Nasze najbardziej chore akcje w grach wideo

squaresofter 04.01.2017, 00:07 1806V

Nasze najbardziej chore akcje w grach wideo

Ok, dziś postanowiłem poruszyć temat naszych najbardziej stukniętych akcji, jakie zrobiliśmy w grach wideo. Liczę na to, że ktoś z Was podzieli się nimi ze mną i z pozostałymi czytelnikami bloga, natomiast sam też postaram się opowiedzieć o kilku takich sytuacjach w celu przełamania pierwszych lodów.
Mój dzisiejszy wpis nie będzie jakoś specjalnie uporządkowany. To bardziej luźne myśli rzucone od tak sobie, którymi chciałem się podzielić z innymi użytkownikami.
Jak byłem młodszy to potrafiliśmy grać z sąsiadem w Colina do piątej rano a przy LMA Manager 2001 spędziliśmy raz 40 godzin pod rząd i jest to nasza najdłuższa sesja z grą wideo w życiu. 
Potem nadszedł czas PS2, które pierwszy raz kupiłem w marcu 2004r. Byłem wtedy na dwuletnim growym głodzie. W okresie, gdy nie miałem ani żadnej konsoli, ani żadnej gry, moim jedynym związkiem ze światem gier były czasopisma poświęcone naszemu hobby, które przeglądałem od czasu do czasu w Empiku. Dlatego też, gdy dostałem w łapska pierwszy sprzęt do grania po tak długiej przerwie razem z Onimushą, to przeszedłem ją dwukrotnie w ciągu jednego dnia, grając non stop przez dziewiętnaście godzin. Cóż mogę powiedzieć? Tęskniłem za graniem.
Drugą część serii o nieustraszonych wojownikach oni ukończyłem ze dwanaście razy, tylko po to, by wymaksować scenariusz na 100% a podczas walki z Gogandantessem używałem najsłabszej broni tylko po, by nasze starcie trwało jak najdłużej. Uwielbiałem tego przeciwnika i nic na to nie poradzę.
Z PS2 bawiłem się najlepiej w życiu podczas styczności z grami w ogóle a szaleństwa jakie wyczyniałem wtedy z jrpgami przerażają mnie do dziś.

Setki godzin spędzone z przedstawicielami tego gatunku, który dopiero poznałem dobrze na PS2 było dla mnie normą. Nie miałem wtedy żadnej innej konsoli, więc spędzałem w jrpgami mnóstwo czasu. W prawie każdym  jakiego kupiłem musiałem mieć maksymalny poziom rozwoju postaci przynajmniej jednym bohaterem. Możecie się zresztą przekonać o tym w blogu pt. JRPG-i mojego życia.
http://www.ppe.p(...)cia.html
Nigdy też nie zapomnę jednenastogodzinnej walki z Yiazmatem w Final Fantasy XII, słów Yuny do Tidusa o tym, że go kocha na endingu po spędzeniu 950 godzin z FFX albo jednego z największych upokorzeń, jakiego doznałem w swojej karierze gracza. Raz grałem w Breath of Fire: Dragon Quarter 19 godzin bez przerwy, bo skończyły mi się żetony do zachowywania stanu gry, po czym wlazłem do nowej miejscówki i zginąłem. Podłamało mnie to strasznie, ale później udało mi się podbić najtrudniejszy loch w grze, Kokon Horay, pokonując na jego końcu przepotężnego smoka Dovera.
To był okres w moim życiu, gdy potrafiłem samodzielnie narysować mapę Wielkiego Kryształu z FFXII. Zszedł mi na to jeden dzień, ale opłaciło się, bo udało mi się tam znaleźć i Ultimę i Omegę Mark XII bez stosowania jakiegokolwiek opisu
Niektóre gry potrafiłem przejść po kilkanaście razy, w tym Resident Evil 3 aż 23. Demon's Souls ukończyłem jedynie trzynastokrotnie.
W Gears of War grałem osiem miesięcy dzień w dzień tylko po to, aby zdobyć upragnione osiągnięcie Na Poważnie za 10000 zabitych graczy w trybie multiplayer, dzięki czemu zdobyłem swojego pierwszego calaka w życiu.
Do rzeczy, z których jestem bardzo dumny zaliczyłbym też przejście Dead Space 2 na poziomie hardcore, w którym wyłączone są punkty kontrolne a gracz ma tylko trzy sejwy do wykorzystania przez całą kampanię. Gdy raz straciłem cztery godziny po grze, bo gdzieś zginąłem chciałem rozszarpać kogoś na strzępy.
Kiedyś udało mi się nawet zdobyć w Killzone 2 trofeum za to, żeby być w 1% najlepszych graczy na świecie w danym tygodniu. Dobry w tryb dla wielu graczy jakoś specjalnie nie byłem, ale uparty jak cholera i nikt nie może odmówić mi determinacji. Po czymś takim platyna w tej grze była dla mnie czymś obowiązkowym i nawet masakra na elicie nie mogła mnie przed tym powstrzymać.
Za coś szalonego uważam nawet przejście Resident Evil przy użyciu noża, co kiedyś wydawało mi się wprost nie do pomyślenia.
Blisko dwudziestogodzinne sesje z grą to jeszcze nic. Z FFXII spędziłem 100 godzin w ciągu tygodnia od chwili zakupu tej produkcji. Podczas ogrywania tego tytułu zahaczyłem nogą o kabel od konsoli, którą przez swoją nieuwagę zrzuciłem na ziemię i uszkodziłem płytę z grą, która znajdowała się w środku, ale zupełnie nic sobie z tego nie robiąc kupiłem kolejne nowe FFXII i grałem jak gdyby nigdy nic, nabijając w nim potem potem 550 godzin przy pierwszym przejściu a 830 godzin ogólnego czasu spędzonego z grą.
Myślałem, że już z tego wyrosłem, że spoważniałem, bo jestem starszy, ale biorąc pod uwagę to, że z Tokyo Mirage Sessions #FE spędziłem w ciągu ostatnich 11-12 dni 90 godzin czuję się jakbym znów był młody. A mi się wydawało, że takie chore akcje już nigdy mi się nie powtórzą. Chyba pozazdrościłem młodszym zapału do grania, słuchając niestworzonych opowieści o tym, jak grają całymi dniami w Wiedźmina 3 bez jakiejkolwiek komunikacji ze światem zewnętrznym.
Bardzo rzadko korzystam z jakichkolwiek opisów, więc jedną zagadkę z Tales of Vesperii rozwiązywałem aż półtora roku...bo zapomniałem hasła do drzwi, które wpisałem bardzo szybko podczas pierwszego przejścia tej produkcji i to też zaliczam do czegoś dziwnego i nienaturalnego.
Wiem, że na wielu z Was nie zrobi to żadnego wrażenia, więc pochwalcie się jakimś speedrunami, przejściem jakiegoś rpga bez sejwu lub k/d ratio 100:1 w ulubionym fpsie czy czymś podobnym, bo jestem niezwykle ciekaw, jakie Wy macie odchyły na punkcie gier.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja gry Wo Long: Fallen Dynasty Complete Edition - Soulslike w klimatach starożytnych Chin

W co gracie w weekend? #205

Pięć powodów, dla których warto zagrać w Wo Long: Fallen Dynasty