W co gracie w weekend? #215
W co gracie w weekend? #215
Witajcie. Dzisiaj zapraszam Was na spotkanie z moją pierwszą grą z Yoshim w roli głównej. Luka wystąpi tym razem jako wiedźma. Przechodzę też kolejny raz Uncharted 4, wróciłem po dwóch latach do Ni no Kuni a perypetie bohaterów w The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel wciągnęły mnie już na dobre.
[Wpis zawiera spoilery.]
[Wpis zawiera spoilery.]
Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2017r.)
O perfecta w piosence Out of Eden walczyłem od wielu tygodni albo i miesięcy, ale w końcu mi się udało. Końcówka tego utworu zmusiła mi do trzymania pada w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj to robię, grając w Future Tone. Opłaciło się. Byłem bezbłędny. Tak mnie podbudował ten wyczyn, że udało mi się zaliczyć inną piosenkę na poziomie ekstremalnym, co nie zdarza mi się zbyt często.
Początkowo miałem przedstawić w dzisiejszym w co gracie utwór kogoś z rodzeństwa Kagamine, ale jakoś żaden nie przypadł mi do gustu i wycofałem się ze swojego planu. Specjalnie dla Was wybrałem za to piosenkę Stardust Utopiawykonywany przez Lukę Megurine. To ta sama Luka, która wygłupiała się w poprzednim odcinku tego cyklu. Dlaczego znów ją wybrałem? Bo ta Luka świetnie się prezentuje w stroju wiedźmy a tańczy tak, że trudno oderwać oczy od ekranu, nie mówiąc o próbie wciskania nutek pojawiających się na ekranie. Dzisiejsza piosenka jest utrzymana w szybkim tempie, więc wystarczy mrugnąć powiekami o ułamek sekundy za szybko lub za późno i można zapomnieć o trafieniu we wszystkie nutki. Mi to jednak nie sprawiało zbyt dużych kłopotów. Zaliczenie perfecta na normalnym i trudnym poziomie trudności było przyjemnością, a że miałem ochotę dalej słuchać Luki śpiewającej o malowaniu tańczącego gwiezdnego pyłu, którym miała ochotę pokryć całe niebo nad krainą swoich fantazji, nad utopią, w której wszystko jest tak jak ona chce, to pokusiłem się nawet o przetestowanie swoich zdolności manualnych na jeszcze wyższym poziomie trudności i choć nie było to wcale łatwe, to po kilkunastu nieudanych próbach zaliczyłem w końcu tą piosenkę. Cóż poradzić? Jak się człowiekowi udaje coś z czym miał problem przez długi czas, to choćby dali mu motykę i kazali mu się porwać na Słońce, to i nawet z takim zadaniem da sobie radę.
Uncharted 4: Kres Złodzieja (PS4, Naughty Dog, 2016r.)
Tak jak sobie uprzednio założyłem w poprzedni weekend zdobyłem praktycznie wszystkie trofea związane z konkretnymi planszami w grze. Z prawie siedemdziesięciu trofeów do zdobycia w podstawowej wersji gry zostało mi do zdobycia raptem osiem z nich. Dwa za przejście gry na dwóch najtrudniejszych poziomach gry (Uncharted 4 to zbyt fajna gra, żeby przechodzić ją od razu na najwyższym poziomie trudności), wszystkie trofea za znajdźki (skarby, wpisy, rozmowy itd.) oraz jedno trofeum związane z zagadką w Szkocji. Postaram się też zdobyć trofeum związane z celnością przekraczającą ponad 70%. W tym celu używam niezwykle precyzyjnego pistoletu Barok .44 oraz autocelowania, które włączyłem sobie w opcjach.
W Kres Złodzieja gram oczywiście w trybie cel shading i nie mogę wyjść z podziwu dla programistów, którzy wpadli na ten pomysł. Musiałem go tylko wyłączyć na chwilę podczas gry w Crasha, bo nie widziałem obrazu na telewizorze. W przygodówce od Naughty Dog tym razem towarzyszą mi polskie głosy i jak na razie nie widzę specjalnych powodów, aby narzekać na polską wersję językową.
Pobawiłem się też trochę w trybie dla wielu graczy i muszę przyznać, że zabawa polegająca na wykupowaniu różnego rodzaju pomocników urozmaicających potyczki oraz używanie niektórych mocy mistycznych sprawiały mi wielką frajdę. W jednym meczu, w których ścierają się dwie grupy graczy udało mi się nawet zdobyć największą ilość punktów. Całkiem nieźle jak na kogoś zielonego w tym temacie.
Chcę przejść Uncharted 4 przynajmniej raz do końca sierpnia, ale jakoś nie będę ubolewał, jeśli mi się to nie uda. Grunt, że naprawdę chcę mi się grać w ten tytuł, tak jak kiedyś w dwie pierwsze części, które ukończyłem odpowiednio osiem i sześć razy.
Yoshi's Wooly World (WiiU, Good-Feel, 2015r.)
W grę Yoshi's Wooly World gram dzięki uprzejmości użytkownika hayami.
Fabuła w tej grze jest banalna. Jakiś nicpoń wpada do wioski zamieszkanej przez rasę yoshich i zamienia ich we włóczkę. Celem gracza jest wyswobodzenie z niewoli swoich pobratymców i przykładne ukaranie niegodziwca. Stanie się to jednak dopiero po przemierzeniu kilku światów, w których dodatkowo natrafimy na silniejszych pomagierów prześladowcy dinozaurów. Bez wątpienia jest to intryga grubymi nićmi szyta.
To dosyć zabawne, że pierwsza gra z Yoshim w roli głównej, którą zamierzam ukończyć w życiu ma tyle wspólnego z pierwszą grą z Kirby'm, którą zaliczyłem, czyli z Kirby's Epic Yarn. Cały świat w platformerze z Wii był z włóczki, natomiast gra z WiiU jest utrzymana w stylistyce bawełnianej. Zupełnie mi to nie przeszkadza.
Za Yoshi's Wooly World wziąłem się od razu po po długiej i wyczerpującej walce z ostatnim bossem w Splatoonie. Yoshi nie ma może jakiejś porywającej oprawy wizualnej, ale gra nadrabia to tym, że wygląda jakby ją ktoś całą uszył. Sam główny bohater prześmiesznie się poci podczas dłuższych skoków i potrafi się nawet zmienić w latający parasol. Umie również strzelać kulkami z włoczki znajdywanymi w koszykach, co umożliwia mu używanie niewidzialnych na pierwszy rzut oka platform.
Za zebranie świecidełek rozsianych po wszystkich planszach w grze można kupić specjalne odznaki powiększające wielkość bawełnianych kul, z których można strzelać albo pomagające nam w razie, gdy wpadniemy w jakąś przepaść przez naszą nieuwagę albo źle wymierzony skok. Dla zbieraczy autorzy przygotowali także po pięć kwiatów i włoczek w każdym poziomie, ale jeszcze nie udało mi się zebrać wszystkich w którymkolwiek z nich.
Chcę tylko przejść tą grę, dobrze się przy tym bawiąc i relaksując przy spokojnych melodiach przygotowanych specjalnie z myślą o tytule ekskluzywnym na WiiU. Więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
Ni no Kuni: Wrath of the White Witch (PS3, Level-5, 2013r.)
Tak jak obiecywałem w ostatnim Hyde Parku wróciłem po dwóch latach do Ni no Kuni.
Przyczyniły się do tego w dużym stopniu dwa filmy animowane studia Ghibli, które obejrzałem niedawno pierwszy raz, czyli Spirited Away: W krainie Bogów oraz Ruchomy Zamek Hauru.
Czuję straszny głód Ni no Kuni i filmów, nad którymi pracowali panowie Miyazaki i Hisaishi.
Niby nie widziałem tej gry od bardzo dawna, ale przejście próby inteligencji, przyjaźni oraz siły nie sprawiło mi większych problemów. Z Olivera wyrasta powoli prawdziwy czarodziej, który nauczył się w podzięce za swe osiągnięcia nowego zaklęcia środowiskowego umożliwiającego mu budowanie mostów oraz poznał tajniki transformowania swoich podopiecznych w nowe i silniejsze odmiany. Niestety, ale mocno się skrzywiłem, gdy zobaczyłem, że autorzy nie postarali się tak jak Game Freak przy poszczególnych ewolucjach w Pokemonach i ten sam stwór w nowszej formie różni się tylko nieznacznie w stosunku do swojej formy pierwotnej. Nie podoba mi się też to, że jego statystyki i poziom są wyzerowywane przy transformacji, bo nie po to tuczyłem swojego podopiecznego wszelkiej maści jedzeniem, żeby to wszystko nagle przepadło kosztem jednego dodatkowego miejsca na nową umiejętność, których musi się od nowa uczyć.
Pocieszający jest jednak fakt, że Esther nauczyła się techniki pozwalającej na rekrutowanie nowych podopiecznych w świecie gry. Od teraz moja przygoda powinna być ciekawsza.
Strasznie się stęskniłem za tą piękną muzyką.
The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel (PS3, Nihon Falcom, 2013r.)
No i stało się. Teraz jest już dla mnie za późno. Wcześniej grałem w The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel jakoś od niechcenia i nie angażując się zbytnio nabiłem w japońskiej produkcji z 50 godzin na liczniku, ale w Bareahardzie działy się takie rzeczy, że szok. Poznałem sekret Jusisa, wybrnąłem z perfidnej pułapki oraz zobaczyłem jak Machias i jego zaprzysięgły wróg, z którym się nie znoszą robią atak drużynowy. Emma potrafi wykonywać jakieś zaklęcia lecznicze i otwierające zamknięte drzwi a Fie jak każda szanująca się młoda dziewczyna nosi ze sobą granaty oślepiające i podręczne ładunki wybuchowe na czarną godzinę. Po prostu żyć nie umierać!
Bardzo się zżyłem z klasą VII i teraz już nie potrafię żyć bez sprawdzenia od czasu do czasu co tam u niej słychać. Kiedyś miałem tak samo w Valkyrii Chronicles a tam przecież zarządzaliśmy oddziałem siódmym. O ile gra Segi starała się pokazać bezsens wojny i głupotę wynikającą z nienawiści na tle rasowym tak jrpg Falcomu ukazuje machinacje i bezpardonową walkę polityczną pomiędzy dwoma ścierającymi się frakcjami politycznymi w Erebonii. Taka tematyka zdecydowanie do mnie przemawia. Może nie jest to nic specjalnie głębokiego, ale i tak już nie mogę się doczekać tego, co znowu spotka Reana i jego klasowych kolegów.
Tymczasem pozostawiam Was z kojącymi dźwiękami padającego deszczu w Akademii. Muszę się zrelaksować, bo w grze przede mną ważne egzaminy semestralne. Odpocznijmy wszyscy przy tej odprężającej melodii.
Im dłużej gram w TLoH: Trails of Cold Steel, tym bardziej uwielbiam ten tytuł.
Do następnego razu.
Komentarze
Prześlij komentarz