W co gracie w weekend? #171
squaresofter 13.10.2016, 00:07
1287V
W co gracie w weekend? #171
Cześć. To znowu ja. Po
wbiciu calaka w Life is Strange wstąpiła we mnie wielka chęć na granie w
gry, więc w ten weekend czeka mnie kolejna ruletka z grami. Teraz mam
dłuższy weekend, więc czas może pozwoli mi na sprawdzenie ich
wszystkich. W ten weekend bawię się z Resident Evil, Wiedźminen 3,
koleżankami Miku Hatsune, Suikodenem oraz z Final Fantasy VIII.
Zaczynamy. [Wpis zawiera spoilery.]
Resident Evil (PS4, Capcom, 2015r.)
Zremasterowany remake Resident Evil całkowicie mną zawładnął. Są tacy, którzy powiedzą Wam, że ten tytuł mocno się postarzał i ma archaiczne rozwiązania w rozgrywce. Dla mnie jest niczym wino, a więc im starszy, tym lepszy. Gier ze statycznymi tłami dwuwymiarowymi, z których każde wygląda jak ręcznie malowany obraz już się nie robi, co mnie niezmiernie smuci.
Przeszedłem już sporą część tego klasycznego survival horroru i nie wiem jak to się stało, ale nagrałem do tej pory wszystko co zrobiłem, grając jako Jill Valentine, czyli jeden z członków oddziału Alpha specjalnej jednostki policyjnej S.T.A.R.S., no może z wyjątkiem wprowadzenia do gry i spotkania z pierwszym zombie.
Tęskniłem za tą złowieszczą atmosferą, za mrożącą krew w żyłach muzyką, za grzmotami słyszanymi w oddali, odgłosem otwieranych drzwi i maszyny do pisania, za jękiem żywych trupów, które chcą mnie pożreć żywcem, za odstrzeliwanymi głowami ze strzelby, za zagadkami, których niby nie pamiętam a po kilku próbach znam rozwiązanie i mógłbym podać je wszystkie w nocy o północy.
Ech, delektuję się każdym kątem tej upiornej posiadłości i nawet po tylu latach wciąż uważam ją za jedną z najlepszych miejscówek w historii gier wideo, ale takie właśnie były gry, przy których pracował Shinji Mikami. Ciężko nazwać historię z pierwszego Residenta czymś głębokim, ale Capcom wcale z tego nie słynął. Słynął raczej z tego, że z niejednej ich produkcji strumieniami lał się miód, a że jestem człowiekiem, który uwielbia słodkości wszelkiej maści, to nie potrafię przejść obok tego prezentu od Sony obojętnie.
Dla tego tytułu mógłbym teraz rzucić wszystko, aby go szybciej ukończyć.
Wiedźmin 3: Dziki Gon (PS4, CD Projekt RED, 2015r.)
W Wiedźminie mam już prawie 50 godzin na liczniku, czyli tyle co nic, ale wiem już trochę o naszej rodzimej produkcji i mogę w miarę swobodnie poruszać się po Velen. Teraz już mnie wszystko nie zabija, jak było to jakieś dwadzieścia-trzydzieści godzin. Gryfy, południce, babki wodne, ghule, wilki, bazyliszki, nekkery, topielce, bandyci i inne tałatajstwo stanowią dla mnie coraz mniejsze zagrożenie a wraz ze zdobywaniem kolejnym poziomów gra staje się coraz łatwiejsza co niezbyt mi odpowiada. Co więcej, nie czuję zbyt wielkiej różnicy gdy walczyłem na pierwszym poziomie a teraz, gdy mam dziesiąty poziom. Prawdę powiedziawszy, to największą różnicę podczas walki poczułem po zdobyciu kuszy, która jest idealna do walki na odległość, do przerzedzania zbyt dużych grup oponentów i jest nieoceniona podczas wcale nierzadkich starć podwodnych.
Może gdyby wszystkie wiedźmińskie znaki nie były dostępne od razu, to system walki bardziej by mi przypadł do gustu? Teraz to wygląda mniej więcej tak: dwa lub trzy ciosy mieczem, unik a po regeneracji wytrzymałości można powtarzać tą taktykę w nieskończoność.
Pamiętam jak Cyborg w jednej z naszych rozmów wyśmiewał Diablo II jako tępą sieczkę bez fabuły, no ale właśnie zepchnięcie scenariusza na drugi plan a skupienie się na walce uczyniło produkcję Blizzarda hack'n'slashem ponadczasowym.
Tak samo jest z grami z rodziny souls, w których gracze mają do dyspozycji szereg cudów, zaklęć, piromancji i uroków, nie mówiąc o tym, że każdym typem broni walczy się zupełnie inaczej a bronie w Dark Souls 3 mają nawet specjalne zdolności, co jest chyba największym przełomem w serii od Demon's Souls. Wiedźmin 3 pod tym względem wypada dosyć blado, więc może nie będę go jeszcze dobijał systemami walki z jrpgów takich jak Valkyrie Profile 2: Silmeria lub Shadow Hearts: Covenant.
Na całe szczęście Wiedźmin 3 to też wciągająca historia, więc jak komuś nie przeszkadza język pełen bluzg, to powinien przyzwyczaić się do przygód Białego Wilka.
Jeśli o mnie chodzi, to wolę przeczytać jakąś książkę niż przeklinać, ale to wcale nie znaczy, że nie umiem robić tego drugiego. Jestem prostym człowiekiem, więc używam języka prostych ludzi. Do czego zmierzam? Wielkość Wiedźmina 3 tkwi właśnie w tej prostocie.
Otóż wyobraźcie sobie, że jechałem sobie raz na Płotce szukając kolejnych skarbów i gniazd potworów do wysadzenia oraz wsi do wyswobodzenia z rąk jakichś bandytów. Podjeżdżam do jakiegoś mostu zwodzonego podniesionego w górę strzeżonego przez typy spod ciemnej gwiazdy. Jestem jeszcze bliżej, żeby rozeznać się w zaistniałej sytuacji a Ci żądają ode mnie zapłaty. Mogłem zapłacić, ale jestem dosyć ciekawski z natury, więc pytam: z jakiego tytułu mam płacić za przejazd? Taka była odpowiedź na moje pytanie.
Ciężko się nie śmiać po czymś takim, dlatego dalej zamierzam grać w polską chlubę, nie ze względu na wątek związany z ratowaniem Ciri, ani nie po to, by wybrać, czy chcę być z Triss lub z Yennefer. Nasz słowiański rpg pełen jest niespodzianek. Taką niespodzianką okazała się dla mnie czarodziejka Keira Metz i to, że mogłem poprowadzić do końca linię fabularną, która jest z nią związana. To trochę tak jak gdyby z wątku głównego wypływały inne wątki poboczne. W innych grach misje poboczne to takie zapchajdziury głównej linii fabularnej. W Dzikim Gonie jest to bardziej jej przedłużenie i to właśnie w jej linii fabularnej wykonałem misję, która wywarła na mnie na razie największe wrażenie z całej gry. Zadanie z mysią wieżą było pełne smutku i rozpaczy, ale dało mi też do zrozumienia, że nawet tytuł, który polega na walce z fantastycznymi stworami potrafi być życiowy. Jego życiowość łatwo wytłumaczyć. Jeśli ktoś coś ma, to od razu w pobliżu pojawi się zazdrość, zawiść i skurwysyństwo innych. Nie spodziewałem się, że podczas poznawania przygód Geralta przyjdzie mi przypomnieć sobie kwintesencję polskości.
Nie zamierzam jednak kończyć swojej wzmianki o produkcji CD Projekt RED w tak przykry sposób. Postanowiłem, że przedstawię Wam Krwawego Barona, który potrafi wyłożyć w bardzo prosty sposób co ma na myśli i z miejsca go polubiłem.
Hatsune Miku Project DIVA: Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2016r.)
Strasznie zaniedbałem ostatnio vocaloidy, ale w ten weekend obiecuję je odwiedzić. Jeśli chodzi o moje postępy do ostatniego razu, gdy pisałem o Future Tone, to niewiele się u mnie nie zmieniło. Wciąż nie widziałem wielu piosenek z tej japońskiej gry rytmicznej na oczy, ale to dlatego, że postanowiłem spróbować zdobyć oceny perfekcyjne we wszystkich kawałkach na łatwym poziomie w celu podniesienia rangi. Na normalnym poziomie raczej mi się to nie uda, więc spróbuję ugrać tyle, ile potrafię.
Z tego co pamiętam, to kupiłem już wszystkie moduły, więc od czasu do czasu włączam ulubione piosenki w stroju, którego wcześniej nie widziałem
Dziś wyjątkowo nie proponuję żadnych utworów z Miku.
Na pierwszy ogień idzie moja ulubiona vocaloidka, czyli Luka Megurine. Nie ma ona tak dobrego głosu jak Miku, ale zawsze lubiłem jej delikatny i spokojny śpiew.
W piosence zatytułowanej Interviewer Luka przeprowadza ze słuchaczem rozmowę kwalifikacyjną, ale ta rozmowa wcale nie dotyczy zdobycia pracy, bo wtedy nie byłoby w niej nic wyjątkowego. Zamiast tego wirtualna piosenkarka pyta się nas o to, jaką muzykę i jedzenie lubimy? Kogo lubimy? A skoro o takie osobiste sprawy pyta nas dziewczyna, która za bardzo w siebie nie wierzy, to stwierdza po prostu, że to niekoniecznie ją musimy lubić.
Jednak to wciąż za mało, żeby się o nas czegoś dowiedzieć. Dlatego jesteśmy dalej pytani o nasze ulubione filmy i słowo oraz o to, czy nie chcielibyśmy teraz z kimś się spotkać, a że te słowa śpiewa ktoś, kto bez przerwy zadręcza się myśleniem o swoich brakach, więc niemożliwe jest, żeby to chodziło o nią, co nie?
Najlepsza jest jednak końcówka, gdy Luka zaczyna śpiewać o tym czego sama pragnie.
Tą piosenkę polubiłem dopiero, gdy usłyszałem jej angielskie tłumaczenie, dlatego postanowiłem się tym z Wami podzielić (pozycja nr 1 na playliście).
Natomiast jako drugi numer mam dla Was kawałek śpiewany przez lepszą część rodzeństwa Kagamine, czyli Ren, zatytułowany Sweet Magic (pozycja nr 3 na playliście). Darowałem sobie szukanie jego tłumaczenia, bo chodziło mi bardziej o pokazanie jakich fanów mają vocaloidy. Jak już wspominałem w jednym z wcześniejszych wpisów nie da się zgrać filmiku z tej gry z muzyką i śpiewem. Byłem mocno zdziwiony po zobaczeniu tej piosenki wrzuconej na YouTube za pośrednictwem PS4 i po usłyszeniu w niej muzyki, więc spytałem się autora filmiku jak to zrobił? Wyobraźcie sobie, że najpierw nagrał filmik bez dźwięku a potem dograł muzykę z mp3 a skoro zgodził się na wykorzystanie jego popisów w moim blogu, więc podzielę się nimi z Wami.
Uwielbiam Rin śpiewającą do miskera do ciasta i rzucającą za jego pomocą słodkie zaklęcia, ale najbardziej ze wszystkiego lubię jednak to, że jest prawdziwą wisienką na torcie pełnym słodkości i jego najwspanialszą ozdobą.
Suikoden (PSone, Konami, 1996r.)
Najgorszą
rzeczą jaką może zrobić grać to zacząć poznawać jakąś serię gier od
jednej z jej najsłabszych odsłon lub nawet od najsłabszej z nich. Zawsze
chciałem poznać Suikodeny. Zacząłem w najgorszy możliwy sposób, od
bardzo przeciętnej Czwórki
Mógłbym tego żałować do końca życia, ale hej, myślę sobie, mamy 2016r., który jest dla mnie wyjątkowym rokiem..
Final Fantasy XIII też nie jest moim ulubionym Finalem. Ta gra sprawiła mi wielki zawód i dopiero, gdy skończyłem w tym roku Chrono Trigger i Final Fantasy VI to wrócił mi dobry humor. Trzynastka nie jest już więcej moim ostatnim Finalem a Suikoden IV nie będzie moim ostatnim ukończonym Suikodenem. Ten zapomniany cykl Konami jest wart znacznie znacznie więcej. Muszę kuć żelazo, póki jest gorące.
Wydawało mi się, że chwalebna śmierć Odessy będzie ostatnią rzeczą, jaka poruszy moje twarde serce podczas ogrywania tego klasyka z gatunku jrpg. Okazuje się jednak, że ta gra ma to coś, co nie pozwala mi się od niej oderwać na zbyt długo.

Mathiu, mój strateg wojskowy, polecił mi zwerbować do Armii Wyzwoleńczej potężnego wojownika Lepanta.
Nie wiedziałem o nim nic, poza tym, że ceni sobie swój miecz oraz żonę,
którą miłuje nad życie. Problem tkwił w tym, że nie chciał z nikim
rozmawiać, żeby wojsko imperialne nie uznało go za kolejnego spiskowca
dybiącego na życie imperatora. Pewien
nieznajomy podsunął mi pomysł jak zakraść się do jego posiadłości i
ukraść miecz, który bardzo sobie ceni. Wszystko szło jak po maśle do
czasu, aż nie spotkałem właściciela cennego oręża. Gdy już zaczęło mi
się wydawać, że dojdzie pomiędzy nami do walki na śmierć i życie stało
się coś nieoczekiwanego. Nowo mianowany dowódca miejscowego oddziału
wojsk imperialnych porwał żonę dumnego wojownika i postanowił uczynić z
niej swoją niewolnicę. No cóż, ów dowódca chyba nie wiedział, że nie
warto zadzierać z człowiekiem, który oddałby życie za swoją lubą. Sprawę
porwania rozwiązałem dosyć szybko i ku mojemu zaskoczeniu uwięziona Eileen okazała
się być nie tylko piękna, ale również i bardzo waleczna. Nikt w mojej
armii nie włada tak dobrze żywiołem ziemi a i wspólny atak małżonków
jest nie w kij dmuchał.

Potem
było jeszcze ciekawiej. Do siedzimy mojej armii wkroczył jakiś
zdesperowany elf, który poprosił mnie o pomoc, gdyż jego pobratymcom
groziło wielkie niebezpieczeństwo. Zwał się Kirkis. Na
początku zupełnie nie dawałem wiary jego słowom, ale gdy elfi
młodzieniec zaproponował mi przejście przez pewien tajemniczy las, to
mocno się zainteresowałem jego propozycją, tym bardziej, iż gdy sam
byłem w tym niepojętym miejscu, to ciągle się gubiłem. I tak oto
zyskałem kolejnego niespodziewanego sojusznika. Gdy w końcu udało nam
się dotrzeć do elfiej wioski, poznałem tam niejaką Valerię,
a raczej zobaczyłem ją tylko przez chwilę, zanim z rozkazu sołtysa
wioski elfia straż zabrała ją i wtrąciła do lochu. Elfy okazały się zbyt
podejrzliwe wobec człowieka i nie obchodziło ich to, iz owy człowiek
jest zbiegiem z imperialnej armii, który przybył do nich ostrzec ich
przez straszliwym Palącym Lustrem, bronią której plany zostały skradzione od krasnoludów. Była to broń zdolna zniszczyć całe mieściny.
Zresztą
elfy nie chciały słuchać nawet ich współziomka Kirkisa i wtrącili do
lochów także i nas i gdyby nie zaprzyjaźniona z nim Sylvina,
to pewnie gnilibyśmy tam do tej pory. Los chciał jednak inaczej. Po
ucieczce z więzienia udaliśmy się do krasnoludów w celu zapobieżenia
niechybnemu kataklizmowi, który miał spaść niebawem na szpiczasto-uchą
rasę. Krasnoludy nie chciały nawet słuchać naszych argumentów, gdyż elfy
często z nich szydziły, więc czemu niby mieliby im teraz pomagać? Jeśli
zginą, to dostaną tylko to, na co sobie zasłużyli. Krasnoludzki
przywódca zgodził się wysłuchać naszych racji dopiero jak ukradniemy
skarb z ich pilnie strzeżonego skarbca. Niezwłocznie się tam udaliśmy i
po wyminięciu zmyślnych pułapek osiągnęliśmy nasz cel. Władca
krasnoludów w końcu musiał nas wysłuchać. Podarował nam w końcu poważny
kontrargument na niszczycielską broń imperialną i kiedy wszystko
wydawało się układać po naszej myśli ujrzeliśmy straszliwy widok. Wioska
elfów była w płomieniach! To był koniec. Wszystkie wysiłki Kirkisa,
który za to, że poświęcił wszystko by uratować swoich ziomków, za co
został potraktowany przez nich jak zwykły zdrajca spełzły na niczym.
Stracił wszystko a najbardziej zabolała go utrata ukochanej, której nie
zdążył nawet podarować pierścionka zaręczynowego.
Zrobiło mi się go żal. Zapałałem jeszcze większą nienawiścią do Imperium niż po utracie Odessy. Kirkis postanowił wstąpić do Armii Wyzwoleńczej razem z Valerią, aby już nikt nigdy nie przeżył tego, co elfy. Byliśmy w drodze powrotnej do Zamku Odessy, gdy zostaliśmy osaczeni przez wroga. Okazało się, że nie dane nam nawet będzie się zemścić. I kiedy wszystko wydawało się stracone na odsiecz przybyła nam Armia Wyzwoleńcza. Kto ich poinformował o tym, że jesteśmy w niebezpieczeństwie? Był to nikt inny jak ukochana Kirkisa, Sylvina. Gdy dwoje zakochanych wpadło sobie w objęcia, poczułem się bardzo wzruszony.
Tak chcę właśnie zapamiętać pierwszego Suikodena. Dla jednych jest to tylko kolejny jrpg pełen archaizmów sprzed dwudziestu lat. Dla mnie to jedna z tych gier, która zapoczątkowała złotą erę gatunku jrpg i zrobiła to nawet przed Final Fantasy VII.
W ostatni weekend mogliśmy usłyszeć w GraczOSTacji muzykę z Suikodena II, którego sam chciałbym kiedyś sprawdzić, więc pomyślałem, że zrewanżuję się Abi i Tomowi19 i podzielę się z Wami muzyką skomponowaną przez Mikiego Higashino.
1.Theme Of The Advancing Army to kawałek idealnie nadający się do mobilizacji moich wojsk. Zwróćcie tylko uwagę na tą trąbkę i na dwa przepiękne momenty w tej melodii (od 1:17 do 1:24 i od 2:41 do 2:48). Majstersztyk!
2. This Is Just A Rumor jest zupełnie inny niż poprzednia propozycja. To utwór, który przyprawia mnie o gęsią skórkę, ale to właśnie to nadaje mu tak wielkiej niezwykłości, że jestem zachwycony za każdym razem, gdy go słyszę, bo wiem, że zaraz wydarzy się coś naprawdę mocnego.
3.Royal Palace Consultation można usłyszeć już na samym początku gry. Powiem tylko jedno, jeśli graliście kiedykolwiek w Castlevanię: Symphony of the Night i słyszeliście Wood Carving Partita,
to już wiecie dlaczego PSone nie miało żadnej konkurencji. Wyobrażacie
sobie te dwa utwory na kartridżu? Oba są bardziej do siebie podobne niż
mogłoby się z początku wydawać. Co je łączy? Oba brzmią jak walce nie z
tego świata.
4.Beatiful Golden City to motyw przewodni z miasta Gregminster i jest to miejsce warte częstych odwiedzin choćby z powodu muzyki właśnie. Najbardziej z tego podkładu muzycznego podoba mi się, że przyśpiesza od czasu do czasu i brzmi wtedy jakby ktoś klaskał rękami.
5.Theme Of Moonlit Night zostawiam na sam koniec, bo jest to tak ciepły kawałek, że idealnie pasuje do pożegnania się z Sukodenem. Tak właśnie chcę pamiętać klasyk Konami, gdy go będę kończył. Chcę, aby moje serce było pełne wzruszeń i pięknych wspomnień z tą grą
Final Fantasy VIII (PSone, Squaresoft, 1999r.)
Udało
mi się uratować Ogród Balamb. Teraz gdy moja baza wypadowa jest mobilna
i może pływać po wodzie niestraszne mi jakiekolwiek rakiety, co więcej,
dzięki nowym możliwościom ogrodu udam się do niedostępnych wcześniej
miejsc na świecie.
Nie śpieszę się z postępami fabularnymi w Ósemce. One same przyjdą. Najpierw chciałem sobie przypomnieć system gry, animacje ataków GF'ów, krzyżowanie magii oraz niezwykle wciągającą karciankę Triple Triad.
Powoli wszystko do mnie wraca a że gdzieś tam tli się w tym nutka nostalgii, to traktuję trzecie przejście Final Fantasy VIIII jako rozmowę z najlepszym przyjacielem, którego nie widziałem od wielu lat. Mam mu tyle do powiedzenia o grach, które udało mi się przejść od naszego pierwszego spotkania, ale nic to nie znaczy. Tęskniłem. Strasznie tęskniłem i ciężko mi czasem powstrzymać wzruszenie, gdy wracam w końcu do najgłębszych zakamarków swojej duszy, aby sięgnąć po to, co w niej najpiękniejsze.
Mam też wielką ochotę na powrót do Rayman Origins lub Assassin's Creed II. A może włączę w końcu L.A.Noire, które dostałem od Cyborga na urodziny? Zobaczymy jak to będzie. Życzę Wam udanego weekendu. Do następnego razu.
Zremasterowany remake Resident Evil całkowicie mną zawładnął. Są tacy, którzy powiedzą Wam, że ten tytuł mocno się postarzał i ma archaiczne rozwiązania w rozgrywce. Dla mnie jest niczym wino, a więc im starszy, tym lepszy. Gier ze statycznymi tłami dwuwymiarowymi, z których każde wygląda jak ręcznie malowany obraz już się nie robi, co mnie niezmiernie smuci.
Przeszedłem już sporą część tego klasycznego survival horroru i nie wiem jak to się stało, ale nagrałem do tej pory wszystko co zrobiłem, grając jako Jill Valentine, czyli jeden z członków oddziału Alpha specjalnej jednostki policyjnej S.T.A.R.S., no może z wyjątkiem wprowadzenia do gry i spotkania z pierwszym zombie.
Tęskniłem za tą złowieszczą atmosferą, za mrożącą krew w żyłach muzyką, za grzmotami słyszanymi w oddali, odgłosem otwieranych drzwi i maszyny do pisania, za jękiem żywych trupów, które chcą mnie pożreć żywcem, za odstrzeliwanymi głowami ze strzelby, za zagadkami, których niby nie pamiętam a po kilku próbach znam rozwiązanie i mógłbym podać je wszystkie w nocy o północy.
Ech, delektuję się każdym kątem tej upiornej posiadłości i nawet po tylu latach wciąż uważam ją za jedną z najlepszych miejscówek w historii gier wideo, ale takie właśnie były gry, przy których pracował Shinji Mikami. Ciężko nazwać historię z pierwszego Residenta czymś głębokim, ale Capcom wcale z tego nie słynął. Słynął raczej z tego, że z niejednej ich produkcji strumieniami lał się miód, a że jestem człowiekiem, który uwielbia słodkości wszelkiej maści, to nie potrafię przejść obok tego prezentu od Sony obojętnie.
Dla tego tytułu mógłbym teraz rzucić wszystko, aby go szybciej ukończyć.
Wiedźmin 3: Dziki Gon (PS4, CD Projekt RED, 2015r.)
W Wiedźminie mam już prawie 50 godzin na liczniku, czyli tyle co nic, ale wiem już trochę o naszej rodzimej produkcji i mogę w miarę swobodnie poruszać się po Velen. Teraz już mnie wszystko nie zabija, jak było to jakieś dwadzieścia-trzydzieści godzin. Gryfy, południce, babki wodne, ghule, wilki, bazyliszki, nekkery, topielce, bandyci i inne tałatajstwo stanowią dla mnie coraz mniejsze zagrożenie a wraz ze zdobywaniem kolejnym poziomów gra staje się coraz łatwiejsza co niezbyt mi odpowiada. Co więcej, nie czuję zbyt wielkiej różnicy gdy walczyłem na pierwszym poziomie a teraz, gdy mam dziesiąty poziom. Prawdę powiedziawszy, to największą różnicę podczas walki poczułem po zdobyciu kuszy, która jest idealna do walki na odległość, do przerzedzania zbyt dużych grup oponentów i jest nieoceniona podczas wcale nierzadkich starć podwodnych.
Może gdyby wszystkie wiedźmińskie znaki nie były dostępne od razu, to system walki bardziej by mi przypadł do gustu? Teraz to wygląda mniej więcej tak: dwa lub trzy ciosy mieczem, unik a po regeneracji wytrzymałości można powtarzać tą taktykę w nieskończoność.
Pamiętam jak Cyborg w jednej z naszych rozmów wyśmiewał Diablo II jako tępą sieczkę bez fabuły, no ale właśnie zepchnięcie scenariusza na drugi plan a skupienie się na walce uczyniło produkcję Blizzarda hack'n'slashem ponadczasowym.
Tak samo jest z grami z rodziny souls, w których gracze mają do dyspozycji szereg cudów, zaklęć, piromancji i uroków, nie mówiąc o tym, że każdym typem broni walczy się zupełnie inaczej a bronie w Dark Souls 3 mają nawet specjalne zdolności, co jest chyba największym przełomem w serii od Demon's Souls. Wiedźmin 3 pod tym względem wypada dosyć blado, więc może nie będę go jeszcze dobijał systemami walki z jrpgów takich jak Valkyrie Profile 2: Silmeria lub Shadow Hearts: Covenant.
Na całe szczęście Wiedźmin 3 to też wciągająca historia, więc jak komuś nie przeszkadza język pełen bluzg, to powinien przyzwyczaić się do przygód Białego Wilka.
Jeśli o mnie chodzi, to wolę przeczytać jakąś książkę niż przeklinać, ale to wcale nie znaczy, że nie umiem robić tego drugiego. Jestem prostym człowiekiem, więc używam języka prostych ludzi. Do czego zmierzam? Wielkość Wiedźmina 3 tkwi właśnie w tej prostocie.
Otóż wyobraźcie sobie, że jechałem sobie raz na Płotce szukając kolejnych skarbów i gniazd potworów do wysadzenia oraz wsi do wyswobodzenia z rąk jakichś bandytów. Podjeżdżam do jakiegoś mostu zwodzonego podniesionego w górę strzeżonego przez typy spod ciemnej gwiazdy. Jestem jeszcze bliżej, żeby rozeznać się w zaistniałej sytuacji a Ci żądają ode mnie zapłaty. Mogłem zapłacić, ale jestem dosyć ciekawski z natury, więc pytam: z jakiego tytułu mam płacić za przejazd? Taka była odpowiedź na moje pytanie.
Ciężko się nie śmiać po czymś takim, dlatego dalej zamierzam grać w polską chlubę, nie ze względu na wątek związany z ratowaniem Ciri, ani nie po to, by wybrać, czy chcę być z Triss lub z Yennefer. Nasz słowiański rpg pełen jest niespodzianek. Taką niespodzianką okazała się dla mnie czarodziejka Keira Metz i to, że mogłem poprowadzić do końca linię fabularną, która jest z nią związana. To trochę tak jak gdyby z wątku głównego wypływały inne wątki poboczne. W innych grach misje poboczne to takie zapchajdziury głównej linii fabularnej. W Dzikim Gonie jest to bardziej jej przedłużenie i to właśnie w jej linii fabularnej wykonałem misję, która wywarła na mnie na razie największe wrażenie z całej gry. Zadanie z mysią wieżą było pełne smutku i rozpaczy, ale dało mi też do zrozumienia, że nawet tytuł, który polega na walce z fantastycznymi stworami potrafi być życiowy. Jego życiowość łatwo wytłumaczyć. Jeśli ktoś coś ma, to od razu w pobliżu pojawi się zazdrość, zawiść i skurwysyństwo innych. Nie spodziewałem się, że podczas poznawania przygód Geralta przyjdzie mi przypomnieć sobie kwintesencję polskości.
Nie zamierzam jednak kończyć swojej wzmianki o produkcji CD Projekt RED w tak przykry sposób. Postanowiłem, że przedstawię Wam Krwawego Barona, który potrafi wyłożyć w bardzo prosty sposób co ma na myśli i z miejsca go polubiłem.
Hatsune Miku Project DIVA: Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2016r.)
Strasznie zaniedbałem ostatnio vocaloidy, ale w ten weekend obiecuję je odwiedzić. Jeśli chodzi o moje postępy do ostatniego razu, gdy pisałem o Future Tone, to niewiele się u mnie nie zmieniło. Wciąż nie widziałem wielu piosenek z tej japońskiej gry rytmicznej na oczy, ale to dlatego, że postanowiłem spróbować zdobyć oceny perfekcyjne we wszystkich kawałkach na łatwym poziomie w celu podniesienia rangi. Na normalnym poziomie raczej mi się to nie uda, więc spróbuję ugrać tyle, ile potrafię.
Z tego co pamiętam, to kupiłem już wszystkie moduły, więc od czasu do czasu włączam ulubione piosenki w stroju, którego wcześniej nie widziałem
Dziś wyjątkowo nie proponuję żadnych utworów z Miku.
Na pierwszy ogień idzie moja ulubiona vocaloidka, czyli Luka Megurine. Nie ma ona tak dobrego głosu jak Miku, ale zawsze lubiłem jej delikatny i spokojny śpiew.
W piosence zatytułowanej Interviewer Luka przeprowadza ze słuchaczem rozmowę kwalifikacyjną, ale ta rozmowa wcale nie dotyczy zdobycia pracy, bo wtedy nie byłoby w niej nic wyjątkowego. Zamiast tego wirtualna piosenkarka pyta się nas o to, jaką muzykę i jedzenie lubimy? Kogo lubimy? A skoro o takie osobiste sprawy pyta nas dziewczyna, która za bardzo w siebie nie wierzy, to stwierdza po prostu, że to niekoniecznie ją musimy lubić.
Jednak to wciąż za mało, żeby się o nas czegoś dowiedzieć. Dlatego jesteśmy dalej pytani o nasze ulubione filmy i słowo oraz o to, czy nie chcielibyśmy teraz z kimś się spotkać, a że te słowa śpiewa ktoś, kto bez przerwy zadręcza się myśleniem o swoich brakach, więc niemożliwe jest, żeby to chodziło o nią, co nie?
Najlepsza jest jednak końcówka, gdy Luka zaczyna śpiewać o tym czego sama pragnie.
Tą piosenkę polubiłem dopiero, gdy usłyszałem jej angielskie tłumaczenie, dlatego postanowiłem się tym z Wami podzielić (pozycja nr 1 na playliście).
Natomiast jako drugi numer mam dla Was kawałek śpiewany przez lepszą część rodzeństwa Kagamine, czyli Ren, zatytułowany Sweet Magic (pozycja nr 3 na playliście). Darowałem sobie szukanie jego tłumaczenia, bo chodziło mi bardziej o pokazanie jakich fanów mają vocaloidy. Jak już wspominałem w jednym z wcześniejszych wpisów nie da się zgrać filmiku z tej gry z muzyką i śpiewem. Byłem mocno zdziwiony po zobaczeniu tej piosenki wrzuconej na YouTube za pośrednictwem PS4 i po usłyszeniu w niej muzyki, więc spytałem się autora filmiku jak to zrobił? Wyobraźcie sobie, że najpierw nagrał filmik bez dźwięku a potem dograł muzykę z mp3 a skoro zgodził się na wykorzystanie jego popisów w moim blogu, więc podzielę się nimi z Wami.
Uwielbiam Rin śpiewającą do miskera do ciasta i rzucającą za jego pomocą słodkie zaklęcia, ale najbardziej ze wszystkiego lubię jednak to, że jest prawdziwą wisienką na torcie pełnym słodkości i jego najwspanialszą ozdobą.
Suikoden (PSone, Konami, 1996r.)
Mógłbym tego żałować do końca życia, ale hej, myślę sobie, mamy 2016r., który jest dla mnie wyjątkowym rokiem..
Final Fantasy XIII też nie jest moim ulubionym Finalem. Ta gra sprawiła mi wielki zawód i dopiero, gdy skończyłem w tym roku Chrono Trigger i Final Fantasy VI to wrócił mi dobry humor. Trzynastka nie jest już więcej moim ostatnim Finalem a Suikoden IV nie będzie moim ostatnim ukończonym Suikodenem. Ten zapomniany cykl Konami jest wart znacznie znacznie więcej. Muszę kuć żelazo, póki jest gorące.
Wydawało mi się, że chwalebna śmierć Odessy będzie ostatnią rzeczą, jaka poruszy moje twarde serce podczas ogrywania tego klasyka z gatunku jrpg. Okazuje się jednak, że ta gra ma to coś, co nie pozwala mi się od niej oderwać na zbyt długo.
Zrobiło mi się go żal. Zapałałem jeszcze większą nienawiścią do Imperium niż po utracie Odessy. Kirkis postanowił wstąpić do Armii Wyzwoleńczej razem z Valerią, aby już nikt nigdy nie przeżył tego, co elfy. Byliśmy w drodze powrotnej do Zamku Odessy, gdy zostaliśmy osaczeni przez wroga. Okazało się, że nie dane nam nawet będzie się zemścić. I kiedy wszystko wydawało się stracone na odsiecz przybyła nam Armia Wyzwoleńcza. Kto ich poinformował o tym, że jesteśmy w niebezpieczeństwie? Był to nikt inny jak ukochana Kirkisa, Sylvina. Gdy dwoje zakochanych wpadło sobie w objęcia, poczułem się bardzo wzruszony.
Tak chcę właśnie zapamiętać pierwszego Suikodena. Dla jednych jest to tylko kolejny jrpg pełen archaizmów sprzed dwudziestu lat. Dla mnie to jedna z tych gier, która zapoczątkowała złotą erę gatunku jrpg i zrobiła to nawet przed Final Fantasy VII.
W ostatni weekend mogliśmy usłyszeć w GraczOSTacji muzykę z Suikodena II, którego sam chciałbym kiedyś sprawdzić, więc pomyślałem, że zrewanżuję się Abi i Tomowi19 i podzielę się z Wami muzyką skomponowaną przez Mikiego Higashino.
1.Theme Of The Advancing Army to kawałek idealnie nadający się do mobilizacji moich wojsk. Zwróćcie tylko uwagę na tą trąbkę i na dwa przepiękne momenty w tej melodii (od 1:17 do 1:24 i od 2:41 do 2:48). Majstersztyk!
2. This Is Just A Rumor jest zupełnie inny niż poprzednia propozycja. To utwór, który przyprawia mnie o gęsią skórkę, ale to właśnie to nadaje mu tak wielkiej niezwykłości, że jestem zachwycony za każdym razem, gdy go słyszę, bo wiem, że zaraz wydarzy się coś naprawdę mocnego.
4.Beatiful Golden City to motyw przewodni z miasta Gregminster i jest to miejsce warte częstych odwiedzin choćby z powodu muzyki właśnie. Najbardziej z tego podkładu muzycznego podoba mi się, że przyśpiesza od czasu do czasu i brzmi wtedy jakby ktoś klaskał rękami.
5.Theme Of Moonlit Night zostawiam na sam koniec, bo jest to tak ciepły kawałek, że idealnie pasuje do pożegnania się z Sukodenem. Tak właśnie chcę pamiętać klasyk Konami, gdy go będę kończył. Chcę, aby moje serce było pełne wzruszeń i pięknych wspomnień z tą grą
Final Fantasy VIII (PSone, Squaresoft, 1999r.)
Nie śpieszę się z postępami fabularnymi w Ósemce. One same przyjdą. Najpierw chciałem sobie przypomnieć system gry, animacje ataków GF'ów, krzyżowanie magii oraz niezwykle wciągającą karciankę Triple Triad.
Powoli wszystko do mnie wraca a że gdzieś tam tli się w tym nutka nostalgii, to traktuję trzecie przejście Final Fantasy VIIII jako rozmowę z najlepszym przyjacielem, którego nie widziałem od wielu lat. Mam mu tyle do powiedzenia o grach, które udało mi się przejść od naszego pierwszego spotkania, ale nic to nie znaczy. Tęskniłem. Strasznie tęskniłem i ciężko mi czasem powstrzymać wzruszenie, gdy wracam w końcu do najgłębszych zakamarków swojej duszy, aby sięgnąć po to, co w niej najpiękniejsze.
Mam też wielką ochotę na powrót do Rayman Origins lub Assassin's Creed II. A może włączę w końcu L.A.Noire, które dostałem od Cyborga na urodziny? Zobaczymy jak to będzie. Życzę Wam udanego weekendu. Do następnego razu.
Komentarze
Prześlij komentarz