W co gracie w weekend? #179

squaresofter 08.12.2016, 00:05 1021V

W co gracie w weekend? #179

Parę dni temu Cherubinek i Mlodziany zadali mi pytanie: Czym jest dla mnie wolność? Wolność można rozumieć na wiele sposobów. Dla mnie jedną z form wolności jest przykładowo napisanie bloga o grach pecetowych na portalu pełnym graczy konsolowych, dlatego w ten weekend zagram w Clannad, w To The Moon oraz w Quake'a II. [Wpis zawiera spoilery.]
Clannad HD (PC, Key, 2015r.)

Minęło parę lat, od kiedy mój szwagier i siostra podarowali mi swój komputer. Tak właściwie to gdyby nie ich prezent, to nie napisałbym żadnego bloga i recenzji na ppe, a bez tego nie poznałbym wielu interesujących osób. Kiedyś nie myślałem nawet, żeby na nim w cokolwiek grać, ale po głowie chodziła mi myśl, że pecet to jedyna platforma, na której nie skończyłem jeszcze żadnej gry.
Po pierwszym upgradzie w życiu udało mi się spełnić jedno ze swoich marzeń. W zeszłym roku przeszedłem Diablo II, na bazie którego operują dziś wszystkie gry z rodziny souls. Wtedy też zrozumiałem, że nawet na komputerach są gry, które muszę koniecznie przejść, niestety po sprawdzeniu kilku z nich okazało się, że mój komputer jest na to zbyt słaby.
W międzyczasie gracze konsolowi domagający się 'czystości sprzętowej' ppe przegrali walkę, której nie dało się wygrać z szefostwem portalu. Dziś na portalu nikt nikomu nie zabroni napisać recenzji gry na PC lub dodać jej do Encyklopedii Gier.
Jak zapewne wiecie uwielbiam oglądać anime, więc pisanie o japońskich seriach na portalu pełnym graczy też traktuję jako swojego rodzaju wolność. Niby nie są to gry, ale ten temat i tak uważam za ciekawszy niż newsy o dyspenserach powietrza w puszkach.
Uwielbiam rozmawiać z innymi graczami o tym medium. W ten sposób Hienamas polecił mi Shigatsu Wa Kimi No Uso (Your Lie In April), jedną z najbardziej wzruszających serii, jakie oglądałem. Nie ma to jak dać zdjęcie z jakiejś chińskiej bajki w blogu o grach i trafić z tym na główną. Piękne uczucie.
Już wtedy moi czytelnicy sugerowali mi, bym sprawdził inny wyciskacz łez, Clannad. Kiedyś obejrzałem nawet jeden odcinek Clannada, ale porzuciłem serię z chęcią jej ukończenia kiedyś tam, w bliżej nieokreślonym terminie. Potem obejrzałem Steins;Gate, który z miejsca stał się nie tylko jedną z najlepszych japońskich serii, z jakimi miałem styczność, ale również jedną z najlepszych historii o podróżach w czasie w ogóle. Ludzie pokochali Okarina i innych członków laboratorium do takiego stopnia, że na Zachód trafiła gra, od której wszystko się zaczęło.
Po jej czterokrotnym ukończeniu zrozumiałem jednak jakim okaleczonym Steins;Gate jest serial anime, który nawet nie pozwalał protagoniście wybrać jakiejkolwiek innej dziewczyny poza Kurisu. Zamianę nieliniowej historii w liniową mogę porównać jedynie do małżeństwa dziecka zaplanowanego przez jego rodziców, czyli usankcjonowanego prawnie niewolnictwa a chyba nie o to chodzi, gdy dwoje ludzi bierze ze sobą ślub? 
Dlatego też postanowiłem, że nie popełnię więcej tego błędu co ze Steins;Gate, a jeśli trafię na anime wzorowane na visual novel, to go zwyczajnie w świecie nie obejrzę, żeby nie psuć sobie zabawy. Ludzie, który polecali mi obejrzeć Clannada nie pojmowali moich argumentów, lecz ja twardo stałem na swoim stanowisku.
Wiedziałem jednak, że nawet gdybym kupił Clannada ze Steama, który trafił oficjalnie na Zachód dopiero w 2015r. (jedenaście lat po pierwszej premierze w Japonii z 2004r.), za sprawą kickstarterowej zbiórki zorganizowanej przez Sekai Project, to i tak mój komputer był na tyle niewydolny, że nie dość, że w grę był nie pograł, to wyrzuciłbym jeszcze pieniądze w błoto.
Zmodernizowałem więc swój sprzęt, bo miałem dość ciągłych zwiech komputera, który zupełnie nie radził sobie z wcale nienowymi grami.
Nie mam w domu potwora takiego jak ma Alexy78, ale i tak przy moim starym złomie jest on jak rakieta kosmiczna a pisanie na nim blogów to teraz czysta przyjemność i mogę wreszcie zagrać w gry, w które zawsze chciałem zagrać a przecież to jest najważniejsze.
Clannad koncentruje się wokół postaci Tomoyi Okazakiego, który jest uczniem trzeciej klasy w swojej szkole. To jego ostatni rok w budzie, więc nie jest on nastawiony zbyt przyjacielsko do innych. Czemu niby miałby być, skoro jego ojciec jest nałogowym alkoholikiem, który kłócił się z nim od małego dziecka a gdy chłopak dorósł a ojcu nie wystarczały sprzeczki werbalne, to zaczął się nad nim znęcać fizycznie. Dlatego Tomoya dzień w dzień włóczy się do późnej nocy po swoim rodzinnym mieście, żeby nie dawać ojcu pretekstu do kolejnych pobić. O takich rzeczach lepiej z innymi nie rozmawiać.
Tak w zasadzie to protagonista rozmawia w szkole tylko z jednym klasowym nicponiem, Sunoharą.

