego bohatera, który wyznaje miłość jeszcze innemu koledze. 250zł wydane na ten koszmar to najgorzej wydane pieniądze w jego życiu. Na szczęście wymienił  to nieporozumienie na śliczne Uncharted. Dodał  jednak wtedy, że już nigdy nie zagra w żadną grę tej firmy.
  Później co prawda wpadło mu w ręce Demon's Souls, które przeszedł 10 razy i spędził z nim 600 godzin oraz Dark Souls (2 ukończenia, ponad 200 godzin), ale kto by się przejmował takimi błahostkami. Jak squaresofter coś postanawia, to się tego trzyma i nic nie jest w stanie zmienić jego postępowania.
  W czasach, gdy PS3 przestało mu już wystarczać i zaczął tęsknic za Mario, Linkiem i rozpychaczami murkowymi z Gears of War, w jego skromnym domostwie pojawiły się również konkurencyjne sprzęty. W tym też czasie, gdy szukał kolejnych gier z Xboxa do ogrania na X360, hayami, jeden z userów ppe, a wcześniej konsolowiska, zaproponował mu grę o nazwie Otogi. Nasz bohater zobaczył oceny ( ponad 80% na GameRankings), rozgrywkę i postanowił sprawdzić ten tytuł empirycznie. Nie wiedział jednak o jednym, Otogi działa tylko na starym Xboxie, więc go po prostu kupił

  Tak kiedyś było. Głównym bohaterem Otogi jest Raikoh, cichy protagonista, którego celem jest wyplenienie ze świata wszelkich demonów. Pomogą mu w tym różnego rodzaju bronie, akcesoria, i czary, które można zakupić w sklepie. Każdy typ oręża ma własne atrybuty, które wpływają na poziom odporności, szybkość zużywania się magii, obronę, czy siłę ataku Raikoha. Broń się psuje, więc trzeba ją naprawiać.

   Raikoh obraca w nicość zarówno demony, jak i całe jego otoczenie (no prawie całe).

  Pomimo automatycznej regeneracji zdrowia, gra wcale nie jest prostacka, gdyż protagonista traci bez przerwy swoja magiczną moc. Jej uzupełnianie odbywa się po przez pokonywanie przeciwników, których opis mamy przed każdą misją. Jedno jest jednak pewne, w Otogi trzeba się śpieszyć. Gdy wskaźnik magii spadnie do zera, to śmierć następuje natychmiast.
  W niektórych misjach można spotkać pewnego latającego demona, który nie należy wcale do najsilniejszych, ale jego pokonanie ma największe znaczenie przy myśleniu nad przejściem gry w ogóle, zostawia on bowiem Kulę Litości, która zwiększa o jeden maksymalna ilość zdrowia Raikoha. Bez tych kul życzę powodzenia każdemu, kto rzuci wyzwanie ostatniemu bossowi w grze.
  Myth of Demons posiada również elementy rpg, gdyż zdobywamy w nim doświadczenie i awansujemy na wyższe poziomy. Jest ich łącznie trzydzieści. Im wyższy poziom, tym wyższe statystyki bohatera-niemowy. Niestety ten aspekt systemowy wiąże się z koniecznością rozgrywania w kółko jednej i tej samej misji, co powoduje straszną monotonię. O wiele lepiej byłoby zaludnić ten świat i dać jakieś misje poboczne, a tak jesteśmy zmuszeniu do robienia tego samego, bo bez odpowiednio wysokiego poziomu nie ma co nawet podchodzić do najtrudniejszych misji.

Karmazynowy Król, jeden z moich ulubionych bossów w Otogi.

  Na szczęście Otogi ratuje coś, czego nigdy nie zobaczycie w innym slasherze. Ta gra ma jeden z najlepszych silników opartych o destrukcję otoczenia. Wchodzimy sobie do bambusowego lasku, a po naszych odwiedzinach nic tam nie zostaje. Odwiedzamy ogromne domostwo i zamiast szukać wejścia do niego, to robimy sobie kolejne pierwszym lepszym napotkanym przeciwnikiem. Nie zapomnijcie tylko o doszczętnym zniszczeniu okalającego go muru. Możemy przespacerować się mostkami nad wodą, przy blasku księżyca, ale o wiele lepiej będzie jak doszczętnie je zniszczymy. I tak przez całą grę. Klimatu rozgrywce dodaje dziwna, psychodeliczna japońska muzyka folklorowa.


Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do komentarzy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty