W co gracie w weekend? #169
squaresofter 29.09.2016, 00:41
1363V
W co gracie w weekend? #169
Witajcie. Moim
dzisiejszym gościem jest MSaint, który ogrywa Dragon Quest'a VII
natomiast u mnie w menu są następujące pozycje: Metal Gear Rising:
Revengeance, Life Is Strange, Suikoden i Final Fantasy VIII. Na deser
lista moich ulubionych gier z serii Final Fantasy. Zapraszam do lektury i
z góry życzę Wam udanego weekendu. [Wpis zawiera spoilery.]
Chciałbym
gorąco podziękować MSaintowi za gościnny występ w dzisiejszym w co
gracie weekend. Polecam przeczytać tekst mojego gościa, bo czyta się go
jak dobrą książkę fantasy.
Dzięki za soczystą lekturę. Pozwolę sobie teraz dodać coś od siebie.
Metal Gear Rising: Revengeance (PS3, Platinum Games, 2013r.)
Nieraz miałem w tak w życiu, że nie wiedziałem o czym pisać do w co gracie w weekend. Pustka w głowie to najgorszy etap procesu twórczego. Najlepiej mi się piszę gdy mam inspirację, ale znalezienie jej do łatwych rzeczy nie należy. Czasem jednak zdarza się tak, że inspiracja sama puka do moich drzwi a ja w takiej sytuacji nigdy jej nie odmawiam. Nie pisałbym dziś o Revengeance, ale odwiedziłem ostatnią GraczOSTację, gdzie przesłuchałem jeden z moich ulubionych kawałków w grze, więc mój tekst o MGR:R jest podziękowaniem dla Toma19 i Abi, którzy są prowadzącymi najlepszego cyklu muzycznego ppe. Jednak nie tylko im należą się podziękowania. Chciałbym również podziękować Ciwasowi i Czarnemu Ivovi, którzy są z w co gracie od samego początku, i to pomimo moich humorów i chwil zwątpienia.
MGR:R nie jest najlepszym slasherem, w jakiego grałem, ale robili go ludzie od Bayonetty, więc nie mogło być mowy o fuszerce. Jednak to nie Raiden, system cięć, ani też fabuła i bossowie robią na mnie największe wrażenie w japońskim tytule.
Najbardziej z całego Risinga lubię muzykę, która sprawiła, że chcę wrócić jeszcze raz do tej gry. Najlepsze jest to, że słowa piosenek, która zaraz zaprezentuje w idealny sposób oddają moje myśli. Nie jestem po anglistyce, ale i tak nikt mi nie zabroni ich teraz przetłumaczyć. Przedstawię Wam teraz trzy moje ulubione kawałki.
Kolejny numer można zaadresować do każdej osoby, bo w języku angielskim słowo 'you' można odnieść do różnych adresatów. Wpadłem więc na świetny pomysł i zaadresuję go do kobiety, choć z fabuły gry wynika raczej, że są to słowa Raidena skierowane do senatora Armstronga.
Jeśli to komuś z Was to nie wystarczy, to zawsze macie jeszcze playlistę z kawałkami w oryginale. Angielski tekst piosenek macie na ekranie.
Tak się naładowałem, że nie pozostaje mi nic innego jak powrót go przygody Raidena. Kto wie, może usłyszę jeden z tych kawałków w samej grze?
Life Is Strange (X360, Dontnod Entertainment, 2015r.)
W Life Is Strange zagram dzięki uprzejmości Cyborga.
Słyszałem opinię, że Life Is Strange jest coraz gorsze z każdym kolejnym odcinkiem. Pozwolę sobie mieć zupełnie inne zdanie na ten temat. Uważam, że dwa pierwsze odcinki francuskiej produkcji mają na celu zaznajomić gracza z główną bohaterką o imieniu Max oraz pokazać jak wygląda szkolne życie uczniów z Akademii Blackwell, a nie należy ono wcale do usłanych różami. Jak już wspominałem tydzień temu jest to gra o przewijaniu czasu z wyborami na modłę tych z The Walking Dead, jednak najważniejsze w tej produkcji jest ukazanie przyjaźni Max z jej przyjaciółką z dzieciństwa o imieniu Chloe. Natomiast od gier Telltale wyróżnia ją to, że mając możliwość cofania czasu możemy z marszu zachować się inny sposób w jakiejś scenie, jeśli jej finał będzie dla nas nie do zaakceptowania.
Druga bohaterka jest całkowitym przeciwieństwem uzdolnionej młodej fotografki. Lubi przeklinać, palić jointy, słuchać głośno muzyki, zadawać się z palantami spod ciemnej gwiazdy, kłócić się z matką, w skrócie: uwielbia kłopoty.
W Life is Strange bardzo podoba mi się, że grając jako Max mamy nie tylko szansę lepiej poznać tą krzykliwą punkówę, ale również i innych bohaterów z Akademii, co więcej, w jakiś sposób, mniejszy lub większy, wpłyniemy na ich los.
Jednak LIS zaczyna się dopiero na dobre w trzecim odcinku. Wtedy też dotarło do mnie, że Persona nie ma monopolu na pokazywanie szkolnego życia w interesujący sposób, że nie tylko tam możemy nawiązywać ciekawe znajomości lub poznawać lepiej koleżanki i kolegów protagonisty. To był pierwszy raz, gdy przejąłem się losem postaci z tej gry. Najśmieszniejsze jest jednak to, że historia ukazująca dlaczego Chole jest taka jaka jest przypomniała mi historię Faris ze Steins;Gate.
Cieszę się, że w końcu poznałem finał tej historii, ale chyba zajrzę do Arcadia Bay znowu, by powspominać bohaterów, których polubiłem. Może zrobię nawet jakieś zdjęcia, które mi umknęły lub dokonam innych wyborów? Ten ostatni i tak zawsze będzie tym najpiękniejszym z możliwych.
Suikoden (PSone, Konami, 1996r.)
Domagaliście się Suikodena w mojej topce jrpg, więc postanowiłem, że wezmę się za jrpgowe zaległości. O pierwszej części serii, której kiedyś nie wstydziło się Konami wiem jeszcze niewiele. Jest wojna, jakaś ingryga, główny bohater poszukujący sojuszników, grafika bardziej pasująca do najładniejszych produkcji ze SNESa a nie z PSone oraz zdecydowanie wyróżniająca się ze wszystkiego muzyka. O ile w ogranej przeze mnie cdawno temu czwórce potrafiła się trafić jakaś ciekawsza melodia, tak tu prawie każda wpada mi w ucho. Kompozytor był chyba w dobrym humorze, kiedy je tworzył.
Z tego co zdążyłem się rozeznać, to od pierwszej części serii możemy przyłączyć do drużyny 108 bohaterów. O zdolnościach bitewnych na polu walki decydują runy właściwe konkretnym postaciom. Wyekwipowanie całej załogi będzie jak zwykle kosztowne i czasochłonne, tak samo jak rozwijanie samego oręża. Nie podoba mi się, że na mapie świata nie da się zachowywać stanu gry, choć możliwe, że po prostu nie wiem jaki to się robi.
W wioskach, które odwiedzimy nie tylko odpoczniemy w gospodzie, ale także kupimy przedmioty niezbędne do dalszej podróży, takie jak antytoksyny czy przedmiot umożliwiający ucieczkę z lochu. Możliwe jest nawet identyfikowanie niezidentyfikowanych przedmiotów u osób, które się tym specjalizują. Oczywiście tak usługa jest odpłatna.
Co się zaś tyczy samego scenariusza, to niewiele wiem na jego temat, poza tym, że niemy protagonista i jego znajomi są członkami Imperialnej Straży, więc jak ktoś chce, żeby zajęli się bandytami prześladującymi niewinnych ludzi, to musimy się tym zająć.
Final Fantasy VIII (PSone, Squaresoft, 1999r.)
Krzychu, słyszałem, że ludzie mówią Ci jakieś bzdury, że nie jesteś prawdziwym graczem. To się w sumie dobrze składa, bo ja też nim nie jestem, dlatego postanowiłem zajrzeć do jednej z moich ulubionych części Final Fantasy. Wiesz, ze mnie trolle śmieją się, bo poznaje dorobek Squaresoftu kiedy mi to pasuje, a nie jak każdy dobry pirat kilkanaście lat temu. To zazdrość. Przynajmniej nie spiraciłem nigdy żadnej gry z serii mojego życia i jestem z tego dumny.
A tak a propos, to HanysR domagał się większej ilości tytułów z serii Final fantasy w mojej topce jrpgów, więc posegreguję teraz moje ulubione finale, pozwalając sobie na lekką dygresję. Dopiero później przejdę do samej Ósemki.
W ciągu ostatnich dwunastu lat przeszedłem następujące gry z nazwą Final Fantasy w tytule.
16.Dirge of Cerberus Final Fantasy VII.
Totalny niewypał szargający dobre imię Siódemki. Jedyna gra z cyklu, której pozbyłem się bez żalu.
15.Final Fantasy II
Pierwsza część serii, w której pojawił się chocobo.
14.Final Fantasy III.
Najważniejszym elementem tej odsłony jest wprowadzenie systemu prac, które możemy dowolnie zmieniać podczas rozgrywki.
13.Final Fantasy Tactics A2: Grimoire of the Rift.
FF Tactics osadzony w świecie Ivalice z rasami znanymi z Final Fantasy XII. Możemy w nim spotkać Vaana i Penelo, którzy spełnili swoje marzenia z Dwunastki.
12.Final Fantasy
Od tego wszystko się zaczęło. Nie ma to jak spotkać pierwszy raz Bahamuta, Broń Omegę, Gilgamesha a nawet pewien pociąg. Do dziś śmieję się z wioski elfów, w której można odnaleźć grób Linka. To do tej części Nobuo Uematsu skomponował muzykę, która na zawsze stanowić będzie duszę cyklu.
11.Final Fantasy X-2
Wielkie rozczarowanie po fantastycznej dziesiątce. Autorzy chyba nie mieli pomysłu na scenariusz, więc powpychali do gry ogromną ilość minigierek. Na uwagę zasługują dwie kapitalne piosenki z koncertu.
10.Crisis Core Final Fantasy VII
Warto zagrać w prequel FFVII, żeby poznać poruszającą historię Zacka. Do systemu materii dodano jej fuzję a on sam byłby ciekawszy, gdyby nie to, że jest oparty na losowości znanej z jednorękiego bandyty.
9.Final Fantasy XIII
Niesłusznie uważana z najgorszą odsłonę serii zapoczątkowanej kiedyś przez Squaresoft. Trzynastka otrzymała kontynuacje, których nigdy nie powinna była otrzymać i dla mnie zawsze będzie grą dobrą, acz z niewykorzystanym potencjałem.
8.Final Fantasy XII: Revenant Wings
Mój ulubiony 'taktyk' z cyklu, stanowiący bezpośrednią kontynuację Dwunastki. Jedyna gra z serii, w której udało mi się osiągnąć 100%. Zawsze gram w Finale bez opisu. Cieszę się, że w choć jednym udała mi się taka sztuka.
7.Final Fantasy IV
Pierwszy ważniejszy wątek miłosny w serii. Gra doczekała się remake'u na NDSa, w którym dodano nawet dubbing i przeniesiono ją w trójwymiar.
6.Final Fantasy IX
Musiało minąć sporo lat i pojawić się wiele beznadziejnych gier z serii Final Fantasy, abym docenił Dziewiątkę. Uwielbiam ciamajdowatego Viviego, który jak chyba nikt inny słodko pyta o sens swojego istnienie, jednak najbardziej do gustu przypadło mi to, co potrafi zdziałać w duecie Steiner z Beatrix. Czy jest tu jakiś ksiądz? Chciałem wziąć ślub z Eiko. Jak to nie mogę? To wypchajcie się żabami Quiny w takim układzie.
5.Final Fantasy XII
Dwunastka zabijała swojego czasu rozmachem, różnymi rasami oraz światem, który nie jest zlepkiem losowo wrzuconych miejsc a jednym, połączonym ze sobą żywym organizmem. Do dziś pamiętam własnoręcznie stworzoną mapę Wielkiego Kryształu i morderczą, jedenastogodzinną batalię z Yiazmatem. Dla takich chwil jestem graczem.
4.Final Fantasy VII
Za Aeris!!! [oraz za materie, złotego chocobo, a także za kapitalne walki z Rubinową i Szmaragdową Bronią.]
3.Final Fantasy VI
Za śpiew Celes, za to, że decydujemy o losie członków naszej drużyny, za szurniętego Kefkę, za pierwszego post-apokaliptycznego Finala oraz przede wszystkim za Ultrosa, który jest chyba najśmieszniejszym potworem w historii cyklu. Szóstka przywróciła mi wiarę w magię Final Fantasy.
2.Final Fantasy VIII
O tym za chwilkę.
1.Final Fantasy X
Pisałem o Dziesiątce w blogu o jrpgach mojego życia, więc tym razem sobie daruję.
Wróćmy jednak do tematu. Dlaczego Ósemka to jeden z moich ulubionych Finali? Bo na całe szczęście ograłem go przed Siódemką. Kiedyś z Cyborgiem rozmawiałem o przyczynach kultowości Sódemki i usłyszałem wtedy ciekawe zdanie. Podobno to dlatego, że ludzie łatwiej zapamiętują i cenią historie przepełnione smutkiem. Ja tam wolę, gdy gra opowiada o miłości, która pokona czas i nawet kosmos jest dla niej za mały.
Wiele osób narzeka na to, że wysysanie czarów i GF'ów ze spotykanych wrogów to głupota w FFVIII. Mi się podobało kombinowanie jaki czar najlepiej nadaje się do konkretnego atrybutu postaci.
Ósemka to pierwsza gra w moim życiu, dzięki której zatęskniłem za szkołą. Pisałem w niej testy, rozrabiałem na korytarzach, walczyłem z moim największym rywalem na śmierć i życie oraz grałem w taką karciankę, że hej. Taki Gwint w Wiedźminie 3 nie ma żadnego wpływu na system walki, natomiast dzięki kartom z Triple Triad można zdobyć takie przedmioty do walki z Bronią Ultima i Omega, że nawet Kolumny Światła i inne Tetra Break'i mnie nie ruszały.
Same GFy też uczyły się nowych zdolności, które były nieocenione w potyczkach.
Ósemka ma też wyniosłą i gardzącą śmiertelnikami Edeę.
Nie zapominajmy też o człowieku z karabinem maszynowym, bo w FFVIII nie tylko Squall jest głównym bohaterem. To pozytywna gra, w której nieraz się uśmiałem, dlatego też wrócę do niej w ten weekend, żeby sobie przypomnieć już trzeci raz to wszystko, za co ją tak bardzo cenię. 520 godzin, które znią spędziłem do tej pory już mi nie wystarcza.
A co mi tam? Wrzucę na koniec całą ścieżkę dźwiękową z jednej z bardziej niedocenionych odsłon serii. Będę przynajmniej miał czego słuchać podczas czytania Waszych komentarzy.
Jakie to wspaniałe uczucie być nieprawdziwym graczem. Irvine, szykuj pociski przeszywające pancerz. Idziemy na Ultimę i Omegę. Będzie bolało.
Dragon Quest VII: Fragments of Forgotten Past (3DS, Arte Piazza, 2016r.)
Weekend prawie zawsze jest dla mnie okazją do pogrania w coś - nawet przy tych rzadkich okazjach gdy nie ma mnie w domu - bo zawsze mogę wziąć mojego 3DSa i pograć chwilkę w momencie, gdy próbuję złapać oddech po wejściu na jedno z otaczających moje miasto wzgórz albo szykując się do drogi powrotnej po długim spacerze albo wyprawie rowerowej. Przy okazji 3DS jest jedną z najlepszych maszynek do jrpg i wybór jest naprawdę spory, a mój akurat padł na Dragon Quest VII.
Tak, gra jest równie dynamiczna jak dryfująca góra lodowa, ale nie znaczy to, że nie jest tytanicznie skuteczna (#grubeżarty) w tym, co robi - czyli w dostarczaniu maksymalnie przyjemnych wrażeń grającemu, który chce się zanurzyć czy to na chwilę, czy na dłuższą sesję w kolorowy świat przygody.
Gra rozwija się powoli, mówiąc eufemistycznie, ale wciągnęła mnie od początku. Co z tego, że pierwszą walkę w wersji 3DS toczy się dopiero po jakiejś godzinie gry - zwiedzaj świat, rozmawiaj z mieszkańcami, szukaj skarbów. Napotkane skupiska ludzkie nie mają może zatrważająco wielu enpeców, ale jakoś zawsze chce mi się pogadać ze wszystkimi i w niektórych miejscach teksty zmieniają im się dosyć często, a nawet można śledzić jakieś mini-historie: temu żona ciągle przypala obiad, tamta wstydzi się kąpać w koedukacyjnym basenie, jakiś dziadek dalej uważa się za przystojnego ogiera. I bardzo dobrze, że chce się rozmawiać z tymi postaciami, bo o tym właśnie są pierwsze godziny gry: znajdujesz fragment tabliczki, uzyskujesz dostęp do danego obszaru w przeszłości, docierasz do wioski, gdzie wydarzyło się coś złego. Rozwiązujesz problem i wyspa pojawia się w teraźniejszości, a ty masz okazję zwiedzić ten teren ponownie i przekonać się, jakie rezultaty przyniosły twoje działania, które nie zawsze są takie oczywiste...
Uwaga teraz będą spoilery do pierwszych fragmentów forgotniętej przeszłości: w pierwszej wiosce obserwujemy obraz Polski w ruinie, gdzie zostały same chłopy. Lokalna, zadziwiająco dobrze zorganizowana grupa potworów, porwała wszystkie kobiety i kazała pozostałym samcom zburzyć wszystkie budynki. Ci niechętnie przystępują do tego zadania, widać brak kobiet rujnuje jeszcze bardziej niż ich obecność... W trakcie naszej wędrówki spotykamy Maeve - wojowniczkę...? Która jednak opuszcza nas tuż przed dotarciem do skupisk ludzkich. W wiosce pomagamy dojść do zdrowia lokalnemu mocarzowi i poznajemy historię o tym, jak kiedyś był bohater, który poprowadził atak na potwory, jednak wieśniacy stchórzyli i zostawili go samego na placu boju - bohater zdołał wysiec większość potworów, ale sam padł od ran... W każdym razie docieramy do ruin, gdzie przetrzymywane są kobiety, klepiemy stwory, w tym lokalnego dyrektora przedsięwzięcia. Gdy mu naklepiemy, ten nam grozi, że zaraz zjawi się jego szef i zrobi z nami porządek, ale wtedy w drzwiach pojawia się nie kto inny, jak Maeve... Problem jest taki, że to ona jest po pierwsze szefem potworów i to ona zorganizowała porwania, a po drugie jest młodszą siostrą dawnego bohatera i od lat czuje spory żal wobec mieszkańców wioski i jakieś złe czary w końcu zmieniły ją samą w potwora. Maeve przemienia się w szkielet i chcąc nie chcąc trzeba ją ubić. Ten czyn jednak zdejmuje klątwę z tego obszaru, a w teraźniejszości... ludzie wspominają głównie mocarza który nam towarzyszył i praktycznie tyle, niestety.
Kolejna wyspa ma dużo prostszy do opisania problem. Po pojawieniu się tam nasza ekipa ma wizję, gdzie podczas rytuału przeprowadzanego przez mieszkańców na wulkanie ten wybucha. Okazuje się, że miejscowi zamiast Wszechmogącego czczą jakiegoś Ojca Płomienia, na którego cześć regularnie urządzają festyny, zakończone rzucaniem podarków (no dobra, dziwacznych, płonących kapeluszy, ale "podarki" mają więcej sensu w tej sytuacji) na dno pobliskiego wulkanu. Tylko lokalna wróżka nie daje wiary w te brednie i rekrutuje nas to zbadania sprawy. Docieramy aż na dno wulkanu i tam jakiś stwór podszywa się pod lokalne bóstwo, gromadzi energię z podarków mieszkańców i planuje wywołać erupcję wulkanu, co skutecznie wybijamy mu z głowy. W teraźniejszości odkrywamy, że kult Ojca Płomienia już praktycznie zanikł, a w centrum wioski zbudowano... spa zasilane gorącymi źródłami (super sprawa, polecam Białkę Tatrzańską w szczególności).
Trzecia wyspa jest malutka i znajduje się na niej wioska Regenstein. Nazwa dosyć znamienna ("kamienny deszcz"), bo po przybyciu tam okazuje się, że prawie wszyscy mieszkańcy zostali dawno temu zamienieni w kamień przez magiczny deszcz. Stoją już tak na tyle długo, że mocno podniszczył ich deszcz (zwykły już) i wiatr. Po tych ponurych okolicach szwenda się tylko jeden dziadek, który w chwili, gdy spadł magiczny deszcz, był poza wioską. Niby w końcu znalazł jakąś magiczną wodę, ale za dużo czasu mu to zajęło i statuy były już zbyt zniszczone, by można było klątwę zdjąć... Mimo to decydujemy się rozpylić magiczną wodę nad całą wioską i jeden chłopiec, który próbował schować się w swojej kryjówce, został dzięki temu odczarowany, bo jego statua prawie nie została zniszczona przez upływ czasu. Dziadek i chłopiec, pocieszeni takim obrotem spraw, mówią nam, że wyruszają na krótką wyprawę z nadzieją (choć nikłą) znalezienia lekarstwa dla reszty, a ja wybieram się do teraźniejszości by przekonać się, co im z tego wyszło. Po dotarciu na miejsce... guzik, nic już nie ma - żywego ducha, zamienionych w kamień mieszkańców, samej wioski... Najwyraźniej im się nie udało i tknął mnie ten moment w grze. Nie wszystko jest cacy, nie zawsze uda się w pełni naprawić całe zło. Ale na tym opuszczonym miejscu można zrobić coś dobrego: sprowadzać pokojowo nastawione potwory przebierające się za ludzi, które chcą sobie żyć spokojnie i one będą budowały wioskę od nowa: jako pierwsze postawią kościół i bar rzecz jasna... Haven (bo tak się nazywa wioska potworów) spełnia przy okazji dodatkowe funkcje, streetpasowe i dodatkowo-contentowe, ale długo by o tym pisać.
Obecnie dotarłem do kolejnego obszaru w przeszłości, gdzie w wiosce jedyni mieszkańcy to... zwierzęta i podejrzewam, że to działanie kolejnej klątwy i już nie mogę się doczekać, kiedy rozwikłam i tę tajemnicę i zobaczę co z tego wyszło w teraźniejszości.
Gra jak na razie podoba mi się bardzo i podejrzewam, że bez problemu uda mi się dotrzeć do końca i nie wypalę się po drodze. Dragon Quest VII to po prostu niezwykle solidna, choć nie wybitna pozycja w bibliotece 3DSowych joterpegów.
MSaint
Dzięki za soczystą lekturę. Pozwolę sobie teraz dodać coś od siebie.
Metal Gear Rising: Revengeance (PS3, Platinum Games, 2013r.)
Nieraz miałem w tak w życiu, że nie wiedziałem o czym pisać do w co gracie w weekend. Pustka w głowie to najgorszy etap procesu twórczego. Najlepiej mi się piszę gdy mam inspirację, ale znalezienie jej do łatwych rzeczy nie należy. Czasem jednak zdarza się tak, że inspiracja sama puka do moich drzwi a ja w takiej sytuacji nigdy jej nie odmawiam. Nie pisałbym dziś o Revengeance, ale odwiedziłem ostatnią GraczOSTację, gdzie przesłuchałem jeden z moich ulubionych kawałków w grze, więc mój tekst o MGR:R jest podziękowaniem dla Toma19 i Abi, którzy są prowadzącymi najlepszego cyklu muzycznego ppe. Jednak nie tylko im należą się podziękowania. Chciałbym również podziękować Ciwasowi i Czarnemu Ivovi, którzy są z w co gracie od samego początku, i to pomimo moich humorów i chwil zwątpienia.
MGR:R nie jest najlepszym slasherem, w jakiego grałem, ale robili go ludzie od Bayonetty, więc nie mogło być mowy o fuszerce. Jednak to nie Raiden, system cięć, ani też fabuła i bossowie robią na mnie największe wrażenie w japońskim tytule.
Najbardziej z całego Risinga lubię muzykę, która sprawiła, że chcę wrócić jeszcze raz do tej gry. Najlepsze jest to, że słowa piosenek, która zaraz zaprezentuje w idealny sposób oddają moje myśli. Nie jestem po anglistyce, ale i tak nikt mi nie zabroni ich teraz przetłumaczyć. Przedstawię Wam teraz trzy moje ulubione kawałki.
I'm My Own Master Now
Urodzony
W stadzie
Nie ma wyboru
Poza przyjęciem rozkazów do ataku
Zakuty w kajdany
Jestem karmiony
Ale głód wciąż zostaje
Niezadowolony z życia w ten sposób
Prowadzony przez ślepców
Muszę zaplanować swoją ucieczkę
Czas zostawić ich wszystkich za sobą
Wyzwalam się ze swego bólu
Kto nie ryzykuje - Ten nie ma
Jestem teraz sam swoim panem
Noszę ślady moich blizn
Rozlewam krew pod gwiazdami
Ale jakoś przetrwam
Posłuchajcie jak wyję
Czas zostawić ich wszystkich za sobą
Jestem teraz sam swoim panem
Kolejny numer można zaadresować do każdej osoby, bo w języku angielskim słowo 'you' można odnieść do różnych adresatów. Wpadłem więc na świetny pomysł i zaadresuję go do kobiety, choć z fabuły gry wynika raczej, że są to słowa Raidena skierowane do senatora Armstronga.
It Has To Be This Way
Stojąc tutaj
Zdaję sobie sprawę
Że jesteś taka jak ja
Starając się stworzyć historię
Ale kto może osądzać
Dobro od zła
Gdy opuściliśmy gardę
Myślę, że oboje się zgodzimy
Że przemoc rodzi przemoc
Ale koniec końców tak musi być
Wyrobiłem sobie własną ścieżkę
Ty podążałaś za gniewem
Lecz może oboje jesteśmy tacy sami
Świat się obrócił
I tak wielu spłonęło
Ale nie można o to nikogo winić
Jednak patrząc w poprzek tej jałowej zniszczonej ziemi
Czuję, że narodzi się nowe życie
Pod piaskiem skąpanym we krwi (x2)
Rules of Nature
Skończył się czas
Tak - to właśnie zaplanowała natura
Będąc śledzonym przez głodującą bestię
Poszukującą swej codziennej uczty
Drapieżnik na skraju śmierci
Bliski wydania ostatniego tchu
Zbliżający się do swego ostatniego tchu
Reguły Natury!
A więc uciekają gdy słońce wstaje
Z ich życiem wiszącym na włosku
(Żywi)
Przez chwilę
(Bez wyboru)
Muszą podążać za prawami dziczy
(Żywi)
Z życiem wiszącym na włosku
(Bez wyboru)
Tutaj tylko silni przetrwają
Co się stało, to się nie odstanie
Przeżyłem, aby zobaczyć kolejny dzień
Taniec życia
Łowca i zwinna ofiara
Bez gwarancji
Któremu z nich się powiedzie
Silnemu lub słabemu
Reguły natury (x2)
Jeśli to komuś z Was to nie wystarczy, to zawsze macie jeszcze playlistę z kawałkami w oryginale. Angielski tekst piosenek macie na ekranie.
Tak się naładowałem, że nie pozostaje mi nic innego jak powrót go przygody Raidena. Kto wie, może usłyszę jeden z tych kawałków w samej grze?
Life Is Strange (X360, Dontnod Entertainment, 2015r.)
W Life Is Strange zagram dzięki uprzejmości Cyborga.
Słyszałem opinię, że Life Is Strange jest coraz gorsze z każdym kolejnym odcinkiem. Pozwolę sobie mieć zupełnie inne zdanie na ten temat. Uważam, że dwa pierwsze odcinki francuskiej produkcji mają na celu zaznajomić gracza z główną bohaterką o imieniu Max oraz pokazać jak wygląda szkolne życie uczniów z Akademii Blackwell, a nie należy ono wcale do usłanych różami. Jak już wspominałem tydzień temu jest to gra o przewijaniu czasu z wyborami na modłę tych z The Walking Dead, jednak najważniejsze w tej produkcji jest ukazanie przyjaźni Max z jej przyjaciółką z dzieciństwa o imieniu Chloe. Natomiast od gier Telltale wyróżnia ją to, że mając możliwość cofania czasu możemy z marszu zachować się inny sposób w jakiejś scenie, jeśli jej finał będzie dla nas nie do zaakceptowania.
Druga bohaterka jest całkowitym przeciwieństwem uzdolnionej młodej fotografki. Lubi przeklinać, palić jointy, słuchać głośno muzyki, zadawać się z palantami spod ciemnej gwiazdy, kłócić się z matką, w skrócie: uwielbia kłopoty.
W Life is Strange bardzo podoba mi się, że grając jako Max mamy nie tylko szansę lepiej poznać tą krzykliwą punkówę, ale również i innych bohaterów z Akademii, co więcej, w jakiś sposób, mniejszy lub większy, wpłyniemy na ich los.
Jednak LIS zaczyna się dopiero na dobre w trzecim odcinku. Wtedy też dotarło do mnie, że Persona nie ma monopolu na pokazywanie szkolnego życia w interesujący sposób, że nie tylko tam możemy nawiązywać ciekawe znajomości lub poznawać lepiej koleżanki i kolegów protagonisty. To był pierwszy raz, gdy przejąłem się losem postaci z tej gry. Najśmieszniejsze jest jednak to, że historia ukazująca dlaczego Chole jest taka jaka jest przypomniała mi historię Faris ze Steins;Gate.
Cieszę się, że w końcu poznałem finał tej historii, ale chyba zajrzę do Arcadia Bay znowu, by powspominać bohaterów, których polubiłem. Może zrobię nawet jakieś zdjęcia, które mi umknęły lub dokonam innych wyborów? Ten ostatni i tak zawsze będzie tym najpiękniejszym z możliwych.
Suikoden (PSone, Konami, 1996r.)
Domagaliście się Suikodena w mojej topce jrpg, więc postanowiłem, że wezmę się za jrpgowe zaległości. O pierwszej części serii, której kiedyś nie wstydziło się Konami wiem jeszcze niewiele. Jest wojna, jakaś ingryga, główny bohater poszukujący sojuszników, grafika bardziej pasująca do najładniejszych produkcji ze SNESa a nie z PSone oraz zdecydowanie wyróżniająca się ze wszystkiego muzyka. O ile w ogranej przeze mnie cdawno temu czwórce potrafiła się trafić jakaś ciekawsza melodia, tak tu prawie każda wpada mi w ucho. Kompozytor był chyba w dobrym humorze, kiedy je tworzył.
Z tego co zdążyłem się rozeznać, to od pierwszej części serii możemy przyłączyć do drużyny 108 bohaterów. O zdolnościach bitewnych na polu walki decydują runy właściwe konkretnym postaciom. Wyekwipowanie całej załogi będzie jak zwykle kosztowne i czasochłonne, tak samo jak rozwijanie samego oręża. Nie podoba mi się, że na mapie świata nie da się zachowywać stanu gry, choć możliwe, że po prostu nie wiem jaki to się robi.
W wioskach, które odwiedzimy nie tylko odpoczniemy w gospodzie, ale także kupimy przedmioty niezbędne do dalszej podróży, takie jak antytoksyny czy przedmiot umożliwiający ucieczkę z lochu. Możliwe jest nawet identyfikowanie niezidentyfikowanych przedmiotów u osób, które się tym specjalizują. Oczywiście tak usługa jest odpłatna.
Co się zaś tyczy samego scenariusza, to niewiele wiem na jego temat, poza tym, że niemy protagonista i jego znajomi są członkami Imperialnej Straży, więc jak ktoś chce, żeby zajęli się bandytami prześladującymi niewinnych ludzi, to musimy się tym zająć.
Final Fantasy VIII (PSone, Squaresoft, 1999r.)
Krzychu, słyszałem, że ludzie mówią Ci jakieś bzdury, że nie jesteś prawdziwym graczem. To się w sumie dobrze składa, bo ja też nim nie jestem, dlatego postanowiłem zajrzeć do jednej z moich ulubionych części Final Fantasy. Wiesz, ze mnie trolle śmieją się, bo poznaje dorobek Squaresoftu kiedy mi to pasuje, a nie jak każdy dobry pirat kilkanaście lat temu. To zazdrość. Przynajmniej nie spiraciłem nigdy żadnej gry z serii mojego życia i jestem z tego dumny.
A tak a propos, to HanysR domagał się większej ilości tytułów z serii Final fantasy w mojej topce jrpgów, więc posegreguję teraz moje ulubione finale, pozwalając sobie na lekką dygresję. Dopiero później przejdę do samej Ósemki.
W ciągu ostatnich dwunastu lat przeszedłem następujące gry z nazwą Final Fantasy w tytule.
16.Dirge of Cerberus Final Fantasy VII.
Totalny niewypał szargający dobre imię Siódemki. Jedyna gra z cyklu, której pozbyłem się bez żalu.
15.Final Fantasy II
Pierwsza część serii, w której pojawił się chocobo.
14.Final Fantasy III.
Najważniejszym elementem tej odsłony jest wprowadzenie systemu prac, które możemy dowolnie zmieniać podczas rozgrywki.
13.Final Fantasy Tactics A2: Grimoire of the Rift.
FF Tactics osadzony w świecie Ivalice z rasami znanymi z Final Fantasy XII. Możemy w nim spotkać Vaana i Penelo, którzy spełnili swoje marzenia z Dwunastki.
12.Final Fantasy
Od tego wszystko się zaczęło. Nie ma to jak spotkać pierwszy raz Bahamuta, Broń Omegę, Gilgamesha a nawet pewien pociąg. Do dziś śmieję się z wioski elfów, w której można odnaleźć grób Linka. To do tej części Nobuo Uematsu skomponował muzykę, która na zawsze stanowić będzie duszę cyklu.
11.Final Fantasy X-2
Wielkie rozczarowanie po fantastycznej dziesiątce. Autorzy chyba nie mieli pomysłu na scenariusz, więc powpychali do gry ogromną ilość minigierek. Na uwagę zasługują dwie kapitalne piosenki z koncertu.
10.Crisis Core Final Fantasy VII
Warto zagrać w prequel FFVII, żeby poznać poruszającą historię Zacka. Do systemu materii dodano jej fuzję a on sam byłby ciekawszy, gdyby nie to, że jest oparty na losowości znanej z jednorękiego bandyty.
9.Final Fantasy XIII
Niesłusznie uważana z najgorszą odsłonę serii zapoczątkowanej kiedyś przez Squaresoft. Trzynastka otrzymała kontynuacje, których nigdy nie powinna była otrzymać i dla mnie zawsze będzie grą dobrą, acz z niewykorzystanym potencjałem.
8.Final Fantasy XII: Revenant Wings
Mój ulubiony 'taktyk' z cyklu, stanowiący bezpośrednią kontynuację Dwunastki. Jedyna gra z serii, w której udało mi się osiągnąć 100%. Zawsze gram w Finale bez opisu. Cieszę się, że w choć jednym udała mi się taka sztuka.
7.Final Fantasy IV
Pierwszy ważniejszy wątek miłosny w serii. Gra doczekała się remake'u na NDSa, w którym dodano nawet dubbing i przeniesiono ją w trójwymiar.
6.Final Fantasy IX
Musiało minąć sporo lat i pojawić się wiele beznadziejnych gier z serii Final Fantasy, abym docenił Dziewiątkę. Uwielbiam ciamajdowatego Viviego, który jak chyba nikt inny słodko pyta o sens swojego istnienie, jednak najbardziej do gustu przypadło mi to, co potrafi zdziałać w duecie Steiner z Beatrix. Czy jest tu jakiś ksiądz? Chciałem wziąć ślub z Eiko. Jak to nie mogę? To wypchajcie się żabami Quiny w takim układzie.
5.Final Fantasy XII
Dwunastka zabijała swojego czasu rozmachem, różnymi rasami oraz światem, który nie jest zlepkiem losowo wrzuconych miejsc a jednym, połączonym ze sobą żywym organizmem. Do dziś pamiętam własnoręcznie stworzoną mapę Wielkiego Kryształu i morderczą, jedenastogodzinną batalię z Yiazmatem. Dla takich chwil jestem graczem.
4.Final Fantasy VII
Za Aeris!!! [oraz za materie, złotego chocobo, a także za kapitalne walki z Rubinową i Szmaragdową Bronią.]
3.Final Fantasy VI
Za śpiew Celes, za to, że decydujemy o losie członków naszej drużyny, za szurniętego Kefkę, za pierwszego post-apokaliptycznego Finala oraz przede wszystkim za Ultrosa, który jest chyba najśmieszniejszym potworem w historii cyklu. Szóstka przywróciła mi wiarę w magię Final Fantasy.
2.Final Fantasy VIII
O tym za chwilkę.
1.Final Fantasy X
Pisałem o Dziesiątce w blogu o jrpgach mojego życia, więc tym razem sobie daruję.
Wróćmy jednak do tematu. Dlaczego Ósemka to jeden z moich ulubionych Finali? Bo na całe szczęście ograłem go przed Siódemką. Kiedyś z Cyborgiem rozmawiałem o przyczynach kultowości Sódemki i usłyszałem wtedy ciekawe zdanie. Podobno to dlatego, że ludzie łatwiej zapamiętują i cenią historie przepełnione smutkiem. Ja tam wolę, gdy gra opowiada o miłości, która pokona czas i nawet kosmos jest dla niej za mały.
Wiele osób narzeka na to, że wysysanie czarów i GF'ów ze spotykanych wrogów to głupota w FFVIII. Mi się podobało kombinowanie jaki czar najlepiej nadaje się do konkretnego atrybutu postaci.
Ósemka to pierwsza gra w moim życiu, dzięki której zatęskniłem za szkołą. Pisałem w niej testy, rozrabiałem na korytarzach, walczyłem z moim największym rywalem na śmierć i życie oraz grałem w taką karciankę, że hej. Taki Gwint w Wiedźminie 3 nie ma żadnego wpływu na system walki, natomiast dzięki kartom z Triple Triad można zdobyć takie przedmioty do walki z Bronią Ultima i Omega, że nawet Kolumny Światła i inne Tetra Break'i mnie nie ruszały.
Same GFy też uczyły się nowych zdolności, które były nieocenione w potyczkach.
Ósemka ma też wyniosłą i gardzącą śmiertelnikami Edeę.
Nie zapominajmy też o człowieku z karabinem maszynowym, bo w FFVIII nie tylko Squall jest głównym bohaterem. To pozytywna gra, w której nieraz się uśmiałem, dlatego też wrócę do niej w ten weekend, żeby sobie przypomnieć już trzeci raz to wszystko, za co ją tak bardzo cenię. 520 godzin, które znią spędziłem do tej pory już mi nie wystarcza.
A co mi tam? Wrzucę na koniec całą ścieżkę dźwiękową z jednej z bardziej niedocenionych odsłon serii. Będę przynajmniej miał czego słuchać podczas czytania Waszych komentarzy.
Jakie to wspaniałe uczucie być nieprawdziwym graczem. Irvine, szykuj pociski przeszywające pancerz. Idziemy na Ultimę i Omegę. Będzie bolało.
Komentarze
Prześlij komentarz