Blondyn jest przezabawny. Wydaje mu się, że zostanie gwiazdą hip-hopu, więc nagrywa mixtape'y, a że słoń nadepnął mu na ucho, to nawet nie wie, że śpiewa piosenki popowe. Był kiedyś członkiem szkolnej drużyny piłkarskiej, ale w wyniku bójki, w jaką się wdał z uczniem z innej szkoły zmuszono go do odejścia z drużyny. Bardzo łatwo się denerwuje, a że Tomoya to troll, to w prawie każdej scenie z jedynym kolegą głównego bohatera można się nieźle pośmiać.
Nie zapomnę sytuacji jak po przyjściu do szkoły niedoszły gwiazdor futbolu położył się spać na ławkę, więc Tomoya zaczął go szturchać, żeby się obudził, a gdy ten spytał się o co mu chodzi, to uczeń z rodziny patologicznej wcisnął mu kit, że nauczyciel każe mu zaśpiewać głośno jakąś piosnkę a ten dureń wstał i skompromitował się przed całą klasą. Jednak warto mieć przyjaciół.
Sunohara lubi wyłudzać pieniądze na stołówce od pierwszaków, ale nawet to prowadzi do zabawnych sytuacji. Raz zaczepił członków drużyny rugby, z którą ma na pieńku, więc chyba nie muszę Wam tłumaczyć co się mu stało po tym zajściu. Powiem tylko, że zrywałem boki ze śmiechu.

Najważniejszą, obok Tomoyi, postacią w Clannadzie jest tajemnicza dziewczyna, która przesiaduje w pobliżu szkoły, w której rozgrywa się większa część tego japońskiego klikadła. Choć jeszcze nie przedstawiła się ani razu i ciągle mówi jakieś dziwne rzeczy, o tym, że nic nie trwa wiecznie i zadaje Tomoyi potania, czy lubi szkołę, to wiem, że jej imię brzmi Nagisa (widać na openingu) i jest ona na pewno postacią kluczową dla fabuły gry.
Zdaje sobie sprawę z tego, że w anime Tomoya się w niej zakocha lecz nie po to gram w visual novel, aby biernie przyglądać się wydarzeniom w Clannadzie. Jestem ich uczestnikiem, ale również i osobą, która sama zadecyduje kogo lepiej poznać a kogo nie. Także Nagisa, jeśli masz do mnie jakąś sprawę, to cierpliwie jej wysłucham i na pewno Ci pomogę...w innym życiu, bo w Clannadzie zamierzam być z kimś innym, z kimś, kto nie ukrywa się w pobliżu szkolnego budynku, z kimś, kto potrafi wziąć sprawy we własne ręce i nie potrzebuje pomocy innych do rozwiązywania problemów.
Skoro gra mi na to pozwala w przeciwieństwie do anime, to czemu miałbym tego nie spróbować? Postanowiłem, że będę uganiał się za nieustraszoną Tomoyo, gdyż to ona wywarła na mnie największe wrażenie spośród wszystkich kobiecych postaci w Clannadzie.

Zaktualizowałbym status na fejsie na Kwadrat jest z związku z nową waifu, ale nie wiem jak się to robi, więc chyba sobie daruję.

Już od Persony 4 uwielbiam dziewczyny, które lubią walczyć (Chie, pozdrawiam) a długowłosa piękność dała czadu w pierwszej scenie, w której się pojawiła. Jakieś przybłędy z innej szkoły przyszły zrobić dym pod prywatnym ogólniakiem Hakarizaka. To wszystko przez zazdrość, bo to nie ich a właśnie szkoła, do której uczęszczają bohaterowie Clannad została uznana za najlepszą w mieście. I kiedy wszyscy uczniowie zaczęli się gromadzić w oknach sal lekcyjnych, żeby zobaczyć czego chcą nieznani motocykliści ona jedna poszła do nich i dała im po mordzie. Tak, wiem, że to nierealne, ale Clannad, poza dramatem i romansem, ma jeszcze w sobie coś nierealnego, coś fantastycznego, coś, czego jeszcze nie pojmuję, a wiem, że to właśnie ten pierwiastek nieokreśloności i nieznanego zadecyduje o finale tej szalenie wciągającej opowieści.
W każdym bądź razie waleczna Tomoyo zabrała dwóch pobitych oprychów do pokoju nauczycielskiego i zmusiła ich do tego, aby powiedzieli, że całe zajście to tylko i wyłącznie ich wina, i że coś podobnego już nigdy więcej się nie powtórzy.
Myślałem, że to już koniec tej sprawy. Podejrzliwy Sunohara szybko rozgryzł długowłosą piękność. To niemożliwe, żeby słaba dziewczyna dała radę dwóm facetom, mówił. Na pewno umówiła się z nimi przed tym wszystkim a cała sytuacja miała na celu przysporzenie jej popularności. Postanowił zdemaskować oszustkę. Przecież sam nie stroni od bijatyk, więc szybko udowodni w bezpośrednim starciu z Tomyo, że wszystko zostało wcześniej ukartowane. Gdy w końcu udałem się z nim pod jej salę, Sunohara zaczął wymyślać dziewczynie, twierdząc, że pewnie dała im pieniądze albo coś jeszcze, wszak jest ładna a takie dziewczyny lubią sobie owijać facetów wokół palca.
Choć Tomoyo przysięgła nie używać przemocy po niedawnym zajściu, to postanowiła uczynić wyjątek dla swojego oskarżyciela. Walka nie była zbyt długa, ale śmieję się z niej do tej pory i chcę poznać Tomoyo jeszcze bardziej. Nie interesują mnie bliźniaczki Fujibayashi ani nikt inny. Kręci mnie dziewczyna, która szwęda się po nocach po mieście i obija gęby wszystkim, którzy napadają na słabszych. Takiej bohaterki potrzebowałem.
Jednak Clannad to nie tylko nieliniowa historia, która wciągnęła mnie nie mniej niż ta ze Steins;Gate, Clannad to nie tylko zróżnicowani bohaterowie, których chce się poznać, to także przepiękna muzyka. Moje pierwsze wrażenie kiedy jej słucham jest takie, że jest to chyba najpiękniejsza muzyka w japońskiej grze, od ukończenia przeze mnie Okami. Raz jest dynamiczna, innym razem tajemnicza a jeszcze innym relaksująca. Nie mogę przestać jej słuchać i czekam, aż usłyszę też taką, która wzruszy mnie do łez. Gdybym miał ocenić przykładowo Her Determination, czyli podkład, który zawsze towarzyszy Tomoyo, to pierwsze co mi przychodzi na myśl to to, że słyszałem coś podobnego w dwóch pierwszych Grandiach i jestem oczarowany.
Absolutnie nie żałuję pieniędzy wydanych na Clannada i nie mogę się doczekać tego, co będzie dalej, a perspektywa tego, że nikt mnie nie zmusza do lubienia postaci, które mnie nie interesują jeszcze bardziej zachęca do dalszej gry.

To The Moon (PC, Freebird Games, 2011r.)

W To The Moon gram dzięki uprzejmości Cyborga.

To The Moon to rpg stworzony w RPG Makerze na wzór starych części Final Fantasy. To co go odróżnia od serii Squaresoftu to to, że nie ma w nim walk z potworami ani nie posiada żadnego systemu rozwoju postaci. Nie musi tego mieć, gdy ma tak piękną muzykę.
To The Moon jest grą niezależna, w której grafika nie gra żadnej roli. Najważniejsza jest historia. Opowiada ona o losach Dr. Ewy Rosalene oraz Dr. Neil'a Watts'a, którzy pracują dla firmy zajmującej się spełnianiem ostatnich życzeń pacjentów na łożu śmierci. Maja do tego specjalną aparaturę. Eva niespecjalnie przepada za swoim kolegą, wyzywając go od kretynów i traktuje go jako robola, który ma nosić zamiast niej ciężkie rzeczy. To właśnie na ich barkach spoczęła konieczność spełnienia ostatniego marzenia John'ego, starego dziwaka, któremu zostały góra dwa dni życia. Jego największym życzeniem jest udać się w podróż na Księżyc, jednak, żeby mu w tym pomóc dwójka naukowców musi wpierw dowiedzieć się czegoś o swoim umierającym pacjencie. W tym celu wypytują zajmującą się nim lekarkę o szczegóły z jego życia, a że to nie wystarczy, to proszą o oprowadzenie po domu dzieciaki, które bez przerwy grają na fortepianie w kółko tą samą piękną melodię.
Dopiero w chwili, gdy dwójka naukowców wnika we wspomnienia swojego umierającego klienta historia nabiera tempa. Wtedy już nie ma powrotu. Gdy dowiadujemy się więcej o jego historii, przyczynie powstania fortepianowej piosenki i o bliskich mu ludziach zaczynamy czuć, bo to opowieść, która chce sprawdzić jak jest z naszą empatią. Przed podejściem nie mamy co liczyć na kolejną historię o ratowaniu świata, gdyż jest ona zbyt życiowa, choć jeśli pogramy dłużej to zdamy sobie sprawę, że jednak 'próba ratowania świata' jednak w niej występuje, jednak nie zdradzę Wam czym jest tak naprawdę ten świat.   
Z tego co się wcześniej dowiedziałem, tytuł nie należy do zbyt długich, więc może uda mi się go nawet zaliczyć w najbliższych dniach. Boję się jednak, że bez chusteczek się nie obędzie.  

Quake II (PC, Id Software, 1997r.)

Quake'a II nie widziałem od kilkanastu lat. Pierwszy raz przeszedłem go na PSone. Potem ograłem jeszcze trójkę, z którą świetnie bawiłem się na Dreamcaście, grając w cztery osoby na podzielonym ekranie i na tym skończyła się moja przygoda z tą serią. 
Dwójka pozostawiła jednak trwały ślad w mojej pamięci. Z biegiem lat zacząłem ją uważać za lepszą od trójki, która skupiała się na zabawie dla wielu graczy. Zadecydowały o tym dwa elementy:
  • kampania dla jednego gracza
  • ścieżka dźwiękowa do gry skomponowana przez Sonic Mayhem.
Gracze pecetowi i konsolowi walczyli ze sobą nawet dwie dekady temu, więc nawet nie mam zamiaru wciskać kitu, że kiedyś było lepiej a gracze byli dla siebie mili. Pececiarze twierdzili m.in., iż niemożliwością jest, aby ta gra w ogóle poszła na konsolach, a jednak poszła i dawała ogromną frajdę podczas sesji dla dwóch graczy na podzielonym ekranie. Przyznam się bez bicia, że zrywałem się z ostatnich lekcji w szkole, byle tylko móc pograć w to cudo. Podobnie było z Resident Evil 3, ale to temat na inną dyskusję.
Od tamtej pory minęło dużo czasu, stanowczo zbyt dużo. Jedyne co sprawiało, że miałem trwałą więź z tym tytułem przez te wszystkie lata rozłąki była industrialna muzyka skomponowana na rzecz tej jednej z lepszych strzelanin pierwszoosobowych, które wyszły spod dłuta Id Software. Lubiłem sobie jej od czasu do czasu posłuchać.
Z każdym kolejnym przesłuchaniem też ścieżki dźwiękowej zacząłem coraz bardziej tęsknić za tym klasykiem. Na PSone grałem tylko w piracką wersję gry a, że lubię kolekcjonować gry, to chciałem mieć Quake'a II na własność. Zacząłem się już zastanawiać nad wyborem wersji QII, którą kupię. Początkowo myślałem nad wersją na pierwsze PlayStation, ale przypomniało mi się toporne sterowanie w tej grze. W QII na konsolę Sony celownik podnosiło się i opuszczało się za pomocną bocznych przycisków na padzie a nie tak jak dziś za pomocą drugiego analoga, co było bardzo niewygodne. Wtedy wpadłem na szatański plan. Postanowiłem, że kupię Quake'a IV na X360, który zupełnie mnie nie interesował, ale niektóre jego wersje miały bonusową płytę z dodanym Quake'iem II, i to zremasterowanym. To pierwszy remaster konsolowy hd w historii. Szukając informacji na jego temat dowiedziałem się też jednej ciekawej rzeczy, a mianowicie tego, że do QII wyszły dwa dodatki, które są na jednej płycie razem z bonusową grą. Byłem już bliski zakupu, jednak coś mnie zastanawiało i doszedłem do pewnego wniosku: Jestem człowiekiem, który nigdy nie ukończył żadnej strzelaniny pierwszoosobowej na komputerze. Jak chodziłem jeszcze do szkoły, to próbowałem grać w któregoś Dooma na lekcjach informatyki, ale celowanie myszką nie wychodziło mi zbyt dobrze. W szkole średniej zdarzało mi się grać u kumpli, więc pograłem trochę na kompie w Half-Life i Battlefielda 1942 i wtedy radziłem sobie już znacznie lepiej z myszką, ale wstydliwy fakt pozostawał faktem.
Wpadłem więc na pomysł, że kupię QII na komputer, ale nie wersję premierową, która nie dość, że była droga, to nie posiadała dwóch dodatków, w które nigdy nie grałem, bo jak się okazało, wersja na PSone była pocięta i nigdy ich w sobie nie miała.
Kupiłem QIV na PC z dodatkowym QII i to był wielki błąd. Okazało się bowiem, że bonusowy QII nie ma na płycie muzyki!!!
Byłem tym strasznie rozczarowany, bo grę chciałem kupić nie tylko po, aby wyżyć się na stroggach, ale właśnie po to, aby posłuchać muzyki z gry. Byłem rozgoryczony do takiego stopnia, że zacząłem pytać się sprzedawcy czy w takim wypadku przysługuje mi zwrot. Sprzedawca wysłuchał moich żali i zgodził się na zwrot pieniędzy, ale pomyślałem, że przecież on zrobił wszystko jak należy, więc moje żądania są trochę nie na miejscu. Dotarło do mnie, że przecież to komputer, więc swój problem rozwiązałem błyskawicznie. Słucham sobie muzyki z gry w tle i jest cacy.
To głównie dla QII zmieniłem też komputer, bo irytowało mnie, że gdy używałem ustawień z wyższą rozdzielczością i z lepszymi teksturami to gra mi się ciągle wieszała. Takiego złoma miałem. Przecież nie będę grał w QII w rozdzielczości 320x240, bo to żenada. Tak słabo to nawet na pierwszym PlayStation nie było.
Co do gry na klawiaturze i myszce, to stwierdzę teraz coś co wie 99,9% graczy. Celowanie myszką, bezpośrednie przeskakiwanie z broni na broń za pomocą klawiszy numerycznych na klawiaturze, używanie podręcznych przedmiotów takich jak noktowizor lub Quad Damage zwiększający na krótką chwilę zadawane obrażenia a nawet prędkość zapisywania lub wczytywania gry to zdecydowanie większy komfort gry niż wszelkie doznania, które mam ze strzelaninami ogranymi na konsolach. Dla was to zwykły truizm. Dla mnie coś, co chciałem przeżyć na własnej skórze. Nie żałuję swojej decyzji, bo tak wsiąkłem w fpsa od Id, że głowa mała. Pamiętam nawet niektóre miejscówki z tego klasycznego fpsa, którego nie widziałem przecież z piętnaście lat. Czyżbym miał aż tak dobrą pamięć?
Cieszy mnie też to, że podczas gdy na PC nie muszę martwić się o miejsce na karcie pamięci, że mogę się wyżyć, że arsenał postaci, którą kierujemy nie ogranicza się tylko do dwóch broni, które można trzymać na raz, jak to ma miejsce w wielu dzisiejszych strzelaninach, że w zależności od sytuacji mogę rzucić granat na strogga znajdującego się na niższym poziomie lub strzelić komuś z bliska prosto w gębę ze strzelby, że na przeciwników latających doskonale nadaje się karabin maszynowy lub minigun a naprawdę wytrzymałych oponentów dobrze jest poczęstować granatami z granatnika lub pociskami z hyper blastera.
Podoba mi się też to, że w grze znajdują się sekrety, że musimy zbierać apteczki i pancerz zwiększający odporność na obrażenia a same stroggi są bardzo różnorodne (psowate, atakujące z bliska lub z railguna umocowanego na ramieniu itd.) i często atakują z zaskoczenia. Na razie jest dobrze a wiem, że będzie jeszcze lepiej.

To tyle ode mnie na dziś. Życzę Wam wszystkim udanego weekendu. Do następnego razu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty