Anime Corner #18
squaresofter 10.07.2017, 13:38
253V
Anime corner #18
Witam w kolejnym odcinku
Anime cornera. Miałem go wrzucić już tydzień temu, ale nie było to
możliwe podczas mojego przymusowego urlopu od ppe. Dziś opowiem Wam o
kinówce, która zachwyciła mnie jeszcze bardziej niż Wilcze Dzieci. Tym
razem napisałem w kilku zdaniach o Your name (Kimi no Na wa).
Your name (Kimi no Na wa) [2016r.]
Trwający około dwie godziny film kinowy pt. Kimi no Na wa polecił mi Dajzner i choć przez pierwsze dziesięć minut seansu zastanawiałem się nad tym, co ja w ogóle oglądam i planowałem w głowie jego zabójstwo za zmuszenie mnie do oglądania jakiejś chałtury, o której w życiu nie słyszałem, to szybko zmieniłem zdanie na temat tej kinówki po jednej scenie.
Anime zaciekawiło mnie, gdy Mitsuha, jedna z dwójki głównych bohaterów zaczęła dotykać swoich piersi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to zwykła ciekawość chłopaka imieniem Taki, który zamienił się z nią ciałem.
Od tej chwili ich życie staje na głowie. Bohaterowie nie wiedzieli z początku dlaczego ich znajomi tak dziwnie na nich reagują, tym bardziej, że zupełnie nie pamiętają tego, co im się wypomina. Amnezja to efekt uboczny ich częstych zmian ciała. Gdy w końcu dziewczyna ze wsi i chłopak mieszkający w Tokio zaczynają rozumieć, co się im przytrafiło, to starają się wprowadzać zasady odnośnie tego, co wolno robić drugiej osobie wtedy, kiedy zamieniają się ciałami. Nieraz prowadzi to do komicznych sytuacji, których w filmie jest cała masa.
Kimi no Na wa to historia o ludziach, którzy nie boją się marzyć, ale kompletnie nie są przygotowani na to, gdy ich wielkie marzenie w końcu się spełnia. O czym marzą? O czymś pięknym, ale nie będę wchodził w szczegóły, bo chcę Was jedynie przekonać, żebyście sami spróbowali dowiedzieć się co to jest i jak wiele są w stanie dla niego poświęcić. Każda próba zdefiniowania tego marzenia i tak nie oddałaby jego piękna i przeżyć towarzyszących dwójce protagonistów.
Powiedzieć, że ten film ma dobrą kreskę to wielkie niedopatrzenie. Gdy pierwszy raz zobaczyłem budynki tokijskiej metropolii w Your name, to zbierałem szczękę z ziemi. Tak pięknych krajobrazów w anime nie widziałem od czasu Mushishi.
Nieważne czy patrzyłem na zwykłe drzewa w lesie i liście, czy na ogromne jezioro lub na coś innego. Za każdym razem miałem wrażenie, że obcuję z pracą wybitnego rysownika, któremu o dziwo dorównał zaskakujący w kilku momentach scenariusz. Bohaterów da się lubić, choć ci drugoplanowi nie są tak dobrze zarysowani jak Mitsuha i Taki.
Jest jeszcze muzyka.
Melodie w tym filmie to uczta dla ucha, o której jeszcze długo nie zapomnę.
Kimi no Na wa na pewno poruszy Wasze serce, jeśli ktoś wcześniej nie zamienił go kamień, a po blisko dwugodzinnym seansie poczujecie spełnienie. Cieszę się, że anime jako medium jeszcze mi się nie znudziło i od czasu do czasu trafiam na takie ponadczasowe arcydzieła.
You name to opowieść, która daje znacznie więcej satysfakcji niż tasiemce na kilkaset odcinków, które są ciągnięte w nieskończoność i mają kolejne wątki tak proste jak budowa cepa oraz zapychacze, które irytują nawet ich największych fanów.
Jeśli denerwuje Was czekanie trzy lata na nowy sezon ulubionego anime, to nie bójcie się i zobaczcie film Makoto Shinkaia. Ja się przemogłem i wreszcie obejrzałem historię, która dorównała głębią emocjonalną Your Lie in April (Shigatsu wa Kimi no Uso), w co wątpiłem przez cały ostatni rok, śledząc wiele serii, które zapominałem zaraz po ich obejrzeniu albo porzucałem je po kilku odcinkach, bo nie potrafiły mnie wciągnąć do końca.
Niedawno obejrzałem inną interesującą kinówkę, ale Silent Voice (Koe no Katachi) to bardzo ciężkie kino. Oglądanie jak grupa szkolnych uczniów znęca się nad niepełnosprawną dziewczyną, która nie słyszy przypomniała mi o najgorszych chwilach w moim życiu. To anime pokazało mi jak podli są ludzie. Drwić bezkarnie w grupie z kogoś, kto nie potrafi się bronić to oznaka największego tchórzostwa, dlatego Kimi no Na wa było dla mnie niczym balsam na koszmary, które na pewno spotkały w życiu niejednego z nas. Błędy, które popełniamy trwają tylko chwilę, natomiast wyrzuty sumienia po nich potrafią dręczyć całe życie.
Cieszę się, że znalazłem chwilę na obie te historie, bo obie potrafią poruszyć, ale to dopiero Your name poprawił mi humor na tyle, że znów mam ochotę na oglądanie kolejnych anime i na rozmawianie o nich z fanami tego typu rozrywki.
Do następnego razu.
Trwający około dwie godziny film kinowy pt. Kimi no Na wa polecił mi Dajzner i choć przez pierwsze dziesięć minut seansu zastanawiałem się nad tym, co ja w ogóle oglądam i planowałem w głowie jego zabójstwo za zmuszenie mnie do oglądania jakiejś chałtury, o której w życiu nie słyszałem, to szybko zmieniłem zdanie na temat tej kinówki po jednej scenie.
Anime zaciekawiło mnie, gdy Mitsuha, jedna z dwójki głównych bohaterów zaczęła dotykać swoich piersi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to zwykła ciekawość chłopaka imieniem Taki, który zamienił się z nią ciałem.
Od tej chwili ich życie staje na głowie. Bohaterowie nie wiedzieli z początku dlaczego ich znajomi tak dziwnie na nich reagują, tym bardziej, że zupełnie nie pamiętają tego, co im się wypomina. Amnezja to efekt uboczny ich częstych zmian ciała. Gdy w końcu dziewczyna ze wsi i chłopak mieszkający w Tokio zaczynają rozumieć, co się im przytrafiło, to starają się wprowadzać zasady odnośnie tego, co wolno robić drugiej osobie wtedy, kiedy zamieniają się ciałami. Nieraz prowadzi to do komicznych sytuacji, których w filmie jest cała masa.
Kimi no Na wa to historia o ludziach, którzy nie boją się marzyć, ale kompletnie nie są przygotowani na to, gdy ich wielkie marzenie w końcu się spełnia. O czym marzą? O czymś pięknym, ale nie będę wchodził w szczegóły, bo chcę Was jedynie przekonać, żebyście sami spróbowali dowiedzieć się co to jest i jak wiele są w stanie dla niego poświęcić. Każda próba zdefiniowania tego marzenia i tak nie oddałaby jego piękna i przeżyć towarzyszących dwójce protagonistów.
Powiedzieć, że ten film ma dobrą kreskę to wielkie niedopatrzenie. Gdy pierwszy raz zobaczyłem budynki tokijskiej metropolii w Your name, to zbierałem szczękę z ziemi. Tak pięknych krajobrazów w anime nie widziałem od czasu Mushishi.
Nieważne czy patrzyłem na zwykłe drzewa w lesie i liście, czy na ogromne jezioro lub na coś innego. Za każdym razem miałem wrażenie, że obcuję z pracą wybitnego rysownika, któremu o dziwo dorównał zaskakujący w kilku momentach scenariusz. Bohaterów da się lubić, choć ci drugoplanowi nie są tak dobrze zarysowani jak Mitsuha i Taki.
Jest jeszcze muzyka.
Melodie w tym filmie to uczta dla ucha, o której jeszcze długo nie zapomnę.
Kimi no Na wa na pewno poruszy Wasze serce, jeśli ktoś wcześniej nie zamienił go kamień, a po blisko dwugodzinnym seansie poczujecie spełnienie. Cieszę się, że anime jako medium jeszcze mi się nie znudziło i od czasu do czasu trafiam na takie ponadczasowe arcydzieła.
You name to opowieść, która daje znacznie więcej satysfakcji niż tasiemce na kilkaset odcinków, które są ciągnięte w nieskończoność i mają kolejne wątki tak proste jak budowa cepa oraz zapychacze, które irytują nawet ich największych fanów.
Jeśli denerwuje Was czekanie trzy lata na nowy sezon ulubionego anime, to nie bójcie się i zobaczcie film Makoto Shinkaia. Ja się przemogłem i wreszcie obejrzałem historię, która dorównała głębią emocjonalną Your Lie in April (Shigatsu wa Kimi no Uso), w co wątpiłem przez cały ostatni rok, śledząc wiele serii, które zapominałem zaraz po ich obejrzeniu albo porzucałem je po kilku odcinkach, bo nie potrafiły mnie wciągnąć do końca.
Niedawno obejrzałem inną interesującą kinówkę, ale Silent Voice (Koe no Katachi) to bardzo ciężkie kino. Oglądanie jak grupa szkolnych uczniów znęca się nad niepełnosprawną dziewczyną, która nie słyszy przypomniała mi o najgorszych chwilach w moim życiu. To anime pokazało mi jak podli są ludzie. Drwić bezkarnie w grupie z kogoś, kto nie potrafi się bronić to oznaka największego tchórzostwa, dlatego Kimi no Na wa było dla mnie niczym balsam na koszmary, które na pewno spotkały w życiu niejednego z nas. Błędy, które popełniamy trwają tylko chwilę, natomiast wyrzuty sumienia po nich potrafią dręczyć całe życie.
Cieszę się, że znalazłem chwilę na obie te historie, bo obie potrafią poruszyć, ale to dopiero Your name poprawił mi humor na tyle, że znów mam ochotę na oglądanie kolejnych anime i na rozmawianie o nich z fanami tego typu rozrywki.
Do następnego razu.
Komentarze
Prześlij komentarz