W co garcie w weekend? #89
squaresofter 12.03.2015, 11:30
605V
W co gracie w weekend? #89
Witajcie! Jak
chcecie, to napiszcie w co gracie w najbliższych dniach. Ja dalej
zajmuję się The Legend of Zelda: Wind Waker HD (WiiU), w którą gram,
dzięki uprzejmości Borsuka. Nie jest to jednak jedyna ogrywana przeze
mnie gra.
The Legend of Zelda: Wind Waker HD (WiiU, Nintendo EAD No.3, 2013r.).
Wstępniak do Wind Wakera napisałem już wcześniej, więc nie będę się teraz powtarzał.
Dla ciekawskich tutaj jest powtórka:
http://www.ppe.p(...)ja_.html
Minęło już trochę czasu, odkąd zacząłem szukać swojej siostry. Teraz zajmuję się pływaniem po sporej mapie świata i szukaniem wrażeń. Plądrowanie łodzi podwodnych i platform obsadzonych bokoblinami, ptakami oraz innymi potworami to dla mnie chleb powszedni.
Lubię też szukać skarbów, a w szczególności ćwiartek serc. Cztery ćwiartki dają pełne serce. Im więcej serc posiada Link, tym jest wytrzymalszy na obrażenia.
Za każdego bossa w grze także otrzymujemy serce. Oczywiście nie są to jedyne sposoby ich pozyskiwania. Czasem trzeba pomóc jakiejś nauczycielce, posortować listy, dać czadu w mini-grze albo odpowiednio zaplanować swój udział w licytacji tak, aby ją wygrać. W WW HD można mieć 20 serc, ale jeszcze w żadnej Zeldzie nie miałem wszystkich. Nie przejmuję się tym zbytnio, bo gry staram się odkrywać samemu. Lubię stawiać sobie coraz to nowe wyzwania, dlatego kończąc poszczególne Zeldy ilość zdobytych serc wyglądała u mnie tak.
1.The Legend of Zelda: Majora's Mask (N64): 13 serc.
2.The Legend of Zelda: Ocarina of Time (GCN, jako część TLoZ: Wind Waker Collector's Edition): 17 serc.
3.The Legend of Zelda: Wind Waker (GCN): 19 serc.
4.The Legend of Zelda: Skyward Sword (Wii): 19 serc.
Jestem także w trakcie ogrywania The Legend of Zelda: Twilight Princess (tu są nawet 1/5 serca, więc będzie pewnie ciężko), ale dopóki jej nie ukończę, to nie liczę tej produkcji do tego zestawienia.
Moim celem w remasterze Wind Wakera jest przynajmniej powtórzenie wyniku z oryginału. Czasem naprawdę trudno się domyślić gdzie i za co dostaniemy kawałek serca.
A wracając do skarbów, to najprościej znaleźć je, gdy jesteśmy w posiadaniu mapy skarbów (po jednej na jeden z czterdziestu dziewięciu sektorów mapy). Wystarczy znaleźć odpowiednią wyspę, podpłynąć do wyznaczonego miejsca i viola. Same mapy skarbów zdobywamy na wiele sposobów (w lochach, na aukcji, w sklepie, na wyspach, za wykonanie jakiegoś zadania lub mini-gry, za pobicie wszystkich wrogów w jakimś miejscu itd.).
W morskiej Zeldzie widziałem także Fontanny Wielkiej Wróżki, w których mieszkają pomocne wróżki. Dzięki nim mój portfel może już pomieścić 5000 rupee. Oczywiście, mam też butelki, więc mogę uwięzić w nich małe wróżki, Jak wyzionę gdzieś ducha na morzu, to one natychmiast mnie ożywią. Butelki służą też do przechowywania innych płynów, w tym babcinej zupy, czyli najpotężniejszej substancji we wszechświecie.
Mogę również mieć do sześćdziesięciu bomb. Nadają się one do niszczenia ogromnych głazów, wrogich statków, pływających po morzu, czy do unieszkodliwiania dział na platformach. Możecie zobaczyć te platformy na zdjęciu poniżej, w prawym górnym rogu.
Świat gry oferuje wiele atrakcji. Począwszy od wyspy z wiatrakiem (Windfall Island), zamieszkałej przez przeróżnych ludzi potrzebujących pomocy, aż po wioskę ritończyków (Dragon Roost Island), którzy wyglądają jak skrzyżowanie ptaka z człowiekiem i specjalizują się w dostarczaniu korespondencji. Rozwiązując ich problem otrzymałem linkę z hakiem, służącą do chwytania gałęzi, a gdy jestem na łódce, to zamienia się ona w wysięgnik, dzięki któremu chwytam skrzynie ze skarbami, znajdujące się pod wodą.
W Wind Wakerze znajdziemy kupców, pływających po morzu, wyspy w różnych kształtach, morskie potwory oraz statek widmo. Możemy sobie kupić nawet własną wyspę i pobawić się w układanie portretów postaci. Za pomocą aparatu pobawimy się w fotografa. Po zdobyciu Chyżego Żaglu do łódki, nie będzie nas ograniczać potrzeba określenia kierunku wiatru za pomocą naszej magicznej batuty. W WW HD da się nawet zdobyć potężną magiczną tarczę, która ochroni nas przez obrażeniami tak długo, dopóki mamy jakieś rupee (genialna sprawa).
Tu naprawdę warto rozmawiać z innymi
postaciami. Kto wie jakie skarby nam podarują w podzięce za naszą pomoc?
Oczywiście nie wszędzie da się wejść od razu, dlatego najlepiej
popchnąć trochę scenariusz do przodu. W każdym lochu zdobywamy bowiem
jakiś przedmiot kluczowy, który pozwala nam na eksplorację nowych
miejsc. Warto być też uważnym, gdyż od czasu do czasu w skrzynce na
listy znajdziemy jakieś przesyłki adresowane do nas samych, a jak już
wcześniej pisałem, za korespondencję odpowiadają ritończycy a nie Poczta
Polska, więc raczej nic nam nie powinno zginąć.
Jeszcze sporo zabawy przede mną.
Tak właściwie, to chyba tylko trzy rzeczy poważnie irytują mnie w Wind Wakerze HD.
1.Brak Okaryny w pakiecie z WW HD.
2.Auto-skok, ale on akurat denerwuje mnie w każdej grze z tej serii.
3.Brak płynności animacji, widoczny bardzo często podczas wybuchów, czy wystrzałów z dział. Lubię pływać po morzu, ale nie lubię pływać po nim w zwolnionym tempie.
Tymczasem, szczury lądowe.
Bioshock 2 (PS3, 2K Marin & 2K Australia, 2010r.)
Bioshock 2 kontynuuje opowieść o podwodnym mieście zwanym Rapture. Czas akcji pokazuje nam przez chwilę wydarzenia sprzed pierwszej części, gramy wszak jako pierwszy Wielki Tatuś, aby następnie pokazać nam wydarzenia już po tym wszystkim, o czym opowiada pierwszy Bioshock.
Skoro mamy na sobie strój płetwonurka, to autorzy postanowili wykorzystać ten fakt i od czasu do czasu zdarza się nam podziwiać podwodną florę. Te etapy bardzo przypadły mi do gustu już gdy pierwszy raz przechodziłem B2, więc jedyne czego żałuję to tego, że nie ma ich więcej i nie są bardziej zróżnicowane pod kątem rozgrywki.
Największą różnicą w stosunku do pierwszej części, poza trybem gry dla wielu osób, jest to, ze tutaj poznamy bardzo dokładnie to, jaka więź łączy ojca z córką. Tak jak w pierwszej części przyglądaliśmy się tym relacjom z daleka, tak tu przeżyjemy je na własnej skórze.
Nie mam zamiaru zdradzać szczegółów scenariusza kontynuacji Bioshocka, ale w trakcie gry poznamy postacie ważne nie tylko dla Rapture, ale również takie, które miały, mają lub mieć będą wpływ na nasz los i tylko od nas zależy to, jak postąpimy w stosunku do nich.
Czy stracimy sprzed oczu nasz główny cel, czy staniemy się tchórzami, czy raczej pozwolimy innym męczyć się z własnymi wyrzutami sumienia? Czy będziemy tacy, jakimi malują nas inni i nie są to zbyt jasne barwy? A może okażemy się kimś zupełnie innym?
No i najważniejsze, w Bioshocku 2 nie dostaniemy wyboru a lub b na koniec gry, żeby zobaczyć zakończenie zupełnie niezwiązane z naszym wcześniejszym działaniami. Dostaniemy je takie, na jakie sobie zasłużyliśmy. Wszystko zależy od tego jak postąpimy z Małymi Siostrami. Możemy je zabić lub uratować.
Jedną z moich ulubionych piosenek w obu Bioshockach jest przeurocza piosenka miłosna "How Much Is That Doggie In The Window", śpiewana przez Patti Page. To klasyk starszy od każdego użytkownika ppe.
W tym podwodnym fpsie spotkamy oczywiście nowych przeciwników. Wykonując im zdjęcia, możemy poznać ich słabości, zwiększymy obrażenia, jakie im zadamy oraz zdobędziemy toniki genetyczne, których nie dostaniemy w inny sposób.
Sam sposób prowadzenia badań uległ zmianie w kontynuacji. Teraz już nie możemy robić kilku zdjęć jednemu obiektowi badawczemu. Po zrobieniu zdjęcia mamy określony czas na pokonanie wroga. Ocenie podlega styl oraz czas w jakim to zrobimy. Możemy pruć do niego z najpotężniejszej broni, ale możemy przecież odpowiednio zmiękczyć go za pomocą plazmidów i dopiero wtedy dobić, ewentualnie zastawić nań jakieś pułapki, zhakować kamerę, wieżyczkę wartowniczą lub latającego bota i wtedy nasz cel musi się liczyć z ostrzałem z więcej niż z jednej strony.
Mini-gra polegająca na hakowaniu też uległa zmianie. Teraz nie budujemy ścieżki przepływu substancji z jednego punktu do drugiego. Zamiast tego mamy poruszającą się wskazówkę z lewa na prawo i na odwrót, którą musimy odpowiednio nacelować na zielone lub niebieskie pole. Jeśli nie mamy dobrego wyczucia czasu albo jesteśmy daltonistami, to pozostaje nam wykupić hakowanie lub użyć strzałki hakującej, czyli nowości w serii o Rapture. Strzałki hakujące służą do hakowania z dużej odległości lub jeśli nie mamy dostępu do jakiegoś miejsca.
Co prawda w Bioshocku 2 nie tworzymy już własnych przedmiotów, jak to miało miejsce w poprzedniku, ale zhakowany sklep daje nam dostęp do dodatkowych przedmiotów.
Plazmidy też doczekały się drobnej zmiany. Dalej możemy je rozwijać, ale do wykorzystania ich maksymalnego potencjału na poziomie wyższym niż pierwszy, musimy przytrzymać dłużej przycisk służący do ich użycia. W ten sposób zamiast zwykłego porażenia prądem, mamy przykładowo dostęp do łańcucha piorunów, rażącego wszystkich pobliskich wrogów. Oczywiście plazmidy są w większości te, co były wcześniej, ale w późniejszym etapie Bioshocka 2 dostaniemy chyba najlepszy plazmid z dwóch części Bioshocka. Nie powiem jaki, bo może ktoś jeszcze nie grał w dwójkę, gwarantuje jednak, ze warto choć raz zobaczyć jego działanie na własne oczy.
Opieka nad dzieckiem nie należy do najłatwiejszych rzeczy w Rapture.
Bioshocka 2 skończyłem niedawno drugi
raz, więc albo zagram w niego trzeci raz, tym razem jako morderca bez
skrupułów, albo włączę tryb dla wielu graczy i trochę w nim polamię.
squaresofter: Witaj Daaku. Dlaczego źle przyjąłeś informację o zakupie tri-Ace przez firmę mobilną?
Akurat mi 900 trofeów bitewnych nie przeszkadzało. Bezsensowny grind jest w Talesach, jak chcesz wbić 250 poziom, albo w Demon's Souls, jak chcesz wbić 712 poziom. Skończyłem tą ostatnią grę 11 razy, znam ją na pamięć, brakuje mi jednego trofeum do drugiej platyny, ale każde kolejne jej przejście po siódmym jest takie samo.

I tak pomimo tego, że tych trofeów bitewnych (Battle Trophies) jest o 600 więcej niż w poprzedniku, to łatwiej je zdobyć. Każde nowe 10% zdobytych trofeów dla wybranej postaci odblokowuje część kolejnych. W SO:TtEoT wszystkie były ukryte.
Nie mówię, ze mam wszystkie w obu Oceanach, ale dostałem właśnie przed chwilą trofeum za 60% trofeów bitewnych w TLH, więc jestem zadowolony. Nie gram z opisami i tyle mi wystarczy. Cieszy mnie, że 5 lat od zakupu gry mam jeszcze jakiś powód, by do niej wrócić. Gdybym miał w niej platynę, to byłaby to dla mnie kolejna martwa gra.
W poprzedniku TLH mam mniej trofeów bitewnych (53%, czyli 159/300).

Jak zobaczycie gdzieś po drodze nieprzytomnego iva, to dajcie mu jakieś sole trzeźwiące.
Tetra. Kiedyś, jak dorośnie, będzie moją żoną
Wstępniak do Wind Wakera napisałem już wcześniej, więc nie będę się teraz powtarzał.
Dla ciekawskich tutaj jest powtórka:
http://www.ppe.p(...)ja_.html
Minęło już trochę czasu, odkąd zacząłem szukać swojej siostry. Teraz zajmuję się pływaniem po sporej mapie świata i szukaniem wrażeń. Plądrowanie łodzi podwodnych i platform obsadzonych bokoblinami, ptakami oraz innymi potworami to dla mnie chleb powszedni.
Kompas to bardzo przydatna rzecz. Ogołacanie za jego pomocą lochów ze wszystkich skarbów jest dziecinnie proste.
Lubię też szukać skarbów, a w szczególności ćwiartek serc. Cztery ćwiartki dają pełne serce. Im więcej serc posiada Link, tym jest wytrzymalszy na obrażenia.
Za każdego bossa w grze także otrzymujemy serce. Oczywiście nie są to jedyne sposoby ich pozyskiwania. Czasem trzeba pomóc jakiejś nauczycielce, posortować listy, dać czadu w mini-grze albo odpowiednio zaplanować swój udział w licytacji tak, aby ją wygrać. W WW HD można mieć 20 serc, ale jeszcze w żadnej Zeldzie nie miałem wszystkich. Nie przejmuję się tym zbytnio, bo gry staram się odkrywać samemu. Lubię stawiać sobie coraz to nowe wyzwania, dlatego kończąc poszczególne Zeldy ilość zdobytych serc wyglądała u mnie tak.
1.The Legend of Zelda: Majora's Mask (N64): 13 serc.
2.The Legend of Zelda: Ocarina of Time (GCN, jako część TLoZ: Wind Waker Collector's Edition): 17 serc.
3.The Legend of Zelda: Wind Waker (GCN): 19 serc.
4.The Legend of Zelda: Skyward Sword (Wii): 19 serc.
Jestem także w trakcie ogrywania The Legend of Zelda: Twilight Princess (tu są nawet 1/5 serca, więc będzie pewnie ciężko), ale dopóki jej nie ukończę, to nie liczę tej produkcji do tego zestawienia.
Moim celem w remasterze Wind Wakera jest przynajmniej powtórzenie wyniku z oryginału. Czasem naprawdę trudno się domyślić gdzie i za co dostaniemy kawałek serca.
A wracając do skarbów, to najprościej znaleźć je, gdy jesteśmy w posiadaniu mapy skarbów (po jednej na jeden z czterdziestu dziewięciu sektorów mapy). Wystarczy znaleźć odpowiednią wyspę, podpłynąć do wyznaczonego miejsca i viola. Same mapy skarbów zdobywamy na wiele sposobów (w lochach, na aukcji, w sklepie, na wyspach, za wykonanie jakiegoś zadania lub mini-gry, za pobicie wszystkich wrogów w jakimś miejscu itd.).
Zaraz będę bardzo zadowolony.
W morskiej Zeldzie widziałem także Fontanny Wielkiej Wróżki, w których mieszkają pomocne wróżki. Dzięki nim mój portfel może już pomieścić 5000 rupee. Oczywiście, mam też butelki, więc mogę uwięzić w nich małe wróżki, Jak wyzionę gdzieś ducha na morzu, to one natychmiast mnie ożywią. Butelki służą też do przechowywania innych płynów, w tym babcinej zupy, czyli najpotężniejszej substancji we wszechświecie.
Ktoś, kto nie lubi tej muzyczki służy pewnie Ganonowi.
Mogę również mieć do sześćdziesięciu bomb. Nadają się one do niszczenia ogromnych głazów, wrogich statków, pływających po morzu, czy do unieszkodliwiania dział na platformach. Możecie zobaczyć te platformy na zdjęciu poniżej, w prawym górnym rogu.
Wystarczy dać przynętę rybo-ludziom a one nie dość, ze odwdzięczą się podarowaniem Linkowi mapy danego sektora Wielkiego Morza, to jeszcze dadzą mu jakieś wskazówki lub podpowiedzi na temat otaczającego go świata.
Świat gry oferuje wiele atrakcji. Począwszy od wyspy z wiatrakiem (Windfall Island), zamieszkałej przez przeróżnych ludzi potrzebujących pomocy, aż po wioskę ritończyków (Dragon Roost Island), którzy wyglądają jak skrzyżowanie ptaka z człowiekiem i specjalizują się w dostarczaniu korespondencji. Rozwiązując ich problem otrzymałem linkę z hakiem, służącą do chwytania gałęzi, a gdy jestem na łódce, to zamienia się ona w wysięgnik, dzięki któremu chwytam skrzynie ze skarbami, znajdujące się pod wodą.
Mapa sama się nie odkryje.
W Wind Wakerze znajdziemy kupców, pływających po morzu, wyspy w różnych kształtach, morskie potwory oraz statek widmo. Możemy sobie kupić nawet własną wyspę i pobawić się w układanie portretów postaci. Za pomocą aparatu pobawimy się w fotografa. Po zdobyciu Chyżego Żaglu do łódki, nie będzie nas ograniczać potrzeba określenia kierunku wiatru za pomocą naszej magicznej batuty. W WW HD da się nawet zdobyć potężną magiczną tarczę, która ochroni nas przez obrażeniami tak długo, dopóki mamy jakieś rupee (genialna sprawa).
Uwielbiam walczyć z gigantycznymi ośmiornicami!
Menu przedmiotów. Tutaj zachowujemy stan
gry, wybieramy przynęty, sprawdzamy mapę do lepszego zorientowania się w
okolicy, wybieramy przedmioty szybkiego użytku albo butelkę i piszemy
coś do innych graczy.
Zawsze chciałem kręcić filmy w pobliżu trąb powietrznych.
Tak właściwie, to chyba tylko trzy rzeczy poważnie irytują mnie w Wind Wakerze HD.
1.Brak Okaryny w pakiecie z WW HD.
2.Auto-skok, ale on akurat denerwuje mnie w każdej grze z tej serii.
3.Brak płynności animacji, widoczny bardzo często podczas wybuchów, czy wystrzałów z dział. Lubię pływać po morzu, ale nie lubię pływać po nim w zwolnionym tempie.
Tymczasem, szczury lądowe.
Bioshock 2 (PS3, 2K Marin & 2K Australia, 2010r.)
Skoro mamy na sobie strój płetwonurka, to autorzy postanowili wykorzystać ten fakt i od czasu do czasu zdarza się nam podziwiać podwodną florę. Te etapy bardzo przypadły mi do gustu już gdy pierwszy raz przechodziłem B2, więc jedyne czego żałuję to tego, że nie ma ich więcej i nie są bardziej zróżnicowane pod kątem rozgrywki.
Największą różnicą w stosunku do pierwszej części, poza trybem gry dla wielu osób, jest to, ze tutaj poznamy bardzo dokładnie to, jaka więź łączy ojca z córką. Tak jak w pierwszej części przyglądaliśmy się tym relacjom z daleka, tak tu przeżyjemy je na własnej skórze.
Nie mam zamiaru zdradzać szczegółów scenariusza kontynuacji Bioshocka, ale w trakcie gry poznamy postacie ważne nie tylko dla Rapture, ale również takie, które miały, mają lub mieć będą wpływ na nasz los i tylko od nas zależy to, jak postąpimy w stosunku do nich.
Czy stracimy sprzed oczu nasz główny cel, czy staniemy się tchórzami, czy raczej pozwolimy innym męczyć się z własnymi wyrzutami sumienia? Czy będziemy tacy, jakimi malują nas inni i nie są to zbyt jasne barwy? A może okażemy się kimś zupełnie innym?
No i najważniejsze, w Bioshocku 2 nie dostaniemy wyboru a lub b na koniec gry, żeby zobaczyć zakończenie zupełnie niezwiązane z naszym wcześniejszym działaniami. Dostaniemy je takie, na jakie sobie zasłużyliśmy. Wszystko zależy od tego jak postąpimy z Małymi Siostrami. Możemy je zabić lub uratować.
Jedną z moich ulubionych piosenek w obu Bioshockach jest przeurocza piosenka miłosna "How Much Is That Doggie In The Window", śpiewana przez Patti Page. To klasyk starszy od każdego użytkownika ppe.
W tym podwodnym fpsie spotkamy oczywiście nowych przeciwników. Wykonując im zdjęcia, możemy poznać ich słabości, zwiększymy obrażenia, jakie im zadamy oraz zdobędziemy toniki genetyczne, których nie dostaniemy w inny sposób.
Sam sposób prowadzenia badań uległ zmianie w kontynuacji. Teraz już nie możemy robić kilku zdjęć jednemu obiektowi badawczemu. Po zrobieniu zdjęcia mamy określony czas na pokonanie wroga. Ocenie podlega styl oraz czas w jakim to zrobimy. Możemy pruć do niego z najpotężniejszej broni, ale możemy przecież odpowiednio zmiękczyć go za pomocą plazmidów i dopiero wtedy dobić, ewentualnie zastawić nań jakieś pułapki, zhakować kamerę, wieżyczkę wartowniczą lub latającego bota i wtedy nasz cel musi się liczyć z ostrzałem z więcej niż z jednej strony.
Mini-gra polegająca na hakowaniu też uległa zmianie. Teraz nie budujemy ścieżki przepływu substancji z jednego punktu do drugiego. Zamiast tego mamy poruszającą się wskazówkę z lewa na prawo i na odwrót, którą musimy odpowiednio nacelować na zielone lub niebieskie pole. Jeśli nie mamy dobrego wyczucia czasu albo jesteśmy daltonistami, to pozostaje nam wykupić hakowanie lub użyć strzałki hakującej, czyli nowości w serii o Rapture. Strzałki hakujące służą do hakowania z dużej odległości lub jeśli nie mamy dostępu do jakiegoś miejsca.
Co prawda w Bioshocku 2 nie tworzymy już własnych przedmiotów, jak to miało miejsce w poprzedniku, ale zhakowany sklep daje nam dostęp do dodatkowych przedmiotów.
Plazmidy też doczekały się drobnej zmiany. Dalej możemy je rozwijać, ale do wykorzystania ich maksymalnego potencjału na poziomie wyższym niż pierwszy, musimy przytrzymać dłużej przycisk służący do ich użycia. W ten sposób zamiast zwykłego porażenia prądem, mamy przykładowo dostęp do łańcucha piorunów, rażącego wszystkich pobliskich wrogów. Oczywiście plazmidy są w większości te, co były wcześniej, ale w późniejszym etapie Bioshocka 2 dostaniemy chyba najlepszy plazmid z dwóch części Bioshocka. Nie powiem jaki, bo może ktoś jeszcze nie grał w dwójkę, gwarantuje jednak, ze warto choć raz zobaczyć jego działanie na własne oczy.
Weekendowe Rozmowy
Repip ostatnio chciał, abym napisał coś więcej o grach tri-Ace,
niż tylko przedstawienie krótkiej charakterystyki postaci, dlatego też
dziś postanowiłem ciągnąć dalej ten wątek, tym razem w formie, jakiej
jeszcze nie było w niniejszym cyklu. Bardzo możliwe, że jak ten sposób
prowadzenia bloga się przyjmie, to będzie dalej stosowany.squaresofter: Witaj Daaku. Dlaczego źle przyjąłeś informację o zakupie tri-Ace przez firmę mobilną?
daaaku: Powód jest prosty - tri-Ace było firmą, która już od czasów pierwszego PlayStation (a nawet wcześniej, bo pierwszy Star Ocean ukazał się jeszcze na SNESie)
dostarczała jRPGi z najwyższej półki. Squaresoft, Enix i tri-Ace -
wielka trójca, której obecność na listach płac była niejako gwarantem
setek godzin świetnej zabawy. Wieści o upadku tri-Ace mógłbym więc
przyrównać do wypadku znajomego - obiecującego atlety, który już nigdy
więcej nie stanie na bieżni...
s: No, dobra, ale gdyby nie Twój ostatni opis VP: Lenneth (repipowskie W co gracie w weekend? #88), to doszedłbym do wniosku, ze opowiadasz jakieś dyrdymały. Graliśmy obaj w Star Ocean: The Last Hope International (PS3)
i prawdę powiedziawszy ta gra miała u mnie zawsze pod górkę. Gdy
zapowiedzieli ją na X360, to byłem wściekły. Kupiłem wcześniej SO: Till the End of Tme (PS2)
i czułem się oszukany. Myślałem, że właściwą koleją rzeczy jest to, że
jak poprzednie Oceany były na konsoli PlayStation, to ten też powinien
być.
Na początku nie wierzyłem nawet, że
SO:TLH pojawi się w ogóle na PS3. Po takich zagrywkach znienawidziłem
Square Enix i doszedłem do wniosku, że wspieranie jakichkolwiek
developerów nie ma żadnego sensu.
Oczywiście, gdy tylko dowiedziałem się, że Ostatnia Nadzieja
wyjdzie na PS3, to postanowiłem kupić ją na premierę. Miałem swoje
powody, ale z chęcią poznam Twoje. To podobno Twój pierwszy Ocean? Co ci
się w nim podobało a co nie?
d:
Tak, The Last Hope jest moim pierwszym Star Oceanem, ale brak tutaj
znanego z Twojej sytuacji dramatyzmu. Nie czekałem na tę grę, nie
wiedziałem nawet, że wcześniej była eksem dla X360 - ot, pewnego dnia
wszedłem w jej posiadanie, z opisu dowiedziałem się, że jest prequelem dla kolejnych odsłon (zachowałbym w takim razie chronologię) i tak to się zaczęło.
Spodobała
mi się hi-endowa otoczka podróży planetarnych, poczucie nowej przygody i
pionierstwa w odkrywaniu nowych planet, w końcu mnogość ras i statków
kosmicznych. Również system walki przyjemnie mnie zaskoczył - na
początku trudno jest przyswoić wszystko naraz, ale tri-Ace już tak ma,
że w samouczku opisuje wszystko - w tym elementy, z których na dobrą
sprawę zaczniesz korzystać w połowie gry. Pasek Rush, stanowiący podstawę prowadzenia walki Blindside, rozbudowany Bonus Board wpływający
na sytuację drużyny, do tego aktywne przełączanie między czterema
członkami drużyny lub zostawianie ich w preferowanej stancji - tak jak i
w innych tytułach tego developera, walki wymagają odpowiedniej taktyki,
umiejętnie łącząc ją z elementami zręcznościowymi.
Co mi natomiast nie podeszło? Czyli zestaw 900 wyzwań (po 100 dla każdej z dziewięciu postaci),
które trzeba śledzić podczas gry, aby zdjąć ogranicznik poziomów lub
podnieść limit CP na aktywację skilli. Nie powiem, na początku było to
fajne i pierwszą godzinę po przyłączeniu każdej postaci zawsze spędzałem
na odblokowaniu pierwszej porcji jej trofeów, ale... No właśnie,
pokonanie 30.000 przeciwników (oddzielnie dwoma postaciami!),
podskoczenie 5.555 razy podczas walki, atakowanie 99.999 razy każdym
członkiem drużyny i zaliczenie po 100 walk na arenie - ciekawość
towarzysząca zwiedzaniu świata i odkrywania fabuły zbyt często przeplata
się tu z bezmózgim, upierdliwym grindem, który w
zasadzie oduczył mnie zaliczania każdej gry na 100%/platynę. Pełne
przejście gry wraz z zaliczeniem bonusowego dungeonu wrzuciło mi na
licznik 120 godzin, ale też kompletnie zniechęciło do
dalszych prób na wyższych poziomach trudności. Cóż, nie każdemu będzie
odpowiadać taki rodzaj rozgrywki...
Tyle ode
mnie względem numerycznej czwartej, ale tak naprawdę pierwszej odsłony
serii. Wiem, że poza The Last Hope masz za sobą także pozostałe części Gwiezdnego Oceanu - jak wypadają na tle przygód pana Mavericka?
s: Grałem wcześniej tylko w trójkę i powiem Ci szczerze, że TLH od Till the End of Time lepszy dla mnie nie jest.
Akurat mi 900 trofeów bitewnych nie przeszkadzało. Bezsensowny grind jest w Talesach, jak chcesz wbić 250 poziom, albo w Demon's Souls, jak chcesz wbić 712 poziom. Skończyłem tą ostatnią grę 11 razy, znam ją na pamięć, brakuje mi jednego trofeum do drugiej platyny, ale każde kolejne jej przejście po siódmym jest takie samo.
Dziewictwo jest w nim bardzo silne
I tak pomimo tego, że tych trofeów bitewnych (Battle Trophies) jest o 600 więcej niż w poprzedniku, to łatwiej je zdobyć. Każde nowe 10% zdobytych trofeów dla wybranej postaci odblokowuje część kolejnych. W SO:TtEoT wszystkie były ukryte.
Nie mówię, ze mam wszystkie w obu Oceanach, ale dostałem właśnie przed chwilą trofeum za 60% trofeów bitewnych w TLH, więc jestem zadowolony. Nie gram z opisami i tyle mi wystarczy. Cieszy mnie, że 5 lat od zakupu gry mam jeszcze jakiś powód, by do niej wrócić. Gdybym miał w niej platynę, to byłaby to dla mnie kolejna martwa gra.
W poprzedniku TLH mam mniej trofeów bitewnych (53%, czyli 159/300).
Najlepsze jest i tak to, że gdy
ogrywałem TtEoT za pierwszym razem, to nie wiedziałem nic o żadnych
trofeach bitewnych, bo włączyłem grę na najniższym poziomie trudności a
nie zwróciłem uwagi na napis przed rozpoczęciem gry, że nie dostanę
żadnych trofeów. No i tak grałem sobie przez dwieście godzin w zupełnej nieświadomości tego co mnie jeszcze czeka.
I wiesz co? Dobrze się bawiłem. To było w okresie mojej fascynacji gatunkiem jrpg. Przy nich kasowałem lasery w PS2, jeden po drugim, po czym brałem następną konsolę i grałem dalej.
I wiesz co? Dobrze się bawiłem. To było w okresie mojej fascynacji gatunkiem jrpg. Przy nich kasowałem lasery w PS2, jeden po drugim, po czym brałem następną konsolę i grałem dalej.
Przy TtEoT zdałem sobie też sprawę z
rzeczy, która definiuje mnie jako gracza, chodzi mi mianowicie o fakt,
że wolę gry, w których jest piękna muzyka i słabsza grafika niż na
odwrót. W Gwiezdnym Oceanie muzykę skomponował Motoi Sakuraba, czyli bardzo zdolny kompozytor z Japonii. Ma on na koncie muzykę do większości Tale'sów, Baten Kaitosów, Golden Sunów, Valkyrie Profile, Resonance of Fate, Eternal Sonaty, a nawet do Dark Souls, i cóż to jest za muzyka!
Słyszałem, że na rynku dominują gry na kilka godzin. To doprawdy urocze.
SO:TtEoT zaczął się jednak dla mnie dopiero podczas drugiego przejścia gry. Szybko zapomniałem, że był jakiś ziemski poziom trudności. Te dwieście godzin, jakie z nim spędziłem okazało się jedynie dłuższym wprowadzeniem do galaktycznego poziomu trudności. W ten sposób zaczęły się jedne z najbardziej szalonych rzeczy, jakie robiłem w grach.
Coraz to nowe trofea bitewne stały się
dla mnie wyznacznikiem dobrej zabawy. Niektóre były zależne od
poświęconego grze czasu, inne zaś od szczęścia. Były nawet takie,
których zdobycie musiało zostać starannie przygotowane. Ktoś z boku może
powiedzieć, ze niewiele ich zdobyłem. Zgoda, ale każde jedno zdobyłem
bez niczyjej pomocy.
Hmm, tak sobie myślę, że te trofea, to
jedyny sejw z PS2, którego nie mogę skopiować na inną memorkę, więc
chyba wymienię niektóre z nich, bo podobno każdy sejw prędzej, czy
później przestanie istnieć. a zatem czas dojść do sedna Gwiezdnego
Oceanu.
Pytałeś, co jakie są różnice pomiędzy
TL:H a TtEoT (tylko te dwie części mogę ze sobą porównać)? Już wiesz, że
wszystkie trofea w TtEoT są ukryte, wiesz też, że grając na najniższym poziomie nie da się ich zdobyć. Można też wyłączyć ich zdobywanie w TtEoT, ale ma to taki sens jak granie w gry wieloosobowe z botami a nie z innymi graczami.
Przejdźmy zatem do szczegółów. Trofea Bitewne TtEoT kumulują się po jednorazowym przejściu gry,
czyli jak na przykład kończę grę z piętnastoma tysiącami walk, to do
kolejnego trofeum bitewnego za liczbę walk mam bliżej, tymczasem w TLH
wszystkie wielostopniowe trofea bojowe są liczone od nowa przy ponownym
rozpoczęciu gry.
Czym są wielostopniowe trofea bitewne? Już tłumacze. To trofea polegające na tym samym, ale ich stopniowanie zależy od liczby. I tak przykładowo w TtEoT można zdobyć trofea za liczbę walk (100, 1000, 5000, 10000 itd.).
Łatwo dojść do wniosku, ze niektóre z nich wpadną same podczas
przechodzenia gry, ale trofeów jest przecież całkiem sporo i nie z
każdymi jest tak łatwo.
Inne trofea bitewne to m.in:
- za pokonanie kilku wrogów naraz (2, 3, 4),
- za łańcuch trafień (10, 30, 50, 100, 150, 200, 250, 300).
Tutaj już tak łatwo nie jest. Trzeba pokombinować i znaleźć przeciwnika
lub przeciwników, którzy nie dość, że nie mogą cię trafić, bo przerywa
to łańcuch ciągu trafień, to muszą jeszcze na dodatek wytrzymać sporą
ilość obrażeń zadawanych im przez drużynę gracza. Z tego co pamiętam, to
używałem chyba do tego Eksplozji Sophii, czyli jednego z najbardziej dewastującego czaru symbologicznego, który wytwarza ogromną półkule ognia. Wszystko co znajdzie się w jej obrębie nie będzie miało łatwego życia.
Trofea bojowe są także za pokonanie określonej liczby przeciwników różnego typu (100, 200, 300 itd.).
Kolejne typy trofeów dostajemy za określoną liczbę walk bonusowych pod rząd.
Nie myśl sobie, że robisz atak zza pleców przeciwnika, zabijasz wroga,
po czym masz już naładowany jeden z czternastu segmentów bonusowych i od
razu czerpiesz z nich profity, tak jak ma to miejsce w TLH. Wskaźnik
walk bonusowych rozgryzłem dopiero podczas drugiego przejścia TtEoT. Jest tylko jeden pasek bonusowy i trzeba go najpierw naładować.
Zrobisz to tylko wtedy, gdy walczysz z wymagającymi przeciwnikami.
Kolejne awanse członków drużyny na wyższy poziom sprawiają, że ten
wskaźnik nie będzie chciał się napełnić. Jest to prawdziwy koszmar. Każde
trafienie krytyczne, czy zgon sprawi, że mozolnie budowany bonus
(doświadczenia, liczby folów, czyli waluty w SO, przywróconego zdrowia,
czy punktów magii po walce od razu znika). W każdym bądź razie, w TtEoT można zdobyć trofea za następującą liczbę walk bonusowych pod rząd: 3, 10, 30, 60, 100, 250, 500.
To ostatnie to prawdziwa masakra. Pamiętam, ze jak robiłem to trofeum,
to zacząłem grać rano. Gdy było już późno w nocy a ja miałem dopiero 380
walk bonusowych pod rząd, to doszedłem do wniosku, że nie dam rady
dalej tego ciągnąć. To ponad moje siły! Poddaje się! I wtedy mnie
olśniło. Postanowiłem, że zapauzuję grę, położę się spać a po krótkim
odpoczynku będę walczył dalej. Gdyby ktoś wyłączył mi wtedy konsolę
przez przypadek, to rozszarpałbym go/ją na strzępy. Dwie godziny
później, koło czwartej nad ranem, wziąłem się do roboty. Po jakimś
czasie w końcu mi się udało. Dla niektórych graczy pokonanie jakiegoś
wymagającego bossa to wyczyn. Dla mnie zrobienie tego ostatniego
łańcucha walk bonusowych to znak tych lepszych czasów z grami, kiedy
nawet najbardziej niedorzeczna rzecz w grze wydawała mi się na
wyciągnięcie ręki.
Są jeszcze trofea za pokonanie wroga jednym ciosem oraz za pokonanie ich odpowiedniej liczby (300, 500, 1000, 5000, 10000 itd.).
Kolejne trofea otrzymujemy za ukończenie walki poniżej 30, 20 i 10 sekund oraz za ucieczkę z walki lub utratę przytomności 20 i 100 razy. To jedne z tych łatwiejszych.
Inne dostaniemy:
-za wygranie walki z jednym punktem zdrowia,
-za naciśnięcie przycisku odpowiednią ilość razy (10 000, 100 000, 1 000 000).
-za wykonanie odpowiedniej liczby zabójczych ciosów (10, 100, 500, 1000).
No, to teraz moje ulubione, czyli trofeum za zdobycie odpowiedniego poziomu. W innych grach, nawet w takim TLH nie jest to trudne.
TtEoT mnie zszokowało pod tym kątem.
Wielkie było moje zdziwienie, gdy podczas pierwszego przejścia gry
wbiłem setny poziom, który nie był wcale ostatnim poziomem.
Zastanawiałem się nawet, czy to nie jest jakaś pomyłka?
Jak zapewne wiesz lub nie wiesz, zdobywanie maksymalnego poziomu w rpgach to sport narodowy w Kwadratolandii. Wszyscy mieszkańcy tej krainy w liczbie jednego mieszkańca tym się zajmują. O ile 10, 77 i 120 poziomy da się jeszcze wbić w normalny sposób, to 255 to już wyższa szkoła jazdy.
Pamiętasz bonus, o którym mówiłem wcześniej? Bonus doświadczenia jest
do tego niezbędny. Tylko jak go zdobyć na wysokim poziomie? Trzeba skorzystać z procesu, który został straszliwie okaleczony w The Last Hope, czyli z tworzenia przedmiotów. W
TLH wystarczy zdobyć odpowiednie składniki i wymagany przedmiot jest
gotowy. w TtEoT poza członkami drużyny, po całym świecie rozsiani są
różni wynalazcy, specjalizujący się w kowalstwie, inżynierii, gotowaniu,
alchemii itd. Z tego co pamiętam, to trzeba napisać książkę, która nauczy członków drużyny zdolności pomocniczej Szczęśliwa Gwiazda.
Już tłumaczę co to takiego. Jest to zdolność objawiająca się tym, ze
gdy doznajesz obrażeń, to z nieba spadają gwiazdy. Jak złapiesz ich
odpowiednią liczbę, to wskaźnik walk bonusowych się napełni. To klucz do osiągnięcia maksymalnego poziomu dowolna postacią. W ten sposób można nawet nawbijać po 60-70 poziomów w ciągu dnia. Lubię takie zagrywki. Za łapanie gwiazd są nawet trofea!
Przejdźmy jednak dalej. Kolejna grupa trofeów bitewnych, to trofea za łamanie obrony przeciwnika. Gdy przeciwnik lub gracz ma 100 punktów furii (w TLH to rush), to każdy slaby atak jest wychwytywany przez aurę.
Są różne aury.
Jednokierunkowa-ogłuszająca, dwukierunkowa, z
siedemdziesięcio-procentowym prawdopodobieństwem ogłuszenia atakującego,
aura zadająca obrażenia, lecznicza itd.
Usuniecie aur z TLH uważam za jedną z najsłabszych decyzji tri-Ace.
Oczywiście aury działają tylko na słabe
ataki, więc tą formę obronę obchodzimy, stosując potężne ataki. Trofea
są za złamanie obrony wroga: 10, 100, 500 i 1000 razy.
W TtEoT są także trofea bitewne za zostanie rozzłoszczonym (10, 100 i więcej razy). Dziej się tak czasami wtedy, gdy członek naszej drużyny zostanie pozbawiony przytomności, co ciekawe stanie się tak nie tylko, jeśli straci zdrowie, ale również wtedy, jak zostanie pozbawiony punktów magii.
Na szczęście działa to też na przeciwników). Gdy jesteśmy źli, to rosną
nam atrybuty w bardzo w drastyczny sposób, ale trwa to jedynie do końca
obecnej walki.
Kolejna grupa trofeów jest za zadanie potworom odpowiednio wysokich obrażeń (1000, 10000, 50000, 99999 punktów).
Największe obrażenia zadamy tylko i wyłącznie na bardzo wysokim
poziomie postaci, gdy skonstruujemy odpowiednio silną broń, założymy
jakieś dobre akcesoria, no i wyposażymy daną postać we właściwy atak. Do
prostych rzeczy to nie należy i wymaga odpowiedniego przemyślenia całej
sprawy. Nawet zdobycie
najpotężniejszego oręża na nie wiele się zda, dopóki nie podkręcimy jej
odpowiednimi przedmiotami podnoszącymi jej atak.
To nie wszystko. Trofea bitewne otrzymujemy także za tak zwany cancel bonus (10, 1000, 3000 razy itd.).
W TtEoT możemy przerwać wyprowadzany cios za pomocą innego ciosu. Wtedy
otrzymujemy automatyczny bonus do wartości obrażeń kolejnego ataku. Z
tego co się orientuję, to jeśli zrobimy tak kilkukrotnie, to ostatni
atak może mieć zwiększoną siłę o bodajże 300%.
Następnie jest cala masa trofeów za pokonywanie bossów fabularnych w ciągu minuty i bez doznawania obrażeń. To chyba jedyne pole, gdzie mogę zdobyć jeszcze kolejne trofea bitewne w grze. Za pokonanie ostatniego bossa też oczywiście jest taka nagroda, z tym że, w tym przypadku mamy 5 minut na jego pokonanie. Oczywiście za pokonanie bossów opcjonalnych też są trofea, tylko najpierw trzeba ich znaleźć.
W TtEoT możemy nawet spotkać postacie z Valkyrie Profile, za co tri-Ace należą się gromkie brawa. (Daaku, klaszczesz?). Nie będę jednak zdradzał, co to za postacie.
Kolejne trofea są za:
-ogólny cas spędzony w walce (5, 50 i 100 godzin),
-wygranie walki w określony sposób (słaby atak, silny atak, symbologia, wygrana przez używanie określonej zdolności itd.).
Są też trofea, jeśli wygramy jakąś ilość walk pod rząd samemu (1, 50, 100, 500).
Najgorszymi trofeami do zdobycia
są jednak moim zdaniem trofea za przywrócenie określonej ilości zdrowia
lub zadanie konkretnej ilości obrażeń (np. 777 punktów zdrowia, 111
punktów obrażeń, 222, 333, 555, 777, 5555, 7777 itd.). Nie lubię jak coś w grze zależy od szczęścia a nie od umiejętności. Nie mam zamiaru siedzieć nad czymś takim.
W TtEoT zdobędziemy także trofea za niedoznawanie jakichkolwiek obrażeń w walkach pod rząd (10, 50, 100).
To akurat łatwo zrobić, bo wystarczy upatrzyć sobie jakiegoś
przeciwnika, który jest powolny lub takiego, który atakuje tylko z
bliska i pozwolić pozostałym członkom ekipy (w TtEoT może być tylko trzech członków drużyny na ekranie jednocześnie).
Są jeszcze trofea za wykonanie określonej ilości ataków kończących walkę (10, 50).
Aby to łatwo wykonać, wystarczy walczyć samemu lub ustawić kierowanie
członków drużyny na kierowanie ręczne ręczne i wygrywać walki samemu.
Prościzna.
Zastanawiałem się też nad jedna sprawą. Czy jeśli w TtEoT jest tak dużo trofeów bitewnych "pod rząd", to czy za zdobywanie poziomów pod rząd też są jakieś? Mój podstawowy skład drużyny to Fayt, Cliff i Nel.
Bidulka Sophia miała u mnie bardzo niski poziom. Dlatego dałem ją do
jakiejś walki z ciężkim oponentem i rzeczywiście zdobyłem trofeum za 5
awansów na kolejny poziom pod rząd. Wtedy już wiedziałem co mam robić.
Trzymałem ją specjalnie na tym poziomie i dopiero gdzieś na arenie walki w miasteczku rozrywki wystawiłem
ją do starcia z jakimś mocarzem. Oczywiście musiałem ją samemu
kierować, bo każdy jego atak był dla niej zabójczy. Koniec końców udało
mi się. Zdobyłem ponad dwadzieścia poziomów pod rząd, więc wpadły mi
jednocześnie trofea za 5, 10 i 20 awansów na wyższy poziom pod rząd. Czasem wystarczy pomyśleć.
Kolejne trofea bitewne to:
-za zostanie zaatakowanym z tyłu 5 razy pod rząd,
-za zostanie otoczonym 5 razy pod rząd,
-za zostanie zaskoczonym 5 razy pod rząd.
-za wykonanie 10, 30 i 50 ciosow
pod rząd (najlepiej przestawić wcześniej kontrolę nad pozostałymi
czlonkami druzyny na manualną, bo wtedy nie wejdą graczowi w paradę),
-za wygranie walki automatycznej,
-za wygranie walk bez zadawania wrogom obrażeń z naszej strony, muszą to robić za nas inni towarzysze (30, 50 razy itd.)
-za walkę, która trwa określony czas (60 i 120 minut, oj, dobre to było),
-za to, żeby nie zostać trafionym przez minutę,
-za pokonanie wroga, będąc minimum 5 metrów od niego,
-za 42 195 km przebiegniętych w walce.
Jak widzisz nie mam ich zbyt dużo, ale to
co jest dla Ciebie największym przekleństwem SO, dla mnie jest jego
esencją. Trofea bitewne to świetna zabawa, to kombinowanie, to życie.
Reasumując, TtEoT ma ukryte trofea
bojowe a to, co zrobiłeś, aby je zdobyc przechodzi do kolejnego
przejścia gry. Fabuła, przy której łapałem się pare razy za głowę,
zastanawiając się co ćpał scenarzysta jest i tak lepsza niż w TLH.
System tworzenia przedmiotów jest bardziej zaawansowany, wymaga fortuny,
no i jego ogromną część stanowią wynalzcy. Jeden z nich prześladuje nawet graczy od SO1! Zupelnie nie rozumiem, czemu tri-Ace tak go okaleczył w TLH?
Cycki Myurii może i duże a buzia Reimi bardzo słodka, ale i tak wolę wścibską Nel o każdej porze dnia. Nel rządzi! Rządzi w Till the End of Time, rządzi w Bleachu, rządzi nawet w Pustyni i w Puszczy. Jeśli gdzieś spotkasz jakąś Nel, to wiedz, że coś się dzieje.
Brak japońskich głosów jest bolączką
TtEoT i to chyba jeden z niewielu elementów, w ktorych czwórka góruje
nad trójką, ale brak możliwości grania po ukończeniu TLH uważam za
policzek wymierzony w moją opasłą twarz. TtEoT oferuje bardzo duzo po
skończeniu gry.
Jeśli chodzi o muzykę, to Sakuraba zrobił muzyki na około 4 godziny w obu ostatnich Oceanach, z tą rożnicą, że muzyki z TtEoT posłuchasz raczej na YouTubie, a muzyki z TLH mozna słuchać na statku kosmicznym, jak zbudujesz sobie szafę grającą.
Mam nadzieję, ze moja wyczerpujaca odpowiedź Ci wystarczy. Wątek tri-Ace proponuję kontynuować kiedy indziej.
W dzisiejszym odcinku chcieli jeszcze wziąć udzial affek i gomlin, ale chyba rozumiecie czemu będzie lepiej jak poprowadzą kolejny odcinek za tydzień? Nie, to wcale nie przez to, że sycho lubi niemiecki kebab.
Jak zobaczycie gdzieś po drodze nieprzytomnego iva, to dajcie mu jakieś sole trzeźwiące.
Komentarze
Prześlij komentarz