W co gracie w weekend? #176

squaresofter 17.11.2016, 00:08 1351V

W co gracie w weekend? #176

Cześć. Jak tam Wasze samopoczucie? Macie jeszcze energię do grania w kolejne gry czy już kompletnie straciliście do nich zapał i nic Was nie ciekawi? U mnie tym razem na tapecie: Super Mario Bros. 2, Castlevania: Aria of Sorrow oraz Tales of Xillia.
Zanim napiszę o grach muszę wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Czasem chciałbym mieć serce z kamienia, bo wtedy byłoby mi łatwiej nie zwracać uwagi na wiele spraw, ale ZNÓW okazało się, że zbyt długo nie dałbym rady tak  pociągnąć. Kaori, Kousei, zagrajcie proszę dla moich gości.
To jest to, czego potrzebowałem. Potrzebowałem anime, któremu jest bliżej do prozy życia niż większości hollywoodzkich filmów, nie wspominając o wysokobudżetowych grach. Zabiłbym za jakąkolwiek grę taką jak Shigatsu Wa Kimi No Uso (Your Lie In April), stanowiącą podobne źródło inspiracji, z równie piękną i wzruszającą muzyką, która oddaje hołd naszemu Szopenowi i jego nieśmiertelnym dziełom oraz z historią, przy której nie sposób powstrzymać łez. Eternal Sonacie prawie się to udało. Było blisko a jednak tak daleko. Cieszy mnie, że po  trzech spotkaniach ze znajomymi z ppe, po ukończeniu pierwszy raz w życiu Chrono Triggera, Final Fantasy VI,  Suikodena oraz kupieniu czterech konsol i chyba ponad stu gier (potrzebowałem sporych zapasów na zimę) 2016r. wciąż potrafi mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Obejrzałem już przeszło siedemdziesiąt serii anime, ale czegoś tak smutnego nie widziałem nigdy w życiu i bałbym się oglądać tą serię drugi raz, bo teraz znam znaczenie każdego gestu i słowa bohaterów, którzy na długo zapadną mi w pamięci. Wystarczyło, że zapomniałem na chwilę o pirackim tasiemcu. Teraz kocham anime jeszcze bardziej. Warto było się kłócić z hienamasem o to, które anime ma najlepszą muzykę, przerzucając się linkami z muzyką na shoutboxie. W ten sposób przeżyłem coś niepowtarzalnego. Uznaję Twoje zwycięstwo w naszym pojedynku na muzykę, hienamas.

Emas, jestem ci wdzięczny, bo dzięki Tobie mogłem tydzień temu odpocząć choć na chwilę od cotygodniowej rutyny, jaką jest prowadzenie w co gracie w weekend i spotkałem się z ludźmi z tego portalu. Szkoda, że nam obydwu nie udało się zobaczyć, bo wiem, że przegadalibyśmy całe spotkanie o soulsach, tak jak to było już dwa razy w Katowicach.
Chciałbym też podziękować osobom, z którymi udaliśmy się do pizzerii na małe co nieco. Może i nie było nas dużo, ale dzięki temu każdy z każdym zamienił chociaż parę zdań. Po takim wydarzeniu zawsze lepiej pisze się kolejne blogi.

Gdy ma się te ponad trzy dychy na karku, to człowiekowi wydaje się, że już wszystko wie o życiu, w tym i o grach, ale to guzik prawda. Podczas, gdy wielu graczy ostrzy sobie zęby na hełmy wirtualne, telewizory 4k oraz na nowe modele konsol Sony i Microsoftu inni zastanawiają się nad tym, co tym razem wymyśli Nintendo.
Co robię ja? Jak zwykle coś zupełnie innego. Nikt z powyższej trójki nie płaci mi za reklamowanie ich najnowszych produktów, więc wolę poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Niektóre z tych pytań męczą mnie od bardzo, bardzo dawna, bo od czasu, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Zawsze chciałem się dowiedzieć jak to jest, gdy płacisz za najważniejsze gry w życiu? Dlatego też, pomimo tego, że piraciłem na PlayStation, to kupiłem później większość tych gier z PS Store i staram się sukcesywnie kompletować następne.
Co prawda Nintendo 64 oduczyło mnie piractwa, lecz od dziecka żyłem ze świadomością, że nigdy nie miałem na własność takich klasyków jak Contra lub Super Mario Bros. One nigdy nie były moje. Żeby pograć w te gry na Pegasusie pożyczałem sąsiadom swoje klocki Lego, bo nie posiadałem własnego sprzętu do grania . Mam wiele pięknych wspomnień związanych z ośmiobitowymi produkcjami, ale zawsze mi czegoś brakowało. Dziś wiem, że brakowało mi świadomości tego, jak to jest, gdy dajesz własne zarobione pieniądze za coś, co zawsze będzie stanowić część Twojego dzieciństwa.
Gdy byłem mały, to nie wiedziałem, że w Pitfalla gram na Atari 2600 oraz tego, że Pegasus był jedynie przeróbką jednej z najważniejszych konsol w historii, NESa. Czemu tak tytułuję pierwszą stacjonarkę Nintendo? Powodów jest wiele, ale nie ma czasu, aby o nich wszystkich pisać, więc powiem tylko w skrócie, że międzynarodowy sukces Super Mario Bros. był końcem kryzysu, który dosięgnął branżę gier wideo w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Był to kryzys wywołany próbą wciskania klientom słabych produkcji. Nintendo i wielu innych japońskich developerów rzuciło rękawicę ówczesnej chałturze i wygrało. Niektóre z tych firm istnieją nawet do dziś.
Sukces NESa wzbudził nie tylko podziw. Sprawił także, że inni poczęli mu zazdrościć. Gdyby nie sukces Nintendo, to Sega pewnie nie zdecydowałaby się na produkcję konsol. W konsekwencji firma niebieskiego jeża nie wypuściłaby całej masy pierwszorzędnych tytułów a Yu Suzuki byłby dziś anonimową postacią, znaną chyba tylko dawnym bywalcom salonów z automatami do gier.
Nie miałem nigdy NESa na własność. Wtedy na takie rarytasy mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi. Na szczęście Polska od ponad dwóch dekad jest wolnym państwem, więc dziś nikt z graczy mieszkających w naszej ojczyźnie nie musi już grać na podróbkach konsol, ani emulować na komputerach gier starszych nawet od niektórych z Nas. Swój stosunek do emulacji na komputerach już przedstawiłem, więc nie będę się tutaj powtarzał.
Dodam jedynie, że uwielbiam grać na konsolach, trzymać pady w rękach i sprawdzać jak długo da się rozciągnąć kable, które z nich wychodzą itp. Gdy dowiedziałem się, że Nintendo zamierza wydać ponownie NESa, wtedy postanowiłem, że go kupię. Spojrzałem tylko raz na listę gier i wiedziałem, że ten sprzęt będzie mój. W ten sposób zaoszczędziłem dużo pieniędzy, bo wszystkie te gry razem wzięte kosztują znacznie więcej na eShopie i nawet nie są w hd.
Choć długość kabla od pada do NESa Mini jest karygodna, to przyzwyczaiłem się już do swojego maleństwa. W ten weekend ZNÓW jestem dzieckiem. Jestem dzieckiem, które cieszy się grając w gry, w których liczy się tylko ich miodność.

Super Mario Bros. 2 (NES Mini, Nintendo R&D4, 1989r.)
Super Mario Bros. 2 nie jest pierwszą grą, którą ogrywam na najmniejszej konsoli stacjonarnej, jaką widziałem w życiu. Przypomniałem sobie już takie klasyki jak Mario Bros., Super Mario Bros., Super Contra, Galaga, Pac-Man, Donkey Kong i inne, ale teraz dopiero zaczyna się prawdziwa zabawa z NESem Mini, czyli gry, w które zagram pierwszy raz albo nigdy mi się nie udało ich ukończyć. Chcę poznać także i jedną z najmniej lubianych platformówek z wąsatym hydraulikiem.
Winne są temu wielkie różnice w rozgrywce zaimplementowane do kontynuacji jednej z najważniejszych platformówek w historii branży gier. Zacznijmy od tego, że poza Mario i Luigim gracz może wybrać również Toada oraz Księżniczkę Toadstool, znaną jako Peach, która, o zgrozo, nie ma blond włosów. Te postacie różnią się od siebie nie tylko wyglądem. Księżniczka potrafi przykładowo utrzymywać się w powietrzu dłużej niż inni bohaterowie.
Z kontynuacji Super Mario Bros. zniknął licznik czasu, więc gracz nie musi się już martwić, że nie dobiegnie do masztu kończącego poziom w odpowiednim czasie. Szokującym faktem jest usunięcie jednego z podstawowych ruchów Mario, czyli zgniatania niektórych przeciwników po skoczeniu na nich z góry. W SMB2 możemy za to podnosić różne przedmioty z ziemi i ciskać nimi we wrogów, albo robić to samo z nimi samymi. Latających przeciwników da się nawet złapać i użyć jako latającego dywanu!
Zmieniono także konstrukcję poziomów, bo do tej pory Mario lub jego brat musieli gnać w prawą stronę ekranu a tu wyjście z poziomu jest czasem na samym dole za drzwiami, do których trzeba najpierw znaleźć klucz.
Z gry zniknęli praktycznie wszyscy znani wrogowie. Mógłbym napisać, że to niedopuszczalne, bo to tak, jakby usunąć z jakiejś bijatyki najbardziej znanych wojowników a przypadek Soul Calibura V pokazał, że coś takiego nie musi mieć dobrego finału.
Jeśli chcecie znać moją opinię, to pochwalam te zmiany. Wiem, że nie przypadły one graczom do gustu, ale mnie fascynuje sama myśl, że na własne oczy mogę obserwować zmiany w serii, która mieszka w moim sercu od kiedy byłem dzieckiem i zawsze znajdzie się tam dla niej miejsce.
Mario to poczciwy grubasek, który chodzi własnymi ścieżkami, uwielbia drogocenne przedmioty, prawie tak jak ja konsole, śni o kolejnych zjedzonych pizzach i wiecznie ugania się za swoją księżniczką. To mój idol. Jeszcze muszę tylko znaleźć księżniczkę, za którą będę się ciągle uganiał i będę prawie jak on.

Castelvania: Aria of Sorrow (GBA, Konami Computer Entertainment Tokyo, 2003r.)
Nareszcie! Czekałem tyle lat, żeby sprawdzić w końcu ostatnią z Castlevanii wydaną na GameBoy'a Advance. 
Jestem oczarowany tą grą od samego początku. Przepiękna dwuwymiarowa oprawa graficzna jak na GBA (uwielbiam te nietoprze latające w oddali), świetny system dusz, które zostawiają po sobie przeciwnicy, dający ogromną ilość przeróżnych kombinacji, w zależności od tego, czego potrzebuje akurat gracz, no i chyba jedna z niewielu części serii o Drakuli i jego zamku, której akcja rozgrywa się w przyszłości, a mianowicie w Tokio w 2035r.
Zamek, do którego udaje się główny bohater o imieniu Soma, pojawia się w kraju potomków samurajów ze względu na bardzo rzadko występujące zaćmienie słońca.
Umiejscowienie gry w przyszłości pozwoliło autorom na oddanie do dyspozycji graczowi nie tylko standardowych broni takich jak młoty, miecze, sztylety, włócznie, ale także i granatów oraz min przeciwpiechotnych. Dla mnie bomba! A w zasadzie, to lepiej gdy tą bombą dostaną szkielety, żywe trupy, wampiry i inne potwory.
Podoba mi się to, że w zależności od wybranej duszy mogę przedłużać lot Somy po skoku, nauczyć go podwójnego skoku, wypuszczać płomienie z dłoni, otoczyć się ognikami stanowiącymi pole obronne protagonisty lub rzucać głazami, kośćmi, włóczniami oraz strzelać z łuku. To tak jakbym na chwilę sam stawał się potworem, tyle, że będzie to potwór z dziką kartą, który w danej chwili rozkazuje ludziom pchłom a w innej używa ataków małych diabłów.
Historia w Arii of Sorrow jest banalna, bo musimy uratować przyjaciółkę z dzieciństwa głównego bohatera. Na szczęście w ostatniej Castlevanii na GBA muzyka stoi na wyższym poziomie niż w niezbyt udanej na tym polu Harmony of Dissonance.
Nie śpieszy mi się z ukończeniem tej metroidvanii. Na razie odkryłem 29% mapy i bardziej interesuje mnie w tej chwili to, jaką duszę zostawiają napotkane potwory niż dalsze poznawanie fabuły, więc przede mną jeszcze sporo grania.


Tales of Xillia (PS3, Namco Tales Studios, 2013r.)

Tak jak niedawno wspominałem, wróciłem w ostatnich dniach do Tales of Xillii z mocnym postanowieniem jej ukończenia. Chciałem jeszcze raz zobaczyć jak Teepo okazuje radość Jude'owi, gryząc mu głowę, starego Rowena, którego zmysł strategiczny nigdy nie opuszcza, Leię, która zachowuje się wobec swojego przyjaciela jak siostra, Alvina, który ciągle coś kombinuje i stara się wywieść w pole dosłownie wszystkich w całej grze, no i Władczynię Duchów, Millę Maxwell, która zstąpiła na Ziemię, aby uniemożliwić głupim ludziom zniszczenie siebie nawzajem. To jest jej misja a moją misją jest przypomnienie raz jeszcze, że jeden z moich ulubionych kompozytorów, Motoi Sakuraba, nie próżnował przy kolejnej odsłonie z serii Tales of.
Musiałem znów tego posłuchać. Co się zaś tyczy samej rozgrywki, to powiem niewiele. Nie jest to zresztą mój pierwszy tekst o Xillii. Zmieniło się jednak to, że krzychu007 zmotywował mnie do powrotu do tego jrpga, samemu grając w inne Tales'y. Chcę jak najszybciej przejść ten tytuł, żeby się wziąć za kontynuację Tales of Symphonii. W innym wypadku nie przeczytam jego bloga o tej dualogii. Boję się spoilerów, więc tam nawet nie zaglądam. wystarczy, że MSaint spamuje co tydzień w komentarzach Dragon Questem VII i mogę Wam o nim wszystko powiedzieć bez grania w ten tytuł. W Xillii nie obchodzą mnie już nawet zadania poboczne. Zresztą jak poszedłem do jednej wioski, która miała zostać zniszczona przy użyciu potężnej broni a wszyscy okoliczni mieszkańcy zabici, to rozbawił mnie fakt, że i owszem każdy z mieszkańców, których widziałem tam wcześniej gdzieś zniknął, ale już wioska wyglądała tak jak dawniej. Autorom widocznie nie chciało się pracować nad jej zniszczoną wersją. Innych misji nie potrafię dokończyć a z opisem siedział nie będę. Ludzi, którzy dali mi konkretne zlecenia też nie zawsze potrafię zadowolić, gdy oczekują ode mnie, abym zabił jakiegoś rzadkiego potwora lub znalazł jakiś przedmiot a ja nie mam pojęcia gdzie szukać. Koloseum też nie potrafię przejść w pojedynkę i w sumie nie dbam o to. Chcę jeszcze raz polatać na wywernach i wziąć udział w wielkiej wojnie, która jest już niestety nieunikniona. Mam nadzieję, że dam sowitą nauczkę obu stronom tego konfliktu i zobaczę jeszcze raz pijaną Millę, bo wyglądała przeuroczo zmożona jakimś silnie wyskokowym...sokiem. A taką niezwyciężoną udawała. Baby to jednak mają słabe głowy. Nie to co ja. Ja jednego browara potrafię męczyć półtorej godziny, więc ciężko mnie upić, gdy wszyscy wokół skończyli już pić. Muszę się tylko trzymać daleko od wódki i nic mi nie grozi.

Chciałbym napisać, że planuję odpalić w weekend jeszcze choć na chwilę Resident Evil, Wiedźmina 3 i Personę 4 Arenę, ale przez ostatnie pół roku nie mam tak naprawdę czasu ani na granie, ani na pisanie a zmieni się to dopiero z początkiem grudnia, dlatego też żegnam się z Wami wszystkimi muzyką z tej ostatniej produkcji, którą ledwo co liznąłem i jedyne co zaobserwowałem to to, że uwielbiam japońskie głosy głównych bohaterów. Chie, moja pierwsza miłość w serii Persona, ma chyba nawet ten sam głos co w anime, bo niestety angielska voiceactorka, która podkładała jej głos w Personie 4 została później zmieniona na inną a ta nowa niezbyt przypadła mi do gustu.

Życzę Wam udanego weekendu. Trzymajcie się i do następnego razu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